Niezapowiedziana wizyta

Oczywiście, że nie zapowiedziana. Odpoczywałam po parasolem ….pod parasolem cichutko siedziałam … aż tu nagle bezwstydnik wspiął się po metalowym pręcie, nie tańczył na rurze ale jak uciekał to zwinnie mu opad wyszedł. Przyglądam się, ale nie mogłam rozpoznać, oni to tak do siebie podobni….mój ulubieniec który daje się podejść czy jego kumpel? Kto to by wiedział? Tel. ze sobą zawsze mam, prawda? kto by nie miał? takie czasy. To jest jakiś rodzaj niewolnictwa.

Ale co tam. Idę, zbliżam się, nadchodzę…a on pakuje w swoje woreczki jak najwięcej nasionek. Podchodzę na paluszkach jeszcze bliżej …czasami zatrzymuję się, a on spogląda na mnie zachęcająco. No to ja zachęcona i rozochocona, posuwistym krokiem zbliżam się i zbliżam, aż on czmyk i zjechał z ruro-pręta. A miałam taka ochotę na niego. Ale miałam ubaw. hahahaha

Nie to co te z długimi ogonami (oposy), pod osłoną nocy rozwalaja mi płytki. Każdego poranka ja układam, a oni mi przewracają. Szukają smakołyków. Tylko… zanim oni nadejdą to wiewióry wszystko zeżrą.

Nie narzekam…

Tak jak wczoraj wspominałam, zrobiłam masaż MMowi … stóp i dłoni, na tym się zaczęło i na tym skończyło.  Zmęczony po pracy szybko usnął.

Z rana jeszcze zdążyłam zbiec na dół i dać mu buziaczka na pożegnanie, wyjeżdżał do pracy. Szybciutko przebrałam się, ale wolniutko zabierałam się za dmuchawę. Wydmuchałam wszystko co zaplanowałam. Obiadzik ugotowałam i MM stanął w drzwiach, jakiś taki byle jaki. Przypomiały mi się sny. Wiedziałam, że musi no musi coś się wydarzyć.

Wymasowany od ostatniej nocy, ucałowany o poranku, nakarmiony po powrocie z pracy.

Czego jeszcze może chcieć mężczyzna?

Do roboty żadnej ale to żadnej nigdy nie gonię, o nic nie proszę, no czasami. A on dostał normalnej miesiączki. Coś go nosiło, aż wymyślił…. musimy porozmawiać….mówi do mnie. Nawet nie przypuszczałam, że może mój mąż od prawie 17 lat, być taki upierdliwy kontroler. No miałam jednego, któremu z wiekiem odbiło i sprawdzał co do śmietnika wyrzucam. MM sprawdzał gdzie i kiedy rodzina dzwoni (mamy tel. plan rodzinny). Kiedyś sprawdzał swoją starszą, ale szybko mu przeszło, dziś mego syna. Spytałam …po co ci ta wiedza…po prostu on chce wiedzieć dlaczego tak dużo dzwoni po jeden numer. Jeju a czy to takie ważne? Gdyby nawet dowiedziałby się, to co z tym zrobi. Słowo do słowa… zasznurowałam ust🤬 i wyszłam. Popieliłam rabatki, lepsze to niż bezsensowne siedzenie, tym bardziej, że tematu nie miałam zamiaru kontynuować. Mój “kontroler” obraził się. Ot i tak….mam dorosłego mężczyznę, ale dzieciaka. 16 lat tłumaczyłam, przytulałam, pierwsza po sprzeczce się odzywałam, całowałam, mówiłam ….I love you….. Już przyszedł czas aby MM dorósł bo rozumieć to on rozumie zanim trwa moja gadugadu, zamykam usta on zapomina.

Ogólnie,  to jest wspaniały, dobry człowiek ale te jego miesiączki są męczące😜.

Żebym wiedziała,  to nie robiłabym tego masażu. Całusa na pożegnanie też by nie było. Uśmiech na przywitanie też nie. Obiadu też bym nie robiła. Możliwe, że jak leń dzień w łóżku bym spędziła.

