Nauczyć się być radosnym, kiedy serce płacze… Nauczyć się płakać, kiedy serce się cieszy… Nauczyć się dawać, nie dając… Nauczyć się brać, nie biorąc… Nauczyć się żyć, nie czując życia.. Nauczyć się ….miłości nie kochając… Nauka jest sztuką!!!!
Category Archives: Uroczystości
Bujaj, pijąc z jego czary
Wonne rosy i nektary.
Te życzenia szczerych chęci,
Proszę w swojej mieć pamięci.
(kto, kiedy, gdzie i na jaką okoliczność napisał tę strofę – nie wiem)
tak ten rok mi się rozpoczął. Niezbyt ciekawie. Ale cóż, rozpocznę nowy rok w grekokatolickim obrządku. 14 Sycznia będzie Nowy Rok i może się w końcu uda. Jesli nie, to mam czas się załapać na chiński Nowy Rok który obchodzoby w tym roku będzie 22 stycznia.
Nie znam się na chińszczyźnie ale kurczaka po chińsku jadam. Podobno ten rok będzie pełen nadziei i energii. Mam pierwszego i drugiego pod dostatkiem aż mi się przelewa, więc jest nadzieja na lepszy rok i dla mnie. 😊No …. nie zaczął się najlepiej. Tak bywa, że ryba w wodzie pływa, ale też umiera. Plywać nie umiem a między problemami robić uniki lub fikołki mogłabym ale to by bardziej wróżyło na podwojenie problemów.
Więc, oczekuję 14 stycznia i nawet kupię fajerwerki. Wystrzelę sobie w sobotę w południe, żeby sąsiadów nie płoszyć. Do tego czasu muszę jakoś żyć.
Zobaczymy…czy coś zmieni się 15,16 …..czy na 22-go też będę strzelać. A może, nie żadne zobaczymy, tylko strzelać! Może obchodzić wietnamski Nowy rok, żydowski ( trochę się spóźniłam) lub perski. Jak szaleć to szaleć, któryś nowy rok w końcu wykmini, że czekam…
Zamiast, po fajerwerki, pojechałam z MM po spray do gardła. Narosła mi gula w gardle po lewej stronie. Czułam w pracy jak mi rośnie i utrudnia przełykanie no i oczywiście boli. Nie pomogło mi lizanie miodu z imbirem. Wylizałam pół słoiczka, nie pomogły tabletki do ssania. Nie pomógł mi syrop. MM, przed moim wyjazdem do pracy odwiedził dwa punkty apteczne, niestety spreya nie było. Półki puste. I w drugiego sylwestra zamiast pić pojechaliśmy po 9pm na poszukiwanie spraya bo tylko on mi może pomóc. 3 pierwsze punkty puste. Został na keszcze Walmart. No i na półce stały 2 buteleczki. Tyle też kupiliśmy. Oczywiście, że pomógł. Czuje się znacznie lepiej.
A co z wozem i płozem??? Zmieniłam nastawienie i myślenie.
W sobotkę rano jeszcze układałam ciuchy i obuwie w closet (szafie). Patrzyłam jakie pantofelki będą pasować do sukienki. Srebrne czy złociste, czy też czarne z obcasem złotym. Przymierzałam i ostatecznie padło na złociste z torebeczką w tym samym kolorze. Córcia doszła do mnie aby założyć sztuczne rzęsy ale….przyklejanie ich nie szło nam za dobrze, zostało na rzęsach naturalnych. Nie mam pojęcia jak te panie na youtube.com przyklejają rzęsy w ciągu kilku sekund. Jeśli nawet i godzinę byśmy poświęciły, nic by nie wyszło.
Nad nasze jeziora nie jest daleko, nie musiałam jakoś specjalnie się ubierać. Jeans, czerwony golf i moje krótkie kowbojki. Co ja będę nakładac jak się zużyją a ich czas się powoli kończy. Oglądać nie było co bo w tym kurorcie nie byliśmy pierwszy raz. Woda w jeziorze taka sama, jelonki chodzą po trawnikach takie same. Jedynie ozdób świątecznych na drodze dojazdowej niestety, ale ubyło. Nie tylko takie oszczędności w budżecie kurortu za chwilę mieliśmy zauważyć. A przecież kurort Lanier słynął z najpiękniejszych oświetleń świątecznych w naszym stanie, trzeba też zauważyć, że wstęp do kurortu jest strzeżony i opłacany. Podobnie jak do Parku Botanicznego, czy innych mniejszych parków w moim mieście. Po sprawdzeniu personaliów na strzeżonym przejeździe byliśmy już na rozległym terenie kurortu, mogliśmy podziwiać wysepki na jezioże Lanier, tereny golfowe, wypoczynkowe, przystań różnych łodzi, motorówek wodnych itd. Sarny i maleńkie sarenki chodzące bez strachu, że stracą życie przez nieodpowiedzialnego kierowcę. Widoki i mgła, jedno i drugie a może to drugie zapierało dech w piersiach i nadawało temu miejscu tajemniczej atmosfery. Fotek nie robiłam bo… zdjęcia rzadko oddają to co czujemy, kamera jest bezduszna w porównaniu do naszego oka. Nie rzadko widzimy to, co chcemy widzieć, natomiast oko kamery jest tylko szklem i migawką. A szkoda, że technika jest nad wyraz rozwinięta, latamy na księżyc, satelity robią niecodzienne zdjęcia, a wciąż jesteśmy w tyle z naszym uduchowieniem. Może i dobrze, że tak się dzieje, cos musi zostać nie odgadnione.
Podziewiając widoki, przejechaliśmy nasz wjazd do hotelu. W końcu zameldowaliśmy się w recepcji. Tak jak wspomniałam wyżej. Pokój, jak pokój hotelowy w kurorcie wypoczynkowym. Daleki od 5⭐️ ale to przecież tylko na chwilę. Po drinkach wróciliśmy do pokoju, przebraliśmy się i … poszliśmy na podbój Nowego Roku. Zatrzymałam się w holu aby MM pstryknął szybko zdjęcie pamiątkowe.
Sukienka była w kolorze, ciemnym szmargdowym. Niestety kamera tel nie oddaje tego koloru. Paznokcie miałam pomalowane identycznym kolorem. Niespodziwanie dla mnie w CVS był taki lakier do paznokci.
W skrócie. Zabrakło chyba finansów organizatorom. Skromniutke ozdoby, brak girlandów, bukietów. Jedzonko też skromniutkie. Kasza? Amerykanie nie jedzą kaszy! Makaron i ryż, ale kasza kukuma i jęczmienna? To ślepy strzał. Wybór słaby, z deserów wyboru nie było na dwie osoby, jedno ciasto, mus jako budyń i ptyś. Wybór alkoholi był owszem owszem. Mój barman( od kliku lat jeden z kilku zawsze jest na sylwestra) a jakże był tam od razu go poznałam a on mnie. Serwował mi Martini Cinzano. Oj różni się smakowo od Rosso ale…piłam. Nie upiłam się. Za to tańczyłam i swego MM ciągałam, żeby nie siedział.
Muzyka jak muzyka, lepsza od blues. Nie pozwoliłam MM na nudę przy stole i na parkiecie.
Ogólnie, zadowoleni po zakończonym wieczorze po godz 1 am udaliśmy się na odpoczynek.
Raniutko bo 10 am poszliśmy jeszcze na śniadanko i z powrotem do domku.
Wigilia minęła spokojnie. Wieczorne otwieranie prezentów również. Pierwszy dzień świat przespałam. Wstawałam jedynie na posiłki. Wprawdzie jadłam ale troszeczkę, wszystkich potraw nie zdążyłam spróbować, a przecież sama pichciłam. Pierożków zostało kilka, na palcach dwóch dłoni można było policzyć, a to z tej przyczyny… że na 3 dni przed wigilią córcia stwierdziła że jest głodna. Zaproponowałam pierogi, które były w zamrażarce. Zapach pierogów doszedł do office MM, zbiegł na dół z pytaniem, czy on też dostanie, Sama też kilka zjadłam, syn z pracy zawitał i jemu również ugotowałam. Zawsze tak jest, jak jest mało to smakuje jakby to był nieziemski rarytas.
Drugi dzień świąt też przespałam i cały dzień włuczyłam się w podomce po domu. Nie pochwalałam takiego „postępku” jakim jest łażenie w szlafroku caluśki dzień. Wciąż nie pochwalam ale i nie ganię, na ta chwilę. laziłam w podomce bo … za jakis moment właziłam do łóżka jak stałam i …..w spanko. Więc, nie było sensu w tym nonsensie przebierania.
Dopiero trzeci dzień świąt ( grudzień 27-go) , byłam gotowa do powitania następnego dnia. Nareszcie wyspałam się, odpoczęłam, można powiedzieć zrelaksowałam. Nikt mnie nie potrzebował. MM stanął na wysokości zadania jakim było… dać mi spokój i nie zamęczeć swoim kochaniem…I love my Kryszia…i ciągłymi pytaniami ….Czy moja Kryszia mnie kocha???
Tak można i kota zagłaskać na śmierć.
W piatek wysokczyły u mas przymrozki, a właściwie mróz -14C. Opatulona wyskoczyłam wieczorem na zewnątrz aby opatulić wszystkie zewnętrzne krany. MM dziwił sie moim poczynaniom… po co to robić? ..pytał, nie otrzymał odpowiedzi, jedynie uciekaj stąd bo bardzo zimno a ty w koszulce z krótkim rękawem. Takiej pomocy nie potrzebowałam, która nawet nie potrafiła przynieść mi srebrnej taśmy. Dałam radę z opatulaniem na zewnątrz i nastepne hasło padło z mojej strony. Pralka i suszarka!!! Odsunęlismy pralkę, zakręciłam krany opatuliłam je, a rure odprowadzającą ciepłe powietrze z suszarki na zewnątrz, zatkałam ręczniczkami. Kazałam na noc odkręcić wszędzie krany aby woda leciała ciut ciut. Moglismy pójść spać. Tak było do dzsiejszego poranka. Od dziś temperatura jest +11C i z każdym dniem będzie wyższa aż do +21C do środy. Nic nie wskazuje, że mrozy przyjdą ponownie.
Pytanie MM … po co to robić…otrzymał bardzo szybko odpowiedż od sąsiadów. Popękane rury. Brak wody. Na internetowej grupie sąsiadów z osiedla, narzekanie na popękane rury i szukanie hydraulików, którzy w mrozy nie przyjadą przecież, bo nie wiadomo w którym miejscu rura pękła. Dziś sąsiedzi maja już wodę. Miałam przez okres mrozów w moim całym domu wode zimną i ciepłą. Można było używac pralki oraz suszarki.
