Muszę to jakoś ogarnąć

Sobotni poranek tak cudowny, że nie da się siedzieć nawet przy kuchennym stole i spożywać śniadanko. Wyszłam na taras. Słoneczko i powietrze, to czego ludziom trzeba. A że jestem ludź, to i ja potrzebuję. Jedno spojrzenie na wzniesienie i … chwyciłam grabie i poszłam liście odgarniać. Liśćmi przykryte są kwiatuszki i za chwilę będą wychodzić z ziemi. Uwielbiam je, kolor lawendowo-fioletowy jak dzwoneczki ale nie dzwoneczki. Nigdy nie zastanawiałam się jaką mają nazwę. Lubie i pielęgnuję, a nazwa do niczego mi nie jest potrzebna.

Żonkile już łebki pokazują. A ja? a ja zajęta szpachlowaniem i szlifowaniem.

Muszę coś wymyślić, bo przecież tak nie można, przesiedzieć wiosnę w łazience. Może 3 godziny w łazience i 3 w ogrodzie? Ale czasu mi zabraknie bo jeszcze praca zawodowa. A gdzie posiaducha z lampką wina? A gdzie czas spędzony z MM? Na wypieki czasu nie będzie a przecież to też lubię. Nie mam pomysłu na wyciągnięcie czasu, na zrezygnowanie z jakiejś przyjemności kosztem nie dokończenia łazienki też mi nie pasuje.

Mam dylemat.

Zanim dylemat nie rozwiązany, przebieram się w odzież roboczą i idę do sedespokoju.


No pewnie, że biegałam na moje rabatki i do szpachlowania.

MM dmuchał liście aż zgłodniał. Pojechał do sklepu po chlebek ale za hotdogami kolejka była długa to zrezygnował. Podwójnie zgłodniał.

Zrobił mi niespodziankę.

No i jak nie zrobić obiadu w tempie expressowym.

A po obiedzie już z pełnym brzuchem nie chciało mi się wracać do szpachlowania.

Z lekkim zażenowaniem MM spytał o budyń. Więc lecę do lodówki a tam….. mleka brak. Nie musiałam mówić, gdyby było to bym ugotowała…już go nie było.

A więc, będzie budyń na deser.

Teraz lecę zdejmować ciuchy robocze. Z dalszej pracy szpachlowej, dziś nici.

Nieodgadnione są nasze nie tylko dni, ale i godziny.

Oddany do użytku

Tak, tak, office/biuro oddane do użytku.

Miałam dylemat: żaluzje a wybrałam, żaluzje zebra (mam takie w Polsce) lub firanki bez zasłon. Nie mam się przed kim ukrywać, to pierwsze. Drugie, nie potrzebuję ciemności w tym pokoju, no troszkę słońce mi przeszkadza, ale coś wymyślę.

Zdecydowałam, że będą firanki. Dość szybko przypłynęły z Chin. Po obejrzeniu nie byłam bardzo, ale to bardzo zadowolona. Wiadomo, zdjęcie swoje a rzeczywistość swoje. Leżały, walały się nawet po podłodze, bo jakoś nie widziałam ich na moich oknach. Nawet karniszy nie chciało mi się montować. A robię to sama. Już miałam zwracać do tych Chin. Tylko tak to jest zabezpieczone, że nie miałam możliwości zwrotu, a dawali przecież taką opcję.

O co w tych firankach chodziło? Kolor!!!

Miały być beżowo-kremowe, a otrzymałam bardziej brzoskwiniowe. Po powieszeniu, uznałam, że może i dobrze, że mają troszkę inny kolor od zamierzonego, nie zlewa mi się wszystko w jeden kolor.

Jeszcze jest goła ściana za ekranem, ale to później. Powieszę zdjęcie syna, na przeciwległej ścianie jest zdjęcie mojej córci. Więc, innego zdjęcia nie będzie przemną. Może to nie będzie jedno zdjęcie a kilka, ale tylko syna zdjęcia.

Mąż? Mam go na co dzień i nie muszę jego wieszać. A tak na prawdę to zabraknie mi ścian.

Teraz zostało mi tylko pracować i nie wychodzić z pokoiku.

Wiosna idzie?

Jeszcze zima się nie skończyła, a wiosna już na progu. Co ja mam zrobić jak wyskoczy przymrozek? Może wyskoczyć ale nie musi. Dziś w nocy było -1C, ale bywało -8C. Kiedyś było śnieżnie, a jeszcze dawniej lodowa storm. Wszystko może się jeszcze przydażyć w lutym.

