Dziś jak co drugi dzień, zrobiłam fizykoterapię. Na jej zakończenie stosuję ciepły masaż. Nie są to paluszki naszej Basieńki ale te kule uwierające moje plecki, również są pomocne.
Pierwszy i kilka następnych masaży zrobiła mi fizykoterapeutka. (Obecnie fizykoterapię wykonuję sama w domu)
Aby ktokolwiek mógł dotknąć mego ciała, muszę mieć ogromne zaufanie. Obce dotyki, głaskania i przytulania nie są dla mnie. Dobrze, że mamy wirusa, to nikt nawet ręki nie podaje. Nie lubiłam, właściwie unikałam męskich pocałunków w rękę. Na myśl o tym robi mi się nieprzyjemnie.
Po przeczytaniu Basi ostatniego posta, aż zachciało mi się udać na masaż do tej zmysłowej czarodziejski. Niestety wielka odległość nas dzieli. Ale mam zapisane w swoich szarych komórkach. Jak nie masaż to przynajmniej spotkanie przy kawie lub zielonej herbacie.
Zakończony masaż. Plecki rozgrzane, powolutku mogę udać się na swoje “pole”.
Poszalałam z grabiami na moim “polu”. Czasami, a może i częściej niż czasami trzeba zrobić masaż matce naturze. Ziemia nasza ukochana najpierw nas żywi a na koniec nas otuli, więc należy o nią odpowiednio zadbać. Masaż był 3godzinny. Nie oczekuję plonów, bo nie pora, masowałam z satysfakcją, że ONA potrzebuje czesania i smerania tam i ówdzie. A po masażu …. po masażu Ziemia otrzymała prysznic. Taki naturalny z chmurek!!!!
Co za radość i dla mnie i mego “pola”