Co to znaczy mieć żonę Kryszie polkę.
Teraz mam następne zadanie. Wyglądać na sylwestra na więcej niż 1mln$. Kreację miałam, ale będąc na zakupach świątecznych postanowiłam zmienić swój styl. Czy będę wyglądać na 1mln$ nie wiem ale będę sobie na pewno się podobać. Wiem, że będę się bardzo dobrze czuła i dla siebie samej będę jak, więcej niż 2 mln$.
Choineczkę ubierałam dwukrotnie. Pierwsza nie przypadła mi do gustu. Przyglądałam się jej kilka dni. Zawieszone bombki zmienialy miejsce klkakrotnie. Ciągle mi się coś nie podobało.
Ozdoby zdjęłam w przeciągu 20 minut. Sprawnie mi poszło. Zdecydowałam też trochę ją przystrzyc. MM siedział w fotelu i nadziwić się nie mógł… dlaczego to robię…co robię…
Miałam ochotę przerobić i te drugie ozdabianie, ale już się zmęczyłam i ogrom bombek zaniosłam na poddasze.
Bo co by to dało, tak czy inaczej, ozdobiona. Dawno temu robiliśmy łańcuchy z gazet bo papieru kolorowego (wycinanek) jeszcze nie było. Wieszało się też jabłuszka czerwone świeże (malinówki), ciasteczka Andruty. Teraz wafelki noszą nazwę Andruty. Za moich czsów były to ciasteczka na sodzie z dziurkami robionymi widelcem. W taką dziurkę wsadzało się niteczkę i ciateczko zawieszało na choince. Mieliśmy kilka kolorowych ptaszków na klipsie metalowym (zaszczepka – jeśli dobrze pamiętam). Choineczka podobała się nawet z gazetowymi ozdobami i dawała wiele radości domownikom. Inni nie mieli takich ozdób bo gazety były drogie.
Pod choinką jest już prezent od córci. Nie kupiłam jeszcze wszystkich przentów. Jutro po fryzjerze pojadę dokupić. Czasami warto otworzyć prezent zamówiony w amazonie, bo nie zawsze przychodzi to na co czekamy. Tak się stało z moim chodniczkiem do kuchni oraz spodenkami do biegania dla syna. Chodniczek okazał się z innym wzorem ale zostawiłam ale spodenki czekają na zwrot. Zamiast długich otrzymałam za kolano. A już planowałam zawinąć w ładny papierek i obwiązać kokardą.
Prezntów pod choinkę od MM nie oczekuję bo wymieniłam meble w sypialni. Na kanapę dokupiłam dziś skórę z barana. Wygląda na naturalną ale wątpię bo za mało kosztowała. Mój wypoczynkowy kącik jest teraz bardzo przyjazny.
Martwi mnie, że pracuję w tym tygodniu każdego dnia i nawet 23-go. W przed dzień wigili pracujemy podobno krótko, ale wiem że to krótko nie zawsze się sprawdza. Ale zabezpieczyłam się w wolne dni po świętach i po sylwestrze. Hurra
Zakupy spożywcze jeszcze przede mną. Dam radę, najważniejsze, czuję się o wiele lepiej niż przed kilkoma tygodniami.
Wiele ludzi nie lubi świąt, gorączki przedświątecznej, gotowania, smażenia a później, siedzenia (jak za karę) przy świątecznym stole. Nie lubią rodzinnych spotkań a najbardziej nienawidzą tych godzin spędzonych przy stole przy którym siedzą ci znienawidzeni bliscy lub dalecy krewni.
Wiele ludzi nie ubiera choinki, nie ozdabia mieszkanka i aby tego wszystkiego nie widzieć, opuszczają miejsce zamieszkania. Zimowe kurorty oblężone, ale i tam stoi wielgachna choinka w holu i płynie z głośników świąteczna muzyka. Trudno uniknąć świątecznego nastroju, to przecież ogromny zastrzyk ekonomiczny dla handlu.
Od dziecka uwielbiałam wszelkie święta. Lubiłam się nimi cieszyć przed, w trakcie ich trwania i po. Nic nie było w stanie zakłócić mego stanu upojenia nadchodzącymi świętami.
Tatuś zawsze przywoził od leśniczego świeżutką choinkę, pod sam sufit. Trzeba zaznaczyć, że za samowolne wycięcie choinki z lasu były nakładane wysokie kary. Najczęściej takich „bohaterów” łapano na bazarach. Milicja (nie było jeszcze policji) łapała też przy drogach prowadzących do miast. Nie trudno było też złapać złodziejaszka choinek idąc po śladach w śniegu. Nie ma papierka od leśniczego to będzie papierek od stróża prawa.
Pamiętam klipsy ze świecami. Tatuś zapalał świece tylko na chwilę aby ognia nie zapruszyć. Dom był murowany ale podłogi i meble już nie. Więc, świeczki paliły się w obecności tatusia.
Miałam zaledwie 9 lat kiedy po raz pierwszy wybrałam się po choinkę na targ. Starsza miała już 11 i całe swoje życie grała damę. Ona brudzić fizyczną pracą rąk nie chciała, święta to dla plebsu radość, ma inne zajęcia. Młodsza miała tylko 4 latka i jak zawsze żyła w swoim świecie. Tatuś wyjechał w delegację, mamusia więcej dni chorowała, niż była zdrowa. Święta a właściwie zakup choinki był na mojej głowie. Nie zdawałam sobie sprawy ile może ważyć taka choinka. W latach mego dzieciństwa zimy były srogie i każdego dnia padał śnieg. Nie ubezpieczyłam się w sanki lub sznurek do związania, w kieszeni miałam tylko pieniądze. Jak dziś pamiętam, byłam pewna, że dam radę przynieść ja na plecach, przyciągnąć do domu po śniegu…przecież jestem silna i dam radę – to było w myślach i pojmowaniu świata młdziutkiego człowieczka.
Wyruszyłam o poranku. Ubrana w kożuch, czapkę wełnianą i takież rękawice. Kamasze skórzane na nogach, wełniane skarpety i ciepłe grube pończochy na żabki i galoty. Pończochy w noszeniu były strasznie nie wygodne. Z uwagi na jeszcze nie wkształcone biodra u dziewczynek i nastolatek, pas się obsuwał wraz z pończochami i co jakiś czas trzeba było go podciągać. W pończochach na kolanach robiły się nie estetyczne wypukłości. Wszyscy tak mieli więc chyba oprócz mnie nikt na to uwagi nie zwracał.
W noc napadało śniegu. Na ulicy już śnieg był ubity przez płozy sań lub wozy z węglem, ziemniakami lub mlekiem oraz ludzi, Mleko było rozwożone przez rolników z pobliskich wsi.
Wybrałam drogę na skróty, miała być krótsza o pół kilometra. Ale …. nie wzięłam poprawki, że w niedziele nie jeździ pociąg towarowy pomiędzy składem węgla a miejską elektrownią. Tory zasypane śniegiem, do połowy łydki. Byłam pierwszym pieszym który torował drogę w śniegu na torach kolejowych. Gdy zanurzałam nogę w śniegu, było ok ale gdy wyjmowałam to tak jakbym chochlą nabierała zupy z garnka. Śnieg dostawał się do kamaszy. Robiło mi się w kamaszach … hlup, hlup. W początkowej fazie zimno było w nogi a później już normalnie, nawet ciepło. Buty, skarpety i pończochy przemokły i zaczęły mi ciążyć jak ołów. Z nosa kapało, usta wiatr mroźny wysuszał i w pewnym momencie zachciało się pić. Jedząc śnieg prawie doczołgałam się do drogi i zabudowań, co wcale nie ułatwiło mi stawiania kroków na ubitym śniegu na drodze. Pokonałam 3,5 km.
Oglądałam choinki do sprzedaży. Teraz już wiedziałam, że będzie mi ciężko iść z choinką pod pachą lub na plecach, czy też ciągnąc za sobą. Wiedziałam, że będzie ciężko, pomimo tego, wybrałam o wiele za dużą choinkę. Rolnicy pytali, czy dam rade, czy jestem sama, ale sznurek którym związali był nie wystarczający, żeby zabezpieczyć choinkę. Kupujący przychodzili z workami od ziemniaków, swoimi sznurkami a ja z gołymi ręcami.
Do torów nosłam choinkę za sznurki jak się nosi walizkę. Sznurki wrzynały mi się w malutkie dłonie a gałęzie które nie były obwiązame kłuły paluszki.
Wracając na tory kolejowe miałam nadzieję, że już ktoś chodził po nich i śnieg będzie choć troszkę ubity. Zawiodłam się. Na śniegu były tylko i wyłącznie moje ślady. Starałam się trafić mokrym kamaszkiem w dziurkę w śniegu który pozostał z moich wcześniejszych kroków. Choinka mierzyła z 160cm. Człapiąc z soplami pod nosem, ustami spieczonymi, rękawicami spoconym i zamarzniętymi na dłoniach z nogami z ołowiu, zmęczona ciągnęłam za sobą choinkę. Innym razem starałam się uchwycić ją pod bok, rozłożyste głęzie uciekały. Gruby pieniek nie pozwalał na zaciśnięcie na nim piąstki. Chwytałam za gałęzie, które wyślizgiwały się z uwagi na zlodowaciałe rękawice.
Niemiłosiernie wymordowana po przebyciu 3,5km drogi powrotnej dotarłam do domu. Wciągnęłam jeszcze choinkę do korytarza i usiadłam na podłodze. Szczęśliwa i dumna. Dokonałam niemożliwego.
Kiedy już przebrałam się w suche ubranko, patrzyłam na krzątającą się mamusię i siostry. Chciałam powiedzieć, zeby nie ruszały mojej choinki, że ubiorę ją sama bo jest moja. Sił mi zabrakło. Usnęłam.
Mój Tatuś był ze mnie dumny. Od tamtego razu jeśli tatuś nie mógł przywieźć choinki, brałam sanki, sznurek i worek na ziemniak. Nie był straszny mróz i zawieja śnieżna.
I tak mi zostało, na wszystkie późniejsze lata, obecne i następne. Nie ważne co się dzieje, na Bożenarodzenie ma być choinka, może być maciutka, sztuczna lub świeża, ale ma być.