A tym czasem…

Trudno powiedzieć, że to nie wiosna.

tydzień zleciał nie wiadomo kiedy…

Staram się być “zosią samosią” i chyba dobrze mi się to udaje. W Polsce nawet ściany murowałam, parapety zewnętrzne kładłam, obódowę nowych plastikowych okien robiłam. Wiele rzeczy nie robiłam sama, po pierwsze brak czasu, po drugie brak odpowiednich narzędzi skłaniało mnie do poszukiwań odpowiednich specjalistów.

Pamiętam, że malowałam Tatusiowi włosy. To był prearat, Odsiwiacz. Czasami wychodziły niestety, ale granatowe. Nie to, że nie umiałam posmarować włosy, inny producent i….niespodzianka gotowa. Tatuś nie lubił siwych włosów, a miał je bieluśkie, zamiast siwych.

Byłam też rodzinnym fryzjerem. Dobrze mi szło tak jak wujkowie mówili, ale to nie były moje zapędy. Próbowałam naprawiać żelazka, prodiż, wymieniać lub instalować włączniki elektryczne itd. Lalkami nigdy się nie bawiłam, chyba że w chirurga, obrywając ręce, nogi i głowy.

Od jakiegoś czasu mój drugi laptop “chorował”. To było wyzwanie. Jeśli do końca nie zepsuję to naprawię, jeśli zepsuję do końca do oddam do naprawy – to było moje postanowienie. Męczyłam się, nie powiem, że jestem spec w tej dziedzinie, ale jakąś wiedzę posiadam. MM zaglądał co jakiś czas do mnie.. i co jak ci idzie… pytał. Trudno było powiedzieć, że dobrze lub ok, jeśli stałam w jednym miejscu lub krok do tyłu. Zamiast po pracy kłaść podłogę, rozwiązywałam problemy informatyczne. Czy MM był zadowolony, czy nie, nie pytałam. Chyba nie ale…. po kilku popołudniach… UDAŁO SIĘ!!!! MM pogratulował i … wierzyłem w ciebie…powiedział.

Super usłyszeć taką pochwałę.


Oct 3-4, 2023 (środa)

Po pracy przycinałam panele przy drzwiach. Napracowałam się, robiłam tak aby jak najmniejsza szczelina była między futryną a podłogą . Udało się. Następnego dnia gdy już wróciłam czekała na mnie cała pięknie poukładana góra paneli na całe pierwsze piętro. MM pięknie poukładał w garażu, że zostało bardzo dużo miejsca na parkowanie samochodu.

W piątek przyszła dostawa pierwszych prezentów pod choinkę. Miałam zabawę z rozpakowywaniem.


Nastała sobota, a z nią, ostatnie wykańczanie garderoby.

Nawet nie spodziewałam się, że MM zrobi jakiekolwiek zdjęcie i to przez kuchenne okno. Jak widać skupiona i zapracowana byłam. Palców nie poobcinałam, chociaż one były daleko od piły, na zdjęciu widać inaczej.

Nie udało się przybić listew kryjących. Pistolet pneumatyczny do gwoździ odmówił posłuszeństwa. Dziś raniutko MM pojechał po zakup nowego, ale… dziś niedziela i zdecydowałam, że odpoczywam.

Jutro też jest dzień, po pracy przybiję, silikonem zakryję wszelkie szczelinki.

Jutro będzie koniec z garderobą!!!!!!

Dekoruję…😁

Nie będzie już odliczania dób. Gips został zdjęty.

Pielęgniarz był bardzo zdziwiony, że mam na ręce inny bandaż, niż pooperacyjny. Wyjaśniłam, miałam ektrymalne palenie ręki. Gdy mówiłam o tym wkłuwaniu się czegoś w miejscu operacji, miał oczy wytrzeszczone. Nie wierzył. Mnie to nie wzruszyło, wiedziałam co czuję i o tym mówiłam.

Następny wszedł doktor. Powtórzyłam to, o czym poinformowałam pielęgniarza. Rozciął bandaże, gips i ponownie bangaże. Gdy ręka została z opatrunkami pojedyńczymi, powolutku zaczął wyciągać je ze skóry. Pokazała się ręka czerwona i lekko spuchnięta. Tym razem ja byłam zdziwiona, nie zauważyłam szwów. Ale one były bo sterczały plastikowe cieniutkie niteczki. Podobno za kilka dni się rozpuszczą.

Okazało się, że jestem uczulona na klej medyczny w którym jest propolis. A, że miałam uczucie klucia? Spuchnięta skóra szukała ujścia i powrzynała się w maleńkie dziurki bandaża. No i te plastilowe wystające niteczki również mogły mnie kłuć.

W wywiadzie przedoperacyjnym, pytano o wszelkie alergie, ale całkowicie zapomniałam. że pająk (nie widziałam owada) ugryz i przedramie puchło i drętwiało, pomogli w ośrodku szybkiej pomocy, zastrzyk domięśniowy. Pszczoła czy osa ugryzła, zastrzyk steroidowy. I kuracja tygodniowa.