                                                                                                                                            www. stylowi.pl

Na kichaniu się nie skończy…

Te latające stworzonka z niecierpliwością czekają na moją słodką krew. A jutro muszę, no muszę wyjść i podmuchać paprochy. Jest ich tak wiele a pieski wnoszą to wszystko do domu.

Przyczepia się pieskom do włosów. Moje pieski nie mają sierści, pudle mają pieskie włosy. Odkurzać mi się każdego dnia nie chce. Szybciej jutro podmucham to i w domu będzie czyściej. W tym tygodniu tylko w czwartek pracuję, więc … w zasadzie mam wolne😁. Dziś dokumenty porozkładałam gdzie się dało, na podłodze też, ale pracy to było bardzo mało. Coś tam posortowałam, jakieś emaile wysłałam i na tym moja praca się zakończyła. Czas jeszcze nie nagli to i można lenia poudawać. Do lenia mi daleko, bo trzeci dzień piekarnik chodzi na pełnych obrotach. Zaczęło się od upieczenia maciuteńkuego bocheneczka chleba na zakwasie. Musiałam upiec następny bo ten pierwszy prawie zjedliśmy z MM. Międzyczasie zrobiłam ciasto na bagietki, wyszły trzy dorodne. A że praca od kilku dni w rękach się pali to zrobiłam bułeczki drożdżowe. Oj ja stara i głupia, nie trzymałam się sprawdzonego przepisu, ciasto drożdżowe zrobiłam wg przepisu kucharza z nikąd. Nooooo kurcze, miało być perfekcyjne a wyszło betonowo. Dobrze, że porcji nie podwoiłam. Na drugi dzień, nie poddałam się i zrobiłam tradycyjne ciasto drożdżowe na bułeczki z dżemem figowym ( zamawianym online z włoskiej strony w usa). Bułeczki zniknęły w tri miga. Betonowa jedna bułeczka zaliczyła wpad do kosza. A bym zapomniała, kajzerki już drugi dzień piekę. Schodzą jak z taśmy jeszcze parujące!!! Mam frajdę, radość i ogromne szczęście, że mam w swoim domu wielu zjadaczy pieczywa. Nie samym pieczywem człowiek żyje, zrobiłam wczoraj gar gołąbków. Smaczniutkie i pachnące.

Córcia jest na etapie poszukiwania domu. Rynek nieruchomości w czasie covidu powinien być uśpiony, ludzie jakby nie było potracili swoje posady, mniej zarabiają bo cięcia etatów. Nic bardziej mylnego, niektóre domy nie trafiają nawet do internetu, jeśli pojawiają się to z informacją, że sprzedane lub w procesie podpisywania umowy. Z tej też przyczyny córcia wzięła agenta nieruchomości, który to ma za zadanie wyszukać domu wg jej preferencji. Obejrzała już dom ale….po dyskusji ze mną, zrezygnowała. Znam swoją córcię, brać na siłę, tylko dlatego, że MM czasami marszczy brwi to nie jest powód. Ja swojemu wytlumaczę i masaż czoła i nie tylko zrobię.😁Jeśli ktoś ma myśli zbereźne to plus dla niego😁. W tej chwili ten post powinien być od lat 18-tu. Tylko nie jedna, nie to że 18-tka ale 13-tka lub 15-tka nie jednego by mnie nauczyła. Oj… mówię o matmie i fizyce. A więc, nie lubiąc planować, zaplanowałam na jutro dmuchanie decku i chodników, podjazdy mam ogólnie czyste.

Różnica między wielbłądem i człowiekiem – wielbłąd może pracować przez tydzień nie pijąc; człowiek może przez tydzień pić nie pracując.

Julian Tuwim

Zaszczepiona

po raz drugi. Za pierwszym razem do szczepienia dałam prawe ramię, które bolało i nosiłam w nosidełku. Teraz podałam lewe. Wiadomo, prawa ręka jest nam bardziej potrzebna, chociaż i bez lewej pomocniczej byłoby bardzo trudno.