Moja fryzjerka była tak obłożona pracą, że ledwo miesiąc temu, udało mi się zamówić wizytę na dzisiaj. W salonie parę kobietek, wszystkie na przedłużenie włosków. Nie mam co przedłużać ale tupecik zamówię w amazonie, a Nicola nauczy mnie zakładać. Włosków co raz mniej co jest związane z moją dietą.
Powrócę do zakładu 19 grudnia na sprawdzenie, ewentualne poprawki przed Bożym Narodzeniem, no i sylwestrem. Niestety ale Nicola jedzie do rodziców męża i swoich do NJ, co mnie bardzo smuci. Od kilku już lat korzystam z jej usług. Nie jest tanio (270$) ale jestem zadowolona.
Miejsce w hotelu i miejsce na balu jest już zarezerwowane, muszę być piękna, bezbólowa i bezstresowa. Wygląd i uśmiech na twarzy na balu jest wskazany. Ośrodek wczasowy z hotelem i domami wypoczynkowymi umiejscowiony jest nad brzegiem jeziora. Można delektować się widokami oraz odpocząć na zewnątrz przy kominku, jest duży i kilka mniejszych kominków okalających basen. Nie pamiętam w którym roku, jeden śmiałek przepłynął całą długość basenu a było zimno i wietrznie.
Zamierzam poskakać na sylwestra, nawet jeśli zespół muzyczny grać będzie jazz lub bluess. Kilka lat temu jeszcze przed coviem, byliśmy w innym ośrodku z winiarnią i polami winnymi. Przez kilka lat było bardzo przyjemnie i zespół muzyczny grał do tańca. Ostatni raz grali blussa, tylko jedna para próbowała zatańcyć, ale to był bardzo katorżniczy bluss. Zeszli z parkietu. Niedoczekałam się nowego roku i nie tylka ja z mężem, byli też inni, że po posiłku udaliśmy się do swoich pokoi hotelowych.
Zmieniliśmy ośrodek. Przed covidem przez 4 lata grał jeden zespół i grali wspaniale. Można powiedzieć sami swoi bo i barmani jakby nasi przyjaciele. Pamiętali, że tańczę solo i piję tylko Martini Rosso. W tego sylwestra zagra inny zespół. Ale….pokonam tego blussa, nie pójdę do pokoju hotelowego w pierzyny.
W roku 2021-2022, w dniu sylwestowym nie czuliśmy się dobrze, a i covid wciąż był obecny, więc zrezygnowaliśmy. Kreację mam, nie używana, z metką. Nie będę musiała latać po sklepach.
Chyba że zmienię zdanie, bo kobieta zmienną jest.
Dawno dawno temu, kiedy białe niedźwiedzie po moim mieście chodziły, prawie każdego roku gdzieś się bawiłam. Po sylwestrze i powrocie do pracy, pytałam moje koleżanki…
– czy masz już kreację na sylwestra i gdzie będziesz tańczyć…
– Krysia daj spokój, dopiero nowy rok się zaczął – odpowiadały śmiejąc się
– czas tak szybko minie że nie zauważysz i zostaniesz z niczym, zacznij się szykować do balu….😁
Było wesoło, a czas szybko zleciał i …..
-Krysia miałaś rację – słyszałam 353 dni później.
Czas nie stoi w miejscu.
Czas jest w ciągłej trudnej pracy, zmieniając wszysko wokół.
Wrażenie SOBOTY nadal jest ze mną. Myślę, że powinnam się do tego przyzwyczaić. Przecież to nie boli. Jest czwartek ale jest SOBOTA. Jak już to odejdzie, to nawet nie zauważę i możliwe, że zatęsknię. W obecnej chwili to jest bardzo dziwne uczucie.
Obudziłam się bez bólu!!!!!wspaniałe uczucie!!!!chce się krzyczeć, skakać i obwieścić całemu światu tę cudowną (nawet chwilową) nowinę. 😁😁😁😁😁
Muszę pomyśleć o kreacji na sylwestra. MM zarezerwował już miejsca. Oj oj … to będzie jazda. Chociaż i bez ekstra balu dawałam czadu, miesiąc temu na festynie. 😁
Jak można było usiedzieć przy stoliku, kiedy orkiestra grała.
Były też tańce grupowe. Pozostały miłe wspomnienia i kilka zdjęć.
Wracając do dnia dzisiejszego, jestem do dobrej formie i żeby tylko nie zapeszyć.
Od starszej córki MM jeszcze nic nie słychać. Przyjedzie na kawę czy nie. Za wcześnie aby dzwoniła. Kto w wolny dzień od pracy i na dodatek świąteczny zrywa się z łóżka. Znając życie, nie zechce się jej zrywać z łóżka w ten ponury, pochmurny dzień. Zapowiadany jest cały dzień pogodowo smutny😞.
Wiele rzeczy w naszym życiu możemy zmienić. Pogody nigdy.
Bo jak to przyjąć, potraktować? Wróciłam z pracy. Odpoczywam na swojej sofie i eureka.
-jak dobrze, że jutro sobota – myśl szczęśliwa rozbłysła w moim mózgu. Pytam MM, jaki dziś dzień?
– znów masz sobotę jutro? – pyta z niedowierzaniem
– no tak, a tak się chwilę cieszyłam.
– jaka szkoda, że dziś nie jest sobota – myślę.
WTORKOWY poranek. Budzę się, jeszcze z zamkniętymi oczętami, cieszę się, że dziś sobota. Tylko sekunda radości, mózg wraca do rzeczywistości i podpowiada żebym wstawała bo dziś nie jest sobota.
Wyłażę z cieplutkiej pościeli i ….i nie jest to sobota.
Poleżałabym, pospała, poleniuchowała, pomarudziła i jeszcze dużo określeń na po… które pokazują mój stan istnienia i ducha na dzisiejszy dzień. Ale jutro nie będę musiała wcześnie wstawać, Do poniedziałku mam urlop. Nie, nie mam żadnych planów. Żyję na spontanie.
A żeby było bardziej spontanicznie, miałam w pracy być tylko do 3 -3:30. A byłam do 5pm. Człowiek jak chce 2 dni urlopu to musi na nie zapracować, czy to jest taki tok myślenia? Może, ale nie mój. Na ten urlopik pracowałam cały rok.
W domku byłam po 6pm. W międzyczasie rodzinka się martwiła. Na appce widzieli gdzie się znajduje, ale było trochę korków. Jak tak stałam w korku znów miałam wrażenie, że dziś jest piątek a jutro będzie sobota.
Czy ze mną coś nie tak?
A może to jakaś demencja do mnie puka?
Podczas badań, lekarka nie stwierdziła, że moja głowa może robić psikusy.
ŚRODA – budzę się i dokładnie wiem, że dziś mam wolny dzień bo jest SOBOTA. Zmuszam mozg do pracy i zaczynam rozumieć jaki jest dzisiaj dzień. Sytuacja co najmniej nie spotykana.
Kiedyś oglądałam film o różnych przepowiedniach, ludzkich przewidywanich i odczuciach. Wiem, że to coś oznacza. Tylko nie wiem co. Czego mam się spodziewać. Dobrego czy złego? Co ma się wydażyć w sobotę? W którym tygodniu lub miesiącu? Zaczynam się na prawdę niepokoić.
Z racji tego, że jutro na pewno CZWARTEK świąteczny, ogarnę troszkę domek. Ile posprzątam tyle posprzątam. Nikt nie oczekuje cudów, a i nikt na Thanksgiving nie zawita. Pozwoliłam córci jechać do rodziców jej chłopaka. Syn będzie pracować, starsza córka MM wskoczy do nas na poranną kawę, młodsza córka MM przyleci z LA na Bożenarodzenie, więc MM przyszykuje (jak zwykle na idyka on gotuje) kolację tylko nam, ja i on.
Dziś będę piekła ciasto żurawinowe. Zrobię oczywiście, sałatkę jarzynową (MM nazywa ją, majo salad). To wszystko w czym mogę pomóc MMowi.
Ciasto żurawinowe z pistacjami z internetowego przepisu, palce lizać. Sałatka majo również wspaniała.
Nawet jeśli usiądziemy obydwoje jutro przy stole to myślę, że damy radę pokonać te wszystki smakołyki jakie pojawią się na stole świątecznym.
Od poniedziałku miałam wrażenie, że następny dzień to SOBOTA.
Wtorek po pracy-jutro sobota – wołałam.
Środa i tak do piątku – jutro sobota !!!!!
To był dla mnie bardzo ciężki tydzeń. Każdego dnia czekałam na zkończenie dnia. Każdego dnia problemy zdrwotne. Bez przeciwbólowych, nie przetrwałabym.
Po powrocie z pracy, w ubraniu i obuwiu kładłam się na kanapie, owijałam się kocami i … zdychałam. No nie zdechłam, przetrwałam.
A dziś Sobotka wyczekiwana – bez znieczuleń. Nawet ciasto biszkoptowe z jabłkami upiekłam. Stół na Thanksgivng przygotowałam.
Dziś też zakończyłam ozdabianie domku na Boże Narodzenie. Na zewnątrz postaram się ozdobić frontowe drzwi, schody do nich prowadzące i kilka krzaczków. Jeśli się nie uda to tylko wianek świąteczny na drzwiach powieszę. Jeśli zdrowie dopisze to zrobię porządek z ozdobami, wyrzucając je do śmietnika.
Niestety, ale moje życie uległo drastycznej zmianie. Czy mnie to martwi? Oczywiście, ale takie jest życie, nieprzewidywalne. Planowaliśmy i planujemy bal sylwestrowy, tylko…. czy nam się to uda, czy zamiast przygotowywać się do wyjazdu w dzień sylwestrowy nie będziemy przygotowywać się do łóżka.
Oczywiście, że mam w sercu energi tyle, że mogłabym obdzielić całą swoją dzielnicę. Tylko ciało robi mi psikusa. Czy jeszcze potańczę, poskaczę jak koza?
Smutno mi i powiem … jest bardzo ciężko z bólem żyć.
Kurwa mać!!!!!
A przecież, ja się nie wyrażam, nie używam takich słów. W mojej rodzinie najgorszym przekleństwem bylo …cholera. Moje dzieci nie używają również takich słów….. ale….
niech będzie moim usprawiedliwieniem, że jest mi bardzo ciężko.
lepiej za późno niż wcale. Jak się mają te porzekadła do codziennego życia?
Alkoholik – lepiej późno niż wcale.
Spotkanie: romantic😁❤️, buissnes, zdrowotne – lepiej za wcześnie niż za późno.