W Polsce pszczoła ugryzła w policzek, spuchło ale obeszło się bez lekarza. Kiedyś kupiłam krem do twarzy, spuchłam bardzo mocno, wraz z językiem. Nie obeszło się bez pogotowia ratunkowego.

Testów na alergię nie robiłam. Więc, nie uważałam się, za alergiczkę na propolis i jego pochodne. Względnie na inne robactwa, które podczas wkłuwania się w nasze ciało, obdarowują nas swoim jadem. Jednym słowem, propolis ma być zabroniony dla mnie. Ogólnie, doktor był bardzo zadowolony, że wszystko pięknie się zagoiło i żadnych bóli nie mam po zdjęciu gipsu o dwie doby przed terminem.

Doktor odznaczył w kartotece online, moją alergię, zalecił krem do smarowania.

Z fizykoterapii zrezygnowałam. Sama dam sobie radę z ćwiczeniami. Doktor nie dyskutował i nie nakłaniał. Sama wiem co dla mnie najlepsze.

Ręka ma ograniczenia oczywiście, ale najważniejsze, gips zdjęty.


REMONT

Dziś właściwie nic takiego specjalnego nie robiłam. Przenosiliśmy meble rozproszone po sypialniach. Położyłam dywan i bardziej skupiłam się na drobiazgach. Lustro w złotej ramce nie pasowało ale mam inne. Zegar jeszcze nie powieszony. Samo przykładanie zegara do każdej ściany zabrało mi trochę czasu. Jak już byłam gotowa, okazało się, że zapodziały się gdzieś haczyki do zawieszania obrazów. Pojechaliśmy do sklepu, powrót trwał 2 godziny. Niesamowite korki.

Jutro jadę do pracy, więc oprócz pstryknięcia kilku zdjęć nic więcej nie robiłam.

Uskuteczniałam płaskoleż kanapowy.


Rano ręka wyglądała lepej niż po 7pm. Mam wysypkę wokół cięcia skalpelem.

Nie wygląda to dobrze. Mam nadzieję, że do rana będzie lepiej.



Pozdrawiam😀❤️

Dwunasta doba

zmagań z ręką rozpoczęta. Moja doba nie jest od 12pm do 24. U mnie mierzona jest od zakończenia operacji. Jutro o tej porze będę w gabinecie lekarskim. Zanim to nastąpi mam 24 godziny do wykorzystania, w sposób jaki sobie ustalę.


Pogoda wciąż była zachęcająca do przebywania na zewnątrz. No, najpierw śniadanko, gadu-gadu z MM. Trochę o polityce, ludzkich zachowaniach i tak ogólnie o wszystkim i niczym. Oczywiście nie pominęliśmy tematu mojej RĘKI. Bo jak pominąć?, kiedy ona, ta lewa ręka, jest najbliższa naszemu sercu. Po śniadanku przyjęłam przeciwbólową, bo wciąż skóra wierzchniej strony dłoni piekła. Gdyby swędziała to rozumiem, ale uczycie pieczenia z niczym mi się nie skojarzyło. Chyba tylko z grillem.

A, że kupiłam jakiś czas temu, krem Nivea memu synowi, to tymże kremem posmarowałam. Ulżyło, ale nie na tyle, żeby przestało piec.


Przed pracami remontowymi, zabezpieczyłam rękę przed wszelkimi urazami i kurzem. Najpierw, przycięliśmy wszystkie listwy. Gdy listwy kryjące były gotowe, pisoletem sprężarkowy przybiłam je do podłogi. Podłoga wygląda świetnie. Dokonałam ostatnich poprawek kosmetycznych. Zostały do zamontowania 2 progi. Jeden poczeka, drugi również poczeka na ułożenie podłogi w garderobie. Ten pierwszy zamontuję za kilka dni. Jestem też człowiek i czasami po prostu ….. nie chce mi się czegoś robić. I wcale nie z tego powodu, że nie wiem jak, tak po prostu musi przyjść na to czas. Czasami jest to godzina, dzień a nawet i miesiąc. A w przypadku łazienki na parterze, kilka lat. Chyba to już drugi rok, jak rozbebrałam. To nic, jeszcze poczeka. Po skończeniu garderoby, jestem zmuszona do zakończenia łazienki. A ja nie mam WENY. Bo ten projekt ma być zakończony wbrew moich pomysłów. No proszę powiedzieć, jak „ artysta” może tworzyć coś, co jest nie zgodne z jego wyobrażeniem. To po prostu gwałt na jego uczuciach.

W przypadku progu drzwiowego, nie będzie to miesiąc. Zakładam, że kilka dni, najpóźniej w następnym tygodniu.