Pierwsza godzina minęła, żadnych złych objawów. Nic się nie działo. Na śniadanko – kanapka z jajkiem i avocado zakupiona w Einstein. Kawę zrobiłam już w domu. Z uwagi, że znów u mnie leje, mam przerwę od prac “polowych”.

Druga godzina. Żadnych zmian ze zdrowiem. Ogólnie nastrój minorowym. Nic się nie działo do nocy. Nie wiem kiedy gorączka mnie schwyciła, kiedy złapały mnie halucynacje, ciągłe przewracanie się z boku na bok, klękanie, kucanie na łóżku, kładłam sie wzdłuż w poprzek ze zwisem głowy i nóg. Te przewrotniki, przewalanki nie były całkiem kontrolowane. Halucynacje z jęczeniem i niemiłosiernym bólem nóg. Niewiele pamiętam z tego wszystkiego. Pamiętam ,że wykonałam telefon do córci, czy coś mówiłam nie pamiętam.

Zmęczona przewrotkami i dziwnymi halucybacjami nad ramen padłam.

Moje ciśnienie krwi było na pograniczu życia i śmierci. Temperatura ciała nie przekroczyła 39C a ja byłam i tu i tam. Dziwne? Na prawdę dziwne. Powinnam sie pocić ale mi tak było zimno, że elektryczny koc i grzejnik elektryczny nie pomógł. Odchorowałam cały tydzień. Zmęczona i wymęczona dużo spałam, mało piłam i jadłam. Córcia pilnowała mnie w dzień i w nocy. 6 kwietnia zadzwoniła pielęgniarka z zapytaniem o moje samopoczucie, po rozmowie 7 kwietnia byłam już u mojej doktorki. A co ona może powiedzieć na moje dziwne objawy? Wszystko jest dla nas zwykłych zjadaczy chleba jak i lekarzy nowością. Cenię sobie życie na taj planecie i zdaję sobie sprawę, że za kilka lat mogą objawić się jakieś powikłania poszczepienne. Wolę mieć powikłania poszczepienne za kilka lat, niż powiększyć grono aniołków, TERAZ. Nie ryzykowałam niepotrzebnie, ale i w zamknięciu nie siedziałam, więźniem z własnej woli być nie chcę.

Piątek, 9 kwietnia. Samopoczucie dobre i czuję, że energia powolutku powraca. Gór to ja przenosić nie będę, ale przynajmniej nie kładę się do łóżka co chwilę. Nic nie gotuję, piekę i ogródka kwiatowego nie pielę. Na to przyjdzie jeszcze czas. Rabatki kwiatowe nie potrzebują pielęgnacji. Przed szczepieniem wypielęgnowałam, teraz tylko mogę swoje oczy cieszyć kolorami i pachnącym kwieciem bzu korańskiego, a pachnie jak dziki polski.

Sobota powitała nas zachmurzeniem i oczekiwaniem na chociaż jedną kropelkę deszczu, była kropelka i więcej niż kropelka. Popadało solidnie, podlało rabatki a tulipanom pozbijało listki kwiatowe. Padający deszcz spowodował, że schowałam się pod kołderką i usnęłam. Jak długo spałam, nie wiem ale około 4pm pojawiło się słońce. Było pięknie na moim niebie. Cudnie w ogródku i ciepło na serduszku.

Niedziela , 11 kwietnia. Poranek powitał nas pięknym wschodzącym słońcem. Nareszcie dzisiaj poczułam prawdziwą energię jak to wsześniej bywało. Już w głowie mam dużo planów, których zrealizować jeszcze nie mogę. Możliwe że za kilka tygodni ponownie zajmę się malowaniem, tym razem całego piętra. Łazienka na parterze jeszcze musi poczekać – nastąpiła zmiana planów.

Za bardzo wszystko w życiu planujemy. I to zbyt szczegółowo, bo kiedy tylko jakiś drobiazg pierdyknie, to nie wiemy, co z tym zrobić. Natasza Socha