Planowana operacja medyczna – lepiej za późno niż wcale. Czasami jest na tyle za późno, że już nic nie pomoże oprócz kostnicy.
Nadzieja matką głupich – jeśli oczekujemy na powstanie zmarłego z trumny. Nadzieja jest matką i ojcem wynalazków – do dziś ślęczeli byśmy przy świecy i kaganku. Biegali okryci w skóry niedźwiedzia ale nie byłoby globalnego ocieplenia.
Coś za coś. Aby zjeść schabowego, świniaczek musi stracić życie. Zwykłe posprzątanie pokoju wymaga naszej cierpliwości i pracy fizycznej. Zmęczeni padamy na sofę i spoglądamy na czyściutki pokoik. Swoje zdrowie, cierpliwość i finanse poświęcamy na wychowanie i wykształcenie swoich dzieci po to tylko aby na stare lata w ciszy i spokoju usiąść w folelu i ukratkiem spoglądać na wyświetlacz tel – wzdech …. nie zadzwonił/a …zajęty/ta. Czekamy kiedy dzieci usamodzielnią się po to tylko, żeby poczuć pustkę po ich odejściu (u mnie z tym wszystko ok😁).
Do czego zdążam? Od weekendu mam burdel christmasowy. Ozdabiam dom aby w tygodniu przed Bożym Narodzeniem, nie latać z wywieszonym językiem.
Wyjmuję ozdoby z pudełek i rozmieszczam powolutku. Thanksgiving też u nas się odbędzie lecz w tym roku będzie wymieszany, przepleciony z Bożym Narodzeniem.
Zchowuję siły na gotowanie, pieczenie jednym słowem kucharzenie. Oczywiście były dni, że ogłaszałam strajk obchodzenia świąt. Problemy rodzinne nie nastrajały nawet tak niepoprawnego optymisty jak ja, do uśmiechu i dobrego nastroju. Mam nadzieję, że nareszcie po latach walki o członka rodziny, nastąpi poprawa.
Nie chwal dnia przed zachodem słońca. Mamy dziś pochmurny i wietrzny dzień, myślę że może mogę ogłosić niewielkie zwycięstwo. Tylko serducho za często daje znać ….. ja tu jestem!!!!….łomocze, stuka, piecze jak papryczki chilli, wali. Może już będzie dobrze. Chciałabym normalnej atmosfery przy stole wigilijnym. Wiara może czyni cuda ale gór nie przenosi, nie słyszałam o takim zdarzeniu. Czytałam natomiast, że góry pochłonęły nie jedną istotę ludzką.
Ozdabiam domek tylko wewnątrz, na razie. Opornie mi to idzie. Patrząc na moje poczyniania dekoracyjne, popijam następną kawę i dokłanie wiem. W tym świątecznym bałaganie trochę pożyję, będę chodziść na palcach, przeskakiwać, kopać i marudzić. Nie spieszy mi się.
Za kilka dni po bałaganie nie będzie nawet wspomnienia.
Zgodnie z polskim przysłowiem.
Spiesz się powoli. 😁
Mam nadzieję na niedzielną poranną kawcie w świątecznej atmosferze, bez choinki oczywiście. Ona przybędzie dopiero w grudniu.
Padłam na kanapę. Muszę dokupić ozdób. Koniecznie świec ozdobnych, stroiki i coś co wprawi mnie w nastój WOW!
Wczorajszej nocy do domu wróciłam przed północą. Nie byłam tak bardzo zmęczona jak myślałam. Wszystkie projekty zostały zapięte na ostatni guzik i z uśmiechem i śmiechem zamknęłyśmy drzwi za sobą, życząc wzajemnie spokojnych świąt.
Poranek przewitał mnie, dudniącym w rynnach deszczem. pigida będzie niezmuenna do poniedziałku włącznie. Chętnie bym święta spędziła na decku w blasku słońca i wielkiego księżyca. Niestety ale nie. Jeszcze w szlafroczku popijam kawę i układam plan od czego zacząć gotowanie i pieczenie. Galaretka owocowa potrzebuje czasu na stężenie. Więc do roboty!!!
Zanim rozpoczęłam prace kuchenne, musiałam przebrać cebulki tulipanów.
Zalegała w jadalni kuchennej sterta wyrwanych cebulek tulipanów. Proces gnilny cebulek już nastąpił. Obfite i dość częste opady deszczy całkowicie nie sprzyjają cebulkom. Ziemia przemieszana jest z piaskiem i kamyczkami lecz to nie zapobiega gniciu. Narcyze są bardziej odporniejsze i mogę je zostawiać w ziemi na zimę. Zimę, która tutaj jest polską jesienią. Podczas przebierania bardzo dużo cebulek musiałam wyrzucić, No cóż, wiosną ponownie kupię cebulki tulipanów. Nie jestem pewna czy te cebulko ktróre zaniosłam do piwnicy przetrwają do wiosny, jeśli nawet, czy będą na tyle silne i zdrowe aby zakwitnąć.
Galaretkę zrobiłam.
Sałatkę jarzynową z jajkiem i papryką i bez. Oczywiście, jak zawsze spóbowałam. Dodałam odrobinę soli i pieprzu ziołowego.
Próba sałatki była dużą porcją, że o kolacji już nie pomyślałam.
Następnie, zupa ogórkowa i malowanie jajek. Anek kupił mi farbki, nie muszę mazakiem szlaczki robić.
90% prac wykonanych.
Teraz tylko czekać na jutrzejszych gości.
Wszystkim spokojnych i pogodnych Świąt Wielkanocnych 🐥🌷
No bo w pracy, było jak zwykle. Więcej czasu było spędzonego na rozmowach o covidzie niż poświęconego czynnościom zawodowym. Covid jak covid zostanie z nami na zawsze. Aby nie zagłębiać się w temat, wyszłam wcześniej. Kto chce to widział lub udawał, że nie widzi. Mogę jeszcze troszkę poudawać. W końcu przeszłam covida.
Syn pojechał ponownie do lekarza rodzinnego. Plecy go bardzo bolały. Popukali, posłuchali i ma leżeć na tych bolących plecach, przypisali przeciwbólowe.
Drugi dzień piłują i tną drzewa u sąsiada. Na back yardzie nie zostawili ani jednego, od frontu jeszcze nie skończyli. Takiemu to dobrze, domek ma na płaskim terenie i z ulewą nie popłynie. Ziemia się nie osunie. Teraz na dach panele słoneczne może położyć. No niestety ale my tego zrobić nie możemy nad naszym dachem rozpościerają się gałęzie drzew aby ochłodzić dach i dom przed promieniami słonecznymi.
Niecodziennie spotyka się chorego na covid z testem negatywnym, godzina 8:15 pm właśnie wydrukowaliśmy. Mamy następny, kolejny test na covid, który jest negatywny a syn wstać z łóżka nie może.
Niecodziennie otrzymujesz informację, że znajoma leży na OIOM w Savannah. Szczętkowe informacje jakie jej mąż udzielił – miała wypadek. Wspaniała osoba, towarzyska i pomocna. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
Moja codzienność, to nie posprzątane ozdoby choinkowe w domku i na zewnątz. Czekam na słoneczko. Przecież mój dom mogę tak zostawić, mniej pracy będzie przed świętami. Przecież Boże Narodzenie już całkiem nie daleko.
Jutro do pracy i jutro nie mam żadnych ulg. Ale ale…
Jutro urodziny mojej córci!!!!!! Zawsze uważałam, że matka dziecka jest ważniejsza przy narodzinach dziecka. No cóż obyczaje są obyczajami, mimo to życzę sobie aby córcia w dalszym ciągu zdobywała szczeble drabiny zawodowej, kupiła dom o jakim myśli bo marzenia są dalekie od myśli, była zdrowa i szczęśliwa. A sobie życzę radości i uśmiechu z obserwacji poczynań mojej córci. Jeśli córcia będzie szczęśliwa ja będę szczęśliwa również.
Maseczki na pyszczki i pójdziemy do naszej dzielnicowej restauracji. Syn zostanie w domu, jest pozytywny z negatywnym testem. A to dopiero…..
MM siedzi w fotelu na przeciw mojego. Ogląda coś tam na komórce. Wyjątkowo łagodny i ugodowy.
Niestety, ale testów na covida nie zrobisz bez appointmenu, a wolnych terminów nie ma. Najbliższy wolny na 7 stycznia. Oczywiście można wybrać opcję płatną 199$. Można kupić test w pudełku za 99$ są i takie ponad 200$. Ktoś kasę musi przecież kosić. Ale dlaczego ludzie mają kupować? Wirus jest światowy, jeśli decydenci chcą zdrowych niewolników, powinni wyleczyć. Szczepionka nie jest lekarstwem na wirusa. Moim zdaniem jest odroczeniem choroby na czas późniejszy, z lżejszym jej przebiegiem. Więc, jak te ćmy z podpalonym jednym skrzydełkiem walamy się na łóżkach, krążymy po domu w poszukiwaniu żarełka w lodówce, popijamy sody ktorych żołądki nie lubią i ponownie w pierzyny.
Ćma matka zdecydowała, że usmaży naleśniki. Nakarmiła wszystkich puszystmi naleśnikami z serowym i dżemowym nadzieniem. Na wierzch dodała kremu i posypała borówkami. Matka ćma wylizała swoje skrzydełka, otrzepała i poczuła przypływ energii. Wymyła płytkę gazową, blaty w kuchni i już, już miała ochotę na wymapowanie podłogi, wytrzepanie chodniczków, podmuchanie liści z decku. Przystopowała, usiadła na krzesełku w jadalni kuchennej, pomyślała. … mogę to wszystko zrobić ale….święto!!!January 1st!!!relax!!!!
Ćma matka włączyła muzykę i usiadła wygodnie w fotelu. Latała w swoich wspomnieniach.
No…..jestem kobieta samodzielna, wyzwolona. Taka byłam od urodzenia, taka moja natura. Nie było moim marzeniem wyść za mąż, mieć rodzinę, dzieci. Miałam inny pomysł na swoje życie. W pewnym okresie życia odkryłam, że nauka jest dla mnie wszystkim, praca jaka by ona była, moim powołaniem. Koleżanki z ulicy powychodziły szybko za mąż, bawiłam się na ich ślubach. Koleżanki ze szkoły szybko porodziły dzieci. Niczego i nigdy nikomu nie zazdrościłam.
A ja? Wiele oświadczyn odrzuciłam a były to dobre partie. …zgłupiałaś on ciebie kocha… słyszałam. Każde odrzucenie było przemyślane. To nie był mój świat. Nie pasowałam do tego świata. Żeby nie ogromna miłość do rodziców, nie byłoby mnie już dawno na tym świecie.
Rozważałam wstąpienie do klasztoru po zdaniu mtury.
Nie miałam pustego życia. Miałam bardzo ciekawe dzieciństwo, szkolne lata również. Potrafiłam zająć się sobą i nigdy się nie nudziłam.
W wieku 15 lat poznałam młodego człowieka. Od tamtego momentu byliśmy nierozłączni. Jeśli rozłączni to nie z naszej winy. Mieszkaliśmy po przeciwnych stronach miasta. On w dzielnicy blokowisk nowo pobudowanych, ja w dzielnicy domów jednorodzinnych. Komunikacja miejska nie była rozwinięta na takim poziomie jak obecnie. Spotykaliśmy się w niedzielę i to nie każdą. Moi rodzice nie pilnowali mnie jak starszej czy młodszej siostry. Mnie nie trzeba było pilnować, sama siebie pilnowałam. Wiedziałam co wypada a co nie, wiedziałam jak się zachować. Po skończeniu 18 moje kochanie poszedł do wojska.
Kochałam młodego człowieka całym sercem z wzajemnością, czekałam, aż wyjdzie z wojska. Byliśmy jak dwie połówki, papużki nierozłczki zawsze razem i wszędzie. Gdy pracował na drugiej zmianie czekałam pod bramą.
….Krysieńku!!!! wsiadaj pojeździmy po mieście…wolał. Skuterkiem robiliśmy kilka okrążeń po mieście. Tak tak, wiatr we włosach a miałam długie.
Na maturze to on czekał pod drzwiami auli. To on nauczyl mnie prowadzić samochód i dzięki niemu zdałam egzamin na prawo jazdy. Budowę silnika samochodowego, gaźnika i wymianę oleju w samochodzie on mnie uczył pokazowo.
Ale…bałam się dnia kiedy się oświadczy. W tym dniu zerwałam z nim na zawsze. Ale to nie było zerwanie w zgodzie z sercem. Skrzywdziłam nas oboje. Nigdy, o sobie nie zapomnieliśmy. Aby po wielu latach się spotkać i przeżyć 5 cudownych lat. Znów przyszedł moment, że z nim zerwałam.
Kochając całym secem znów zerwałam. Nie potrafię wyjaśnić ani wytłumaczyć, dlaczego.
Przed drugim spotkaniem z Nim byłam w momencie rozwodu z mężem a On w momencie rozwodu ze swoją żoną. Nikogo nie krzywdziliśmy. Myślałam, że to będzie na zawsze. Po drugim jak pierwszym zerwaniu z nim bardzo przeżywałam lecz nie potrafiłam go przyjąć lub wrócić. Niby rozdział zamknięty ale wciąż niedomknięty. Nie pozwoliłam sobie na szczęście. A jeśli to nie miało być szczęście?
Czy żałowałam? NIE! Tak musiałam postąpić. Nie ma odpowiedzi na pytanie … dlaczego musiałaś?…
Musiałam i koniec.
Jeszcze raz. Nie żałuję. Ale…. Kochałam i kocham tak samo silnie jak ON mnie.
Nie szukałam i nie szukam żadnej winy. Po prostu się stało. A dziś taki relaksowy i nastrojowy dzień, że wspomniałam.
Moje życie, było i jest ciekawe, czasami przeplatane jakimś dramatem.
Trudno jest mi usnąć. Wczorajszej nocy błyskawice z piorunami a teraz sowa wrzeszczy. Może wrzeszczy z radości lub smutku, że jest głodna.
Kto to wie?
Myśli krążą po głowie i nie są to miłe myśli. Utwierdzam się w przekonaniu, że sytuacja w tym domu nie jest przyjemna.
Pewien starszy pan powiedział. – Krysztyna, żyj swoim życiem, masz pasje i hobby, zajmij się tym co lubisz. Zacznij żyć dla siebie.
No niby prawda, ale czy to nie jest ignorowanie drugiego człowieka?
Pomyślę o tym rano.
16 godzin do nowego roku. W domu cicho jak makiem zasiał. Pisek który zrzygał sie na pluszowy dywan, za pozwoleniem MM, jest znów na piętrze pod drzwiami mojej sypialni. On się nie odzywa, nawet zamknął drzwi do swojej sypialni. A to co teraz robi to jest manifestacja obrażonego dziecka. Kuźwa zamiast zapieprzać do sklepu po kwiaty, czekoladki lub amerykańskie pączki i prosić o wybaczenie to bawi się w dziecko. Bo mamusia – Krysia przyjdzie i po główce pogłaszcze.
Dość głaskania starego faceta, który nie chce być mężczyzną. Który bardziej kocha sowy na drzewie, niż ludzi.
Dobra, dość narzekania i użalania się. Nikt mnie nie pogłaszcze i nikt nie powie durne … wszystko będzie dobrze, tylko trzeba czasu.
Więc…. Krysia wszystko będzie dobrze, nie martw się, to jest twój dom i bierz się do roboty. Wyłaź z łóżka. Dziś jest Sylwester i będziesz się bawić.
Nie pozwóle zamienić swego domu w dom pogrzebowy!!!!
Dzisiejszego poranka zaszczepiliśmy się po raz trzeci.
Kiedy to było?
17 grudnia poszliśmy na party z okazji świąt, jakie organizował MMa klub sportowy CrossFit. A że nie bardzo MM był chętny do uczestniczenia w tej imprezie to i nic nie szykowałam. W ostatniej chwili ubrałam się i powiedziałam aby nie marudził i się szykowal. Na pytanie co zawieziemy – na przeciw jest alkoholowy, zawieziemy pełne butelki. Jak powiedziałam, tak zrobiliśmy.
Ludzi było sporo. MM wszystkich nie znał, ale poznał. Jest z tych osób, że skutecznie unika ludzi, twierdząc, że woli zwierzęta niż ludzi. W wielu przypadkach popieram. Żyjemy wśród ludzi i trydno uniknąć kontaktów nawet w dobie cowida-19. Praca, mimo że zdalna, do wykonania zadań służbowych niezbędzni są współpracownicy, chociażby na video komunikatorach.
MM jeśli korzysta z GYM to we wczesnych godzinach porannych 4:30 pm. Poznałam kilka osób oraz kobietkę o nazwisku Papuga. Hahahahaha. Pradziadkowie polacy i tak nazwisko pozostało. Robiłam zdjęcia jedynie telefonem, aparatu jakoś mi się brać nie chciało. Miałam zdjęcia przesłać na emaila trenera ale….
18 grudnia, sobota. Czekała na mnie niezbyt miła niespodzianka. Jedna osoba uczestnicząca w party ma covid-19. Była zaszepiona dwukrotnie, po imprezie poczuła sie na tyle żle, że zrobiony test okazał sie dodatni.
Kosternacja.
Zaszczepiona i miała jakieś objawy. Chora!!!
Sięgnęłam do telefonu i rozpoczęłam szukanie tej osoby. Bingo!!!!! Robiłam jej zdjęcie, wyszło ciekawie. Następne zdjęcie z nagrodą za osiągnięcie czegoś tam. Robiąc pierwsze zdjęcie byłam 2-3 kroki od niej. Zdjęcie robione z profilu. Drugie już z większej odległości i nie byłam narażona na bezpośredni jej oddech. Muszę zaznaczyć, że wszyscy uczestnicy imprezy byli zaszczepieni co najmniej 2 razy lecz ….. nikt nie miał założonej maseczki. Moja też była na wysokości brody.
I co teraz? Pytanie. MM jako ten herod to jego nic nie weźmie, a mnie to nic nie odpuści. Każde kichnięcie, sapnięcie i pierdnięcie stawiało moich domowników na baczność. Z drugiego końca domu słyszałam…..mamusia wszystko dobrze? jak się czujesz? nie przemęczaj!!! nie spoć się!!!! Kryszia OK???????
22 grudnia zapakowaliśmy swoje litery do samochodu i pojechaliśmy szukać punktu tesowego drive-thru inne tylko z appointmentem. Tylko, wszelkie umówinienia się były dopiero na po świętach. Zdecydowaliśmy na punkt który znajduje się obok nas, walking distance. Podjeżdzamy i …..kolejka, samochodów z 50. Zajęty prawy pas który prowadzi do skrętu w prawo. Ale żaden samochód nie odjeżdżał nie podjeżdżał. To była kolejka do punktu testowego na covid-19. Nie trzeba było mi się dziwić, święta tuż tuż, ludzie udający sie podróż potrzebowali testu. Mój negatywny wynik testu również miał zapewnic bezpieczństwo moim domownikom. Wróciliśmy z MM do domu z niczym.
Odczekałam ponad godzinkę i tak bliżej lunch, postanowiłam się przejść i zorientować jaka sytuacja jest po kilku godzinach. Porozmawiałam z kilkoma kierowcami z pracownikiem punktu i postanowiłam wrócić po samochód.
Ustawiłam się w kolejkę, a MM doszedł do mnie po 1 godzinie. Po około 3 godzinach otrzymaliśmy negatywne wyniki. Mogłam zacząć przygotowania do świąt.
Po powrocie z pracy zakładałam fartuch i pracowałam w kuchni. Przygotowanych potraw nie będę wymieniać. Wszystko było podane na stół w tym samym momencie.
W miłej i wesołej atmosferze zjedliśmy kolację i po 8pm przeszliśmy do salonu aby zrywać kolorowy papier z prezentów i prezencików. Obdarowywani cieszyli się z prezentów a ja byłam najbardziej szczęśliwa z panującej atmosfery.
Lodówka jeszcze zapełniona ale do sylwestra pozostaną resztki, które podejrzewam trafia do śmietnika.
Czasami ramię pobolewa, podałam do szczepienia lewe ramię. Będzie dobrze i mam nadzieję, że nie będzie jak ostatnim razem.
__________________________________________
Każdego roku składam życzenia siostrze i jej dzieciom mieszkającym w NY. Do 2018 roku zawsze dzwoniłam do Polski i składałam życzenia młodszej siostrze.
W tym roku …. już jestem na tyle dorosła i doświadczona nie lekkiego życia, że darowałam sobie dzwonienie w miejsca gdzie mnie nie potrzebują. Byłam potrzebna do wykorzystywania a ja obecnie się nie daję, to poszłam w zapomnienie, odstawkę. Nie, nie cierpię i nie mam żalu z tego powodu.
Piszę aby nie zapomnieć, a zapamietać. Jestem z tych osób, co złe wypiera z głowy a pozostawia wszystkie dobre zdarzenia.
W domu cichutko wszyscy śpią, tylko ja jak zwykle się krzątam.
Uwielbiam pierwszy dzień świąt i pierwszy dzień nowego roku. Emocje opadły i można na spokojnie wypić poranną kawcie lub ppopołudniowe piwo. U mnie piękna pogoda od rana +20C. Przez otwarte okna wpada wietrzyk tześki, pachcący i milusi. Wczoraj raniutko jeszcze piekłam dodatkową podwójną porcję serowych ciasteczek a dziś z braku zajęcia znalazłam, zajęcie. Lepiłam dodatkową podwójną porcję pierogów. Jedna porcja z pieczarkami, druga na słodko z borówkami. Wyszło 100×100 szt. Z pieczarkami pracowało się sprawniej, natomiast z borówkami nieco dłużej, uciekały mi na wszystkie strony.
Wieczorkiem, relax przy świątecznej muzyce i lampce wina.
Bardzo długo dyskutowaliśmy o sylwestrze i marcowym wyjeździe na Arubę. Decyzja została podjęta jednomyślnie – rezygnujemy. Nowo kupioną kreacje założę na sylwestrową domówkę. Będzie jak w ubiegłym roku, w domu. Strzelanie petardami na ulicy. W tym roku nie będzie pieczenia pizzy, zamówimy.
Czas jest wciąż bardzo niespokojny. Ryzykować wprawdzie mogłabym ale myślę, że na tej szali nie warto kłaść zdrowia.
Miniony miesiąc nie należał do dobrych, cały rok również nie był dobry. Miniony i ten tydzień, lepiej nie wspominać i niech odejdzie w zapomnienie. Niełatwo a wręcz niemożliwe do wykonania, wykreślenie minionego dnia, tygodnia, miesiąca. Wszystkie dni przeszły do historii.
Cieszę z drobnostek, nawet bałagan jaki w domu stworzyłam napawa mnie radością. Jeszcze potrafię coś zrobić oprócz ukradkowego wycierania łez.
Świąteczby bałagan 1Świąteczny bałagan 2
Nie jest łatwo. Każdy z nas inaczj przeżywa i każda sytuacja może być podobna ale jednak inna.
Robię więc bałagan. Choinkę kupiłam, inna niż dotychczas. Choinka Art. Nie ma za wiele gałązek ale za to grube igły.
Choineczka
Nie wiem, ale stanęłam przed nią i bardzo długo ją oglądałam. Takie coś a zapach powalający, cena również 250$. Zdecydowałam i kupiliśmy. Teraz wyzwaniem będzie dekoracja tego fajnego, uroczego wiechecia, roztrzepańca.
Lampki powiesiłam i zdjęłam. Zastanawiam się jakie bąbki i ile. Więcej na nią patrzę niż wkładam pracy. Siedzę, patrzę i widzę tylko kilka bombek, sznur światełek, łancuch błyszczący i koraliki. Myślę, że to będzie dobry pomysł. Czym dłużej na nią patrzę, tym bardziej mi się podoba. Inna, smukła a za razem roztrzepana. W dotyku mięsista aż palce w delikatne i długie igiełki wchodzą.
Cudo, wspaniałe nie spotykane cudo natury. Urosła ale nie rozwinęła się, zabrakło … słoneczka. A może za dużo człowiek ingerował w dna i przedobrzył. Żywot zakończy w moim domu i oby jej dobrze było w tych ostatnich dniach jej bytności.
2 sierpnia obchodziliśmy moje urodziny. Nie było żadnego gwizdania, okrzyków, ciche happy birthday i sto lat odśpiewane w naszej lokalnej meksykańskiej restsuracji. Sto lat odśpiewałam jedynie z moją córcią. Spędziliśmy bardzo miło czas w rodzinnym gronie. Jedynie syn nie uczestniczył w uroczystości, obowiązki służbowe – niestety.
A że mam wszystko, otrzymałam mnóstwo tulipanów od męża i córci. No i książki mojego ulubionego autora. od syna wiązankę kwiatów.
Tulipany od córki, musiałam podzielić na kilka flakonów, są jeszcze białe, żółte i fioletowe.Żółte od MM. Nie przepadam za czerwonymi kwiatami i nie bawię się w odgadywanie znaczenia kolorów kwiatów. Plik książek do przeczytania w prezencie od córci. Wiązanka syna. Jak widać żółty kolor u mnie przeważa.
Jedną książkę już zaczęłam czytać. Nie jest ujęta w pliku powyżej. Otrzymałam dzień przed urodzinami.
Dziś natomiast były urodziny MM. Wybraliśmy się tylko we dwoje. Co za wspaniały wieczór spędziliśmy. A że MM również ma wszystko co potrzebuje. Dostał urodzinową kartkę i całusy.
Uwieńczeniem naszych urodzin będzie kolacja we dwoje w restauracji z dancingiem. Nie jesteśmy pewni co do dnia, piątek czy sobota. Na rezerwację miejsc mamy jeszcze ciutkę ale nie za wiele czasu. Nałożę nowo kupioną sukienkę na tę okazję. Oczywiście kolor paznokci muszę ponownie zmienić. Zrobię to jutro.
Wczoraj byle jak. Dziś nie lepiej. Zapowiadany barszcz ukraiński już ugotowany. MM nie może doczekać się kiedy wystygnie.
Myślałam, że dorosłam, dojrzałam, już przyszedł czas na oglądanie zdjęć w pudle. Jutro jakby nie było, będę starsza o cały rok. Rozłożyłam kilka zdjęć, otworzyłam album, nie jestem gotowa i chyba nigdy nie będę. Bo czego niby miałabym tam szukać? Siebie ładnej i powabnej? Ależ wciąż taka jestem tylko …. na inny sposób. Rodziny? Przeżywam zmęczenie starszą. Mamusię i tatusia pogłaskałam na zdjęciu a moje dzieci mam na codzień. Ex już nie żyje i ślubne zdjęcia nie aktualne. Obecny MM tak jak zgubił wagę, tak “fajnie” jemu jej przybywa. Pudło ze zdjęciami spakowałam i w closet wstawiłam. Nie ma potrzeby swojej głowy zamęczać wspomnieniami kiedy ciśnienie wysokie.
Zupka pyszności i humorek poprawiła. A może ja tylko głodna byłam. Wczoraj o suchej kanapeczce takiej 3×3 i nawet kawy nie wypiłam. Dziś kawy nie dopiłam i kanapeczka 2×2. Późne popołudnie zupkę wszamałam i góry mogę przenosić a doliny prostować.
Eh …..
Czas na położenie maseczki na twarzyczkę. Roczek przybędzie kalendarzowo a ubędzie maseczkowo. 🤣
Jutro mam być boska i nie tylko urodą i powabnością tryskać, humorkiem również. 🤣 Wiem, już się nakręcam.
Dlaczego mnie wczoraj nikt nie nakarmił ? zamęczałam rodzinkę i siebie samą.
Maseczka pomogła, bo to leżenia prawie 40 minut. Warto było.
Dzień Matki w USA obchodzony jest w drugą niedzielę maja. Niedziela jest oczywiście dniem wolnym od pracy i dzieci (rodzina) może poświęcić więcej czasu na spotkanie z matką, bacią i ogólnie celebrować Dzień Matki. Dawniej wysyłałam życzenia koleżankom na Dzień Kobiet, Dzień Matki, babciami jeszcze nie były. Oczywiście cieszyły się i serdecznie dziękowały. Obecnie zaniechałam takich praktyk. Czekałam, że może któraś wpadnie na pomysł i chociaż zadzwoni na whatappa, bo zawsze jakoś dziwnym zbiegiem okoliczności na komórkę jeszcze nikt nie zadzwonił, nie licząc adwokata, pana zaprzyjaźnionego opiekującego się domem, pana od urządzeń gazowych i pana ślusarza oraz mego wójka (brata mojej mamusi). Wujek dość często dzwoni. Panowie nie pożałowali 2zł. Mniejsza o to. Pewnie, że czasami byłam zawiedzina, już mi minęło.
Dzień Matki był bardzo miłym dniem. Córcia ugotowała obiad, syn robił ostatnie zakupy, a ja się piękniłam. Oczywiście się upiękniłam. Otrzymałam od swoich dzieciaczków mnóstwo przytulasków i kwiatów. 🌷🥀🌺🌸💐🌹 Obiad był wyśmienity, a może byłam tylko głodna?😂 Żartuję. Córcia umie gotować. Dzień Matki spędziliśmy tylko we trójkę. MM oraz niemąż mojej córci, byli nieobecni – obowiązki służbowe.
Od 9 do 13tego nic się nie dzialo. Deszczowe lenistwo. 🌧☔️⛈☔️⛈☔️ Nawet pieski nie miały chęci na wyjście – na siusiu. Kombinowałam: na backyard otwierałam drzwi pieskom kiedy padał mniejszy deszcz, ulewa – otwierałam drzwi garażowe, błyskało i padało – drzwi frontowe. Nie udało sie oszukać jedynie ze trzy razy. Wychylały głowy i chowały się wewnątrz domku. Wogóle się nie dziwiłam, bo i ja ostatnie kilogramy mąki wyciągałam z zakamarków i piekłam bułki słodkie, chleb i kajzerki. Jedno ciasto na chleb trafiło do śmietnika. Chciałam przyspieszyć proces rośnięcia ciasta. Dokładnie wiedziałam, że ciasto powinno rosnąć co najmniej 12 godzin, ale nie, ja się uparłam i po 4 godzinach wstawiłam do pieczenia.
Był niewypał, beton, gniot!
Szybciutko wyrobiłam ciasto na normalny chleb na suchych drożdżach. Następny dzień. Jabłka w ilości 4 sztuki ( pokrojone w kosteczkę)i sok z 2 mandarynek wrzuciłam na gotujący się syrop z brązowego cukru, oczywiście z dodatkiem wody i cukru waniliowego. Dżemik-marmolada, pyszności. Bułeczki słodziutkie z nadzieniem z własnej marmolady, pyszności. O kajzerkach można napisać poemat. Jeszcze cieplutkie, chrupiące, pożarłam całe 2 szt popijając mlekiem z lodówki( lodówki nie mylić z krową)😂
Takim to sposobem nastał MAJ 13.