Deszczyk wygonił nas z tarasu. A tak przyjemnie było posiedzieć.


Wiatr jest przyjacielem plotek, deszcz przyjacielem uczuć, mgła przyjacielem fabuł. (Ma Changsan)

Szósta doba

Dziś byłam w pracy. Myślałam, że będę miała trudności z utrzymaniem kierownicy w samochodzie. Chwyt może nie był pełny jak bez gipsu, ale było ok, ale najważniejsze, nic nie bolało.

Po powrocie z pracy, a w domu byłam przed południem, położyłam się na chwilę, przespałam 2 godziny. Po obudzeniu nawet nie planowałam, żadnych prac z podłogą, ale MM napomknął, że chyba dziś nie powinnam pracować, bo jest już za późno cokolwiek rozpoczynać.

Przebrałam się w robocze ubranie i … jednak rozpoczęłam. To była najgorsza robota, przygotować panel który środkiem miałaby wchodzić między futrynę drzwi.

Zajęło mi to prawie dwie godziny. MM zaczą się denerwować, bo jako pomocnik miał za zadanie wykrojenie wg formy jaką przygotowałam. Z jednej strony poszło dobrze, z drugiej gorzej. Nie martwię się bo uzupełni się silkonem o kolorze podobnym do podłogi, ewentualnie białym, w kolorze futryn. MM zaczął znów marudzić i jeśli bym nie powiedziała, żeby zamilkł, kłótnia byłaby na 100 fajerek. Czasami zachowuje się jak przekupa na bazarze, a nie jak facet.

Klótni nie było i miłość kwitnie, jak ja to mówię.

Jutro, ostatecznie w sobotę, mój office będzie skończony.

Wyposażenie mam, wymieniłam tylko to co uważałam za potrzebne. Biurko, mimo namowy do wymiany. Nie wymieniam. Podoba mi się i lubię przy tym biurku pracować. Że stare? Funkcjonalne i wygodne. Jeszcze muszę zamówić żaluzje, takie jakie mam w Polsce. Już znalazłam firmę.

Lustro z ładną złotą ramą, prawdę mówiąz z łazienki na parterze, powieszę nad szafką.

Nie mam pomysłu co powiesić na ścianie nad biurkiem. Może coś wymyślę, a może nic nie będzie wisieć na tej ścianie. Jak już office urządzę to się zobaczy co potrzebuję. Wcześniej miałam dużo zdjęć ze swoich wojaży, ale nie wiem czy wrócą na swoje miejsce.

Kolejny raz miałam tel od lekarza, czy wszystko dobrze. Wszystko z ręką dobrze, tylko już chciałabym pozbyć się tego gipsu. Ręka w niewoli już mi ciąży. Jeszcze tydzień, 29 sierpnia zdejmą.

Cierpliwość jest złotem.

Przyszła do mnie jesień🍁🍁🍁

Dzięki deszczom zielone liście mocno trzymają się gałęzi, ale temperatura dzisiejszego poranka nie przypomina lata. 17C też nie zachęcało na wkoczenie w bikini i kąpiel w promieniach słonecznych.

Brrr zimno.

Podjęłam prawidłową decyzję o odstawieniu przeciwbólowych tabletek. Po około 2 godzinach od zażycia ich, miałam odlot. Dziwne ale lekkie uczucie zawrotów głowy, spowolnienie mówienia, chodzenia. Zapadałam w 2 godzinny sen.

O północy, zgodnie z zaleceniem lekarza, nie przyjęłam tabletki. Nie było takiego bólu aby ratować się przeciwbólowymi na receptę lub kupywanych bez recepty.

Dziś o 6 rano również ominęłam. Ten ból jaki jest można wytrzymać. Przecież to dopiero 4 doby minęły od operacji. Trzeba tylko uważać i niepotrzebnie ręki nadwyrężać. Nie rwę się do żadnych prac fizycznych, choć pogoda mnie wprost woła. Zamiast wychodzić na zewnątrz, otworzyłam okna.

Będzie dobrze.


Z ręką będzie dobrze ale od leżenia i siedzenia w łóżku, plecy bolą.

Dziś pościelę łóżko i żadnego w nim leżenia.


Większość dnia spędziłam przed monitorami i … w pewnym momencie zauważyłam, że na klawiaturze mam więcej palców. Kciuka lewej ręki nie mogę używać bo jeat zagipsowany, ale pozostałe palce jak najbardziej.

Pozdrawiam wszystkich.

Nowe i nie nowe życie (update)

Dziś zamieniłam pidżamę na dresy. Dwa dni nie zdejmowania pidżamy z siebie, wystarczy. Trzeba wrzucić ją do prania wraz z pościelą, a ciałko wystawić pod prysznic. Taką rękawicę dla