Wiele razy mówiłam, wspominałam, pisałam… nie lubię planować!!!!… teraz, nienawidzę planowania. Oczywiście, można jak najbardziej, zaplanować wakacje i trzeba. Wakacje przeważnie związane są z wyjazdem. Na wakacje planujemy remonty itd. Zależy od człowieka i zasobności jego portfela. Nie lubiłam i nie lubię planów krótkoterminowych. W moim przypadku nawet związanych z posprzątaniem domu, ugotowaniem obiadu, upieczeniem chleba itp. Zawsze u mnie coś się zmieni, coś stanie na przeszkodzie.
Czekałam na 2 dni wolne od pracy. Miałam pomalować sufit w gościnnej jadalni. Meble przykryte, podłoga również. Zamiast 2 dni wolnych, mam cały tydzień, którego nie wykorzystam na remont lecz na leżenie w łóżku.
Poniedziałek spędziłam w łóżku z powodu skoków ciśnienia krwi. Wtorek podobnie, po południu zostałam zawieziona na emergency z ciśnieniem 210/100. Przy tym ból głowy byl i jest nie do opisania. Pytają jaka skala bólu od 1-10 … nie ma żadnej skali …. 11!!!!… Trzymałam głowę oburącz aby mi nie zleciała. Momentami, gdybym miała coś ostrego to bym ją ucięła, żeby przestała tak okrutnie boleć. Z bólu płakałam a płaczu nie mogłam powstrzymać.
5 lat temu miałam tak okropny bół, gdyby nie MM wyskoczyłabym przez okno.
Podłączono mnie do aparatury, przyjeżdżano i odjeżdzano z różnymi maszynami. Pobrano krew i wstrzykiwano jakieś draństwa. Morfinę wstrzyknięto do połowy strzykawki, poprosiłam o zaprzestanie podawania. Moja rozmowa, moje ruchy nie był naturalne. Moje myśli nawet nie były moje. Nie byłam sobą i nie potrafiłam tego opanować. Zawieziono mnie do ogromnej maszyny ( na drzwiach napis molekularne i coś tam, w głowie dudniło, powieki same się zamykały ale wciąż chciałam mieć wszystko pod kontrolą, pytanie jaką kontrolą jeśli byłam jak flak). Poprzez dudnienie, piszczenie w głowie i już lżejszy ból, usłyszałam aby zamknąć oczy. Po co mam zamykać, jeśli nie potrafię ich otworzyć. Otworzyłam na chwilę aby ocenić sytuację, ogromna maszyna nadjeżdżała od tyłu na moją głowę. Zamknęłam oczy i tak leżałam na pół przytomna. Jak długo trwało, nie wiem. Czas gdzieś mi się zatrzymał i uciekł. Wróciłam do Room 20. Ponownie podpięto mnie pod kolorowe przewody, coś tam wstrzyknięto w żyły i poczułam się znów podle.
Dziś czwartek a ja wciąż czuję smak w ustach tych wszystkich medykamentów. Nawet długie czyszczenie zębów i języka nic nie pomogło.
Walam się w łóżku ogólnie już 4 dzień i po jaką cholerę ja planowałam malowanie w wolne dni od pracy, kiedy nie jestem zdolna iść do tej pracy. Powinnam być już w pracy od wczoraj a nie wiadomo czy będę mogła normalnie funkcjonować w poniedziałek.
Aha, ta ogromna maszyna nad głową, prześwietlała moje szare komórki, szukając pękniętych naczynek. Po raz DRUGI mi się udało.
Wyjeżdżając do URGENT CARE miałam 210/98. Kiedy dojechaliśmy było 210/100. Nie byłam kontaktowa, MM wszystko załatwiał. Odesłali nas do Emergency. Nie mogę opisać mego bólu i strachu. Klawiatura by sie zapaliła. Covid-19 a mnie wiozą na Emergency. MM podjechał pod same drzwi, podjechali z wózkiem, zmierzyli temperaturę, zdezynfekowali mi dłonie. MM udzielił odpowiedzi na pytania i został na zewnątrz. Zostałam sam na sam z machiną amerykańskiej służby zdrowia podczas panującego covid-19. W tym czasie na ile mój mózg pracował, dostrzegłam, że jestem jedynym pacjentem. Żadnych tłumów nie było przed wejściem ani wewnątrz. Wieziona na wózku, przez moje łzy i opadające powieki nie zauważyłam pacjentów.
Pielęgniarki oraz lekarze mili i cierpliwi. Ktoś powie, że tacy powinni być. Nie prawda, bo podczas drugiej cesarki, przez lekarza zostałam zwyzywana od idiotek i nie tylko, bo nie pozwoliłam aby swoje łapy wsadzał mi do wewnątrz i przekręcał dzidziusia bo dzidziuś ułożył się w poprzek brzucha. Przeżyłam upodlenie. To co piszą internautki jest prawdą, są też wspaniali lekarze jakich spotkałam podczas pierwszej cesarki.
Wszelkie procedury sanitarne (covid-19) na Emergency zostały zastosowane, opiekę podczas mego pobytu miałam wspaniałą. Około godziny przed wypisem, poproszono mnie o wstanie. Odłączono mnie od kabli, z pomocą pielęgniarki musiałam przejść się po korytarzu. Po spacerze ponownie trafiłam na łóżko i podpięta zostałam do aparatury. Znów mi coś zaaplikowani. W ten sposób zbito mi ciśnienie do 146/80.
Dostałam wypis, recepty i wszelkie instrukcje, osobiście od lekarza, mogłam się ubrać i wyjść na poczekalnię dla osób wypisanych. Czułam się jak zbity pies. MM poprzez zablokowane drogi nocą (remonty i budowy autostrad) jechał 30 minut dłużej, a ja położyłam się na kanapie, byłam niemiłosiernie osłabiona.
Od chwili wyjazdu z domu do momentu wypisu ciągle mnie mdlilo.
MM przyjechał, wychodząc rozejrzałam się wokół. Wszędzie pustki, żadnych tłumów chorych.
Podczas powrotu samochodem do domu musiałam wykorzystać worek plastikowy jaki był na tylnym siedzeniu samochodu.
Wczoraj mimo tabletek, ciśnienie skakało, najniższe 94/58 najwyższe 137/79. Takie skoki w przeciągu 1 godz. są wykańczające. Muszę nauczyć się z tym żyć.
Planować nie mogę, jeśli nie wiem co reszta dnia mi przyniesie. Będę żyć jak dotychczas, mam ochotę na sprzątanie, gotowanie, pranie, wyjście na yard to mam to zrobić i nie odkładać lub planować pranie jak uzbiera się chociażby pełen bęben bielizny w pralce. Jak się uzbiera to jest możliwe, że nie będę zdolna nawet przycisnąć przycisk uruchamiający pralkę.
Z natury jestem pełna energii i pomysłów, znów życie mnie zastopowało. Wiem, że powinnam się cieszyć, że ….
Ależ się cieszę!!!
Like this:
Like Loading...