Ten dzień jest szczególnym dniem. Moja córcia miała graduację MBA! Teraz rozgląda się za dalszym kształceniem. Oczywiście nauka w USA nie jest darmowa lecz w przypadku mojej córki, zakład pracy pokrywał 50% kosztów nauki. Ma nadzieję, że w dalszym ciągu zasponsorują. Chciałaby zrobić doktorat ale… na to trzeba mieć lata praktyki, bez tego nie ma możliwości dostania się. Chociaż na MBA udało się dostać bez praktyki z tym, że była honorowym studentem na uniwersytecie. Teraz również zakończyła studia celująco. Oczywiście, że jestem bezgranicznie dumna ze swojej córci. Myślę, że każdy byłby. Uroczystość odbyła się na stadionie z tym, że w reżimie sanitarnym.
Dwa lata temu… stadion był zapełniony w 75-80%. Nie były zajęte miejsca które nie umożliwiały widoczności podium. Przed podium na którym swoją obecność zaszycili profesorowie były postwione krzesełka na których siedzieli absolwenci uniwerystetu. Nie pamiętam ile było sekcji z krzesłami ale uroczystość trwała kilka godzin. Abolwenci sekcjami podchodzili do podium. Czekali na wywołanie po nazwisku. Wchodzili na podium – dziekan – uściski i wręczanie dyplomu. W momencie wchodzenia absolwenta na podium znajomi i rodzina po prostu ryczeli z radości. Były gwizd, krzyki i oklaski. Wykrzykiwane były imiona. To była niekończąca się radość. Oczywiście miała koniec, kiedy absolwent schodził z podium a na jego miejsce wchodziła inna osoba. Każdy miał czas i nikt się nie spieszył. Powiedziałam córci kiedy będzie na podium ….pomachaj do nas…Pomachała, mimo że byliśmy gdzieś tam w tłumie i nie mogła nas dojrzeć, ale ma fantastyczne zdjęcie.
Obecnie – część wstępna.
Na podium profesorowie. Przedmowa. Odśpiewanie hymnu. I na telebimie wyświetlanie nazwisk absolwentów. Nazwisko zmieniało się co kilka sekund, a więc zanimi rodzina, znajomi przestali wołać, krzyczeć i klaskać radośnie już na ekranie pojawiło się inne nazwisko. Czasami obok nazwiska było zdjęcie absolwenta lecz kto mógł to zauważyć. To była taśma produkcyjna! Szybko, żeby plan wykonać. Póżniej były fajerwerki i nie byłam bym sobą gdybym operatora kamery nie ściągnęła na swoją osobę, nie tyle wzrokiem jak machaniem. I mamy, mamy kawałeczek filmu z nami. Jestem ze swoimi dziećmi i partnerem córci. Jesteśmy w internecie!!!!!😂🤪 Może kiedyś moja córcia to obejrzy, może nigdy.
Tak jestem szczęśliwa!
Edukacja jest bardzo ważna. Mój TATUŚ zawsze powtarzał….wszystko mogą ci zabrać ale edukacji nigdy nikt ci nie zabierze…. Mój TATUŚ nie tylko był wykształconym człowiekiem ale też, bardzo uczciwym i pomocynym. Mimo swego wieku potrafił się dostosować do warunków panujących w naszym kraju. Całe życie powtarzałam swoim dzieciom ….edukacja jest bardzo ważna i jej nikt wam nigdy nie zabierze…..
już zaliczyłam. Byliśmy z MM w restauracji i na Yogli Mogli. To są lody jogurtowe. Nałożyłam do kubeczka trzy smaki waniliowy, truskawkowy i karmelowy, a do tego dodatki, słodziutkie kawałeczki czekolady i owoce, polałam syropem karmelowym i marshmallow. Zjedliśmy już w domu.
Dopadło nas niesamowite lenistwo. Ja ległam na swoim fotelu a MM złożył swoją głowę na poduszecze w formie czerwonego serducha. Oczywiście, że zachwalał ale spostrzegłam, że ta poducha jest jakaś sztywna. No nic będzie poduchą ozdobną.
Po odpoczynku, musiałam jeszcze przysiąść się do komputera i pozałatwiać pilne sprawy. Tak pracując nawet nie spostrzegłam, że dochodzi godzina 2am. Moje oczy szeroko otwarte i nawet nie chcą się zamknąć do snu. Jutro niedziela więc będę mogła odespać nockę.
Nie wiem co odsypiam, ale śpię bardzo długo. Nie wyskakiwałam z łóżka, postawiłam równiuśko obie stopy na podłodze i…. bardzo zabolało w zgięciu stopy z nogą. To nie jest kosta, zabolało z wierzchu, tak bardziej 2 cm od zgięcia. Google poszły w ruch, ale tak naprawdę, to nie wiem dokładnie gdzie i co boli w tej nodze/stopie. Chodzenie utrudnione, zaczęłam kuśtykać. Posmarowałam maścią, poczekam aż trochę przestanie. Za chwilę południe a ja dopiero ścielę łóżko i doprowadzam się do porządku. Dziwne, ból po nasmarowaniu maścią przestaje, widocznie składnik przeciwbólowy zawarty w maści zaczął działać ale prawdziwy powód bólu nie został przeze mnie zdiagnozowany.
No i mój poranny dobry chumor prysł, stałam się bardziej drażliwa. Nie pojechałam z MM na pocztę oraz do sklepu. Nie chcę kuśtykać z obawy, że zaboli.
Do mamusi dziś również nie dodzwoniłam się. Wiem, że ipad jest naładowany bo dzwoni, u mnie, u niej niestety nie, może tylko zobaczyć, jeśli zobaczy, zielone małe kółeczko na które musi nacisnąć. A więc, jak zobaczy to kółeczko to naciśnie, najpierw będzie musiała wziąć swoją małą lupkę. To cały proces u starszej osoby. Jeśli za 200setnym razem nie spostrzeże zielonego kółeczka po prostu, zaniecham dzwonienia. Przyjmując 1 dzwonienie to około 1 minuta +/-3 godziny dzwonienia. Nikt jej nie pomoże, tak jak nikt nie ma życzenia wgrać jej nowego skypa.
Nie szkodzi, jakoś dam sobie radę.
U mnie pogoda śliczniutka, 17ºC. Spacerowa pogoda 😷🌞.
NOWY ROK przewitał nas deszczem. Zaczęło kropić jak puszczaliśmy fajerwerki. Cudne przedstawienie i bardzo drogie. Ale zabawę mieliśmy świetną.
Potańczyłam ze swoim MM. Powygłupialiśmy się, porozmawiali i wspominali. Bardzo miło spędziliśmy czas. Zwłoki swe złożyłam w łóżeczku po 4am. Dom doprowadziłam do porządku i dopiero po oględzinach czy wszystko jest ok mogłam udać się do sypialni. To już nie był deszcz, lecz ulewa.
MM z uwagi na chrapanko został przekierowany do sypialni gościnnej. Spał jak dziecię do 9 am. Nareszcie!!! Zwykle budzi się 3-4am. Tym razem na prawdę długo pospał i z tego jestem zadowolona, odpoczął.
Pamiętam w Polsce w NOWR ROK zawsze wyruszaliśmy na spacer na Planty. Bez znaczenia jaka była pogoda. Spacerujących zawsze było bardzo dużo i niejednokrotnie spotykało się znajomych. Zatrzymywaliśmy się na noworoczną pogawędkę.
Planowaliśmy z MM spacerek po parku miejskim ale deszcz pokrzyżował plany i zostaliśmy w domu.
Na razie żadnych niespodzianek Nowy Rok nam nie przyniósł. Zobaczymy jak dalej.
Do mamusi niestety ale się nie dodzwoniłam ani wczoraj, ani dziś. Smutno. Może jutro???
Wczoraj był Dzień Babci. Wszystkie wnuki, duże i małe składały życzenia, wręczały kwiatki i laurki. Nie jedna babcia dostała czekoladkę czy bombonierkę.
Moje dzieci nie miały szczęścia dodzwonić się do babci i wcale nie dlatego, że telefon “się urywał”. Moja mama miała bardzo przykre zdarzenie. Wychodząc do sklepu zamknęła drzwi na klucz, zresztą jak zawsze. Po powrocie nie mogła niestety ich otworzyć. Zablokowały się. Dopiero wieczorkiem mogła się położyć do łóżka i odpocząć. Zdenerwowana i spłakana, nie mogła zasnąć do rana. A to dzięki szwagrowi, który nie szczędził szyderstw, a i mi się oberwało (przez telefon). Nieprzyjemna sytuacja.
Dziś mamusia była w lepszym nastroju. Porozmawiałam, uspokoiłam. Mój syn będąc u mnie, złożył babci swojej życzenia i chwilę porozmawiał.
A do mojej córci…..moja mamusia sama zadzwoniła ze skypa!!!!
Kobieta która skończyła 90 lat!!!
Dlatego niedowiary.
Niedowiary, że po instruktażu na wideo, wyłączyła i włączyła moją komórkę oraz włączyła głośność.
Moja córcia również była bardzo zaskoczona, tym bardziej, że była w pracy. Córcia moja miała również możliwość złożenia życzeń, spóźnionych ale szczerych.
Mam nadzieję, że nie było wiele babć, które w Dniu Babci płakały.
Zastanawiam się, czy pomóc zmienić testament mamusi czy go zostawić.
Mamusia została oszukana. Mnie też szwagier z siostrą zwiodł na manowce.
….będziemy się opiekować, pomagać, będzie ci dobrze….
Nie wytrzymali 2 miesięcy, chęć zdobycia majątku przywróciła ich w kanalje.
Wszystkie babcie, jeśli piszecie testament, nikomu nie mówcie!!!!
Nie mówcie mi, że u was jest, czy będzie inaczej. Też tak myślałam!!!!Teraz tylko kasa się liczy!!!
Nie jest już świąteczną. W tym roku szybko ją rozebrałam, bo dzisiaj. Bąbki i wszystkie ozdoby spadały na podłogę a drzewko bardzo wyschło. Dbałam o drzewko podlewając ale od pierwszego dnia nie było spragnione. Kubeczek wody podlałam na drugi dzień. Woda w pojemniczku przez cały czas utrzymywała się na tym samym poziomie.
Postanowiłam zdjąć ozdoby
I przed wyrzuceniem obciąć gałązki jak zwykle to robię.
Stoi taka nagiusieńka, czeka na MM. Żeby nie było wody w pojemniku, nie potrzebowałabym pomocnika. Pojemnik pełen, więc operacja utrudnina.
