Wczoraj dmuchałam i kosiłam po raz drugi nową trawkę. Było upiornie gorąco i wilgotno. Poprzedniego dnia po południu była ulewa, więc ziemia niemiłosiernie parowała. Pociłam się też, niemiłosiernie. Oczy pot zalewał, a głowa po czapką omal nie eksplodowała. Zdjęłam czapkę z daszkiem i rzuciłam ją pod drzewo. Później MM zabrał dmuchawę, kosiarkę, przewody elektryczne. Byłam zmęczona aby zabierać sprzęd z front yardu. MM był zadowolony, że może chociaż w ten sposób pomóc. Rano podnosząc zacienienia (plisy) okienne, zauważyłam coś czarnego pod drzewem. Nie zwierze bo nie rusza się, jeż? tylko taki czarny? Skunks? nie ma pręg? Tak z MM debatujemy przy oknie. Zdecydowałam wyjść na zewnąrz i nie drzwiami frontowymi ale od decku, żeby nie spłoszyć tego kogoś, czegoś. Klapki klapały o stopy więcę zaciskałam palce aby dojść po cichutku, nie płosząc intruza. Za krzakami jeszcze nie mogłam dojrzeć, uciekło to coś, czy wciąż siedzi skulone w oczekiwaniu, tylko na co? Na mnie? Jeśli skoczy mi wprost do gardła to jak się obronię? MM został na piętrze i obserwuje. Minęłam krzaczki azalii, podchodzę bliżej i bliżej i jeszcze bliżej, ”czarne zjawisko” ani drgnie. Już byłam blisko, kiedy wybuchłam śmiechem. 😀😀😀😀😀😀
To leżała tam moja CZAPKA Z DASZKIEM!!!!!
Ha ha, miała prawo się nie ruszać:))
LikeLiked by 1 person
Dobrze, że czapki nie uciekają:))
LikeLiked by 1 person
ha ha ha klapki, aby nie spłoszyć ha ha
LikeLike
Ludzie mają dziwne pomysły hahahah😁
LikeLike
Dobrze, że nie uciekła 😉
LikeLiked by 1 person
😁😁😁😁😁też byłam zdziwiona 😁😁😁😁
LikeLike