Pierwszy raz zakupiłam srebrną choinkę, po raz ostatni.
Podobała mi się nie tylko z powodu srebrzystych gałązek ale również z powodu igiełek, nie kłuły. Nie kłkuły przy ubieraniu jej i rozbieraniu.
Minionych wydażeń nie można już zmienić, wykasować, wytrzeć gumką myszką.
Minione wydażenia nigdy się nie powtórzą. Mogą być podobne ale nie takie same. Każdy dzień jest jedyny, wyjątowy, niepowtarzalny, unikalny. Żadnego dnia nie można porównać do minionego.
Moj sylwester był również wyjątkowy, niepowtarzalny.
Z córcią rozmawiałam do północy. Jeszcze o północy dzwoniła do ubezpieczyciela. Jeszcze przed zadzwonieniem sprzeczała się … że późno, nie pracują itp… Moja odpowiedź brzmiała … każda pora dnia i nocy jest dobra do zarabiania pieniędzy…
Zadawałam córci pytania i na króre nie potrafiła mi odpowiedzieć, musiała znaleźć odpowiedź właśnie u ubezpeczyciela. Jestem bardzo (czasami i jak sytuacja wymaga) dociekliwa.
Jeszcze w łóżeczu jestem, wyjeżdżamy na ball po 3pm, więc jeszcze mam czas. Jest dopiero 7:45
Mam jechać do banku i sephory, więcej spraw do załatwienia nie mam. Później zrobić się na bóstwo i w drogę.
Wczoraj było przyjemnie cieplutko na zewnątrz, myślałam że poranną kawę w ostatnim dniu jeszcze tego roku wypiję na decku. Ale niestety, przy 3C nie byłoby przyjemnie siedzieć w cieniutkim szlafroczku.
Kawusię popijałam przy kuchennym stole, patrząc przez duże okno na wschodzące słońce.
5 godzin później
Szykuję się do wyjazdu. 🚘🚘🚘🚘🚘
Barman pamięta mnie z poprzedniego balu. Bo kto pije wermuth w ameryce? Tak bez rozcięczania jakimś sokiem. Zatrzymałam się przy barze na bardzo długą chwilę, pogawędziliśmy. Fajny facet. A przy stoliku stare się trafili, nic do starych nie mam żeby nie byli tacu starzy. Nie mam z nimi wspólnego tematu. Nawet gatunek muzyki jaki oni preferują nie jest w moim guście, lata 1960? Ja pierdziele ale to nie moje klimaty. Popijając kawę i wermuth czekam na zespół. Oj zz wyjdę na parkiet to chyba gwiazdę zrobię bo mnie energia rozpiera.
No i prawie zrobiłam. 10 minut do pólnocy już się wyszalałam, wytanczyłam. Czekam na przybycie Nowego Roku.
W moich przygotowaniach nie było pośpiechu, nerwówki, stresu. Stosując się do zaleceń córci ” jak czegoś nie zrobisz to nie zrobisz i tak masę jedzenia będzie, powolutku, bo TY musisz być wypoczęta i uśmiechnięta, reszta nie ważna” , więc powtarzałam sobie między barszczem a kutią…powolutku, nie biegaj…. I tak było, powolutku, coś się nie ugotowało, zamiast tortu Napoleon zrobiłam sernik, pierożki były tylko z pieczarkami z kapustą nie robiłam.
Było trochę zmian ale wyszło na dobre. Prezenty też sprawiły, że rodzinka była wesoła, a nie było przecież wśród nich wykupionej wycieczki na Hawaje czy Ferarri na czteresz kołach z silnikiem odrzutowym.
Wczorajszy I Dzień Świąt odpoczywałam, jadłam, spałam i odpoczywałam. Pogoda była wiosennie-letnia ale i to nie zmotywowało mnie do zdjęcia pidżamy i wyjścia na zewnątrz.
Drugi Dzień Świąt jest dniem powszednim. MM schował się w office a ja mam w planach zakupy. Nie, nie wielkie tylko potrzebna mi jest pomadka taka której się nie zjada i oblizuje. Kolor czerwony bo ma pasować do pantofli. Oczywiście, że szykuję się do sylwestra. Sukieneczka srebrna i torebka srebrna. Pantofelki, usta, i paznokcie czerwone!!!!
Bal będzie na sto par a może mniej lub więcej. Jak co roku zostaniemy na noc w hotelu a po śniadaniu powrót do domu.
To będzie za tydzień.
Dziś – nie mam ochoty na żadne śniadanie. Nie to żebym się obiadła na święta. Z Polski wróciłam o 6-7kg lżejsza więc i jem jak kurczak. Zielona herbata mnie w zupełności zadawala w tej chwili.
Nie wygrałam miliona w lotku ale mam wolne do 29-tego włącznie. Od jutra gotowanie, pieczenie i przygotowywanie wigilii i świąt. Pierwszy dzień i drugi będzie na odpoczynek, relax, spacer i jeśli co, to i na nudzenie się. Nie często zdarza mi się nudzić a wręcz nigdy, z przybywaniem lat życia może i przybędą dni w których będę się walać z nudów na kanapie. Na razie mi to nie grozi ale.. dziewczyny nie znacie dnia ani godziny kiedy nadejdzie taki dzień, że nie będzie wiadomo co ze sobą i wolnym czasem zrobić.
Menu świąteczne jest w mojej głowie. Większość produktów niezbędnych do zrealizowania menu jest zakupionych. Zapewne wyskoczy jakaś niespodzianka ale na takie momenty będę miała MM, który to, na sygnale pojedzie/popędzi do najbliższego sklepu.
Aby nie zapomnieć zrobić kuti, pęczak oraz mak leży w kuchni na widocznym miejscu. W ubiegłym roku kaszę gotowałam dosłownie w ostatniej minucie. To jest wigilijna słodka potrawa krórs lubiana jest przez wszystkich moich gości. MM również uwielbia. Oczywiście ryba po grecku – ryby MM nie jada ale … saładkę jarzynową z majonezem już tak.
Jutro będę musiała podjechać do Farmers Market po polskie ogórki kiszone. Miałam już odłżone na sałatkę lecz w tygodniu zużyłam do zupy ogórkowej i …. zupa była wyśmienita. Pamiętam dzień kiedy MM po raz pierwszy w życiu nieśmiało próbował zupy ogórkowej. Teraz kiedy wspomnę, że będę gotować, nie może się doczekać, a siorbać z garka nikomu nie pozwalam i sama tego nie czynię. Nie mogę zapomnieć też o jajkach w majonezie, syn na indyka był niepocieszony. Jajek nie przygotowałam. Wiele innych potraw będę szykować na wigilię i święta. Oczywiście, bigos również. Właśnie nie wiem czy uchowały się wędzone śliwki bo rodzynki to mam schowane. MM uwielbia rodzynki. Chlebek i chlebek turecki oraz bułeczki z makiem, upiekę sama.
Co będzie, a czego zabraknie okaże się podczas wieczerzy.
Wszystkim życzę, spokojnych świat w gronie rodzinnym i przyciaciół i aby nie zabrakło na naszym stole wigilijnym nakrycia dla wędrowca.🎄🌲🎄🌲🎄🌲🎄
Pogoda pod psem, raczej parasolem. Od wczoraj pada i leje. Moje zielone potrzebuje wody. Ale w dzisiejszym dniu, słoneczko mile byłoby widziane. Z łóżka wyskakiwać się nie chce, za oknem mokro, szaro, buro, nieprzyjemnie. Wilgotność sięga 96%.
Mieliśmy zobić grilla.
Zrobimy, tylko komsumpcja mięsiwa nastąpi w domu.
Serwować będziemy: szaszłyki, karkowinkę i steki. Sałatki oraz kukurydza, nie wyobrażamy grilla bez gotowanych kolb kukurydzy.
Na deser Tiramisu krem.
Kupiony, sama jeszcze nie próbowałam zrobić i próbować nie będę.
Deszcz padać nie ustawał, więc MM wciągnął grilla do garażu.
Po godzinie 3pm przyjechała MCD z Ivankiem, MSJ przybył sam. Valeria w pierwszej kolejności pojechała do swojej mamy, i prawidłowo.
Zawsze gdy urządzamy grilla a pogoda nie sprzyjająca, zasiadamy przy kuchennym stole. Stół duży i jadalnia również. Wygodnie donosić jadełko i drzwi jadalni wychodzą na taras. Tym razem gości przyjęłam w gościnnej jadalni.
Jeśli grill w domu to i nakrycie świąteczne, nie plastikowe. Nakrycie stołu przygotowałam z samego rana.
Grillowaniem mięska zajął się MM.
Wszystko smakowało dosłownie wyśmienicie. I mimo pogody humory nam dopisywały.
Jak zwykle – uwieńczeniem wieczoru – spotkania, podaję cappuccino. Nawet jeśli jesteśmy w restauracji, zamawiamy cappucciono. To taka nasza (nie koniecznie tylko nasza) tradycja.
Przy stole nie poruszamy tematów związanych z polityką. Dziś był temat grillowanie, jakie sosy, marynaty oraz co z czym podawać. Na krótką chwilę poruszony został temat zawodowych obowiązków, każdego z nas.
Czas szybciutko przeleciał i MM musiał zamawiać ubera … na lotnisko. Moje dzieci się rozeszły.
Nie było tak jak sobie planowałam. Chciałam mieć śniadanko w gronie rodziny lecz niestety się nie udało. Niektórzy członkowie rodziny pracowali lub po pracy smacznie spali, aby w godzinach południowych udać się do obowiązków służbowych. Inni mieszkają po drugiej stronie stanów, a jeszcze inni, zmęczeni podniebną podróżą nie myśleli o śniadaniu i obiedzie.
Śniadanko jak i obiad zjedliśmy z mężem tylko we dwoje. Ciesząc się ze swojej obecności. Radość również nie trwała długo, MM zaczął się szykować do wyjazdu i wylotu do innego stanu w którym pracuje. Zostałam z pieskiem.
Za chwilę syn wrócił z pracy, jak również córcia. Miałam w końcu ich dwoje przy jednym stole, a nie jak zwykle to bywa, gdzieś tam po drugiej stronie linii telefonicznej. Musiałam szybko cieszyć się ich widokiem, bo już za chwilę miało ich nie być. Ostatnie egzaminy i trzeba sie uczyć. Znów ja i piesek.
Pomimo tych szybkich i urywanych chwil, poczułam ciepło i radość w sercu. Że mam kochanych ludzi przy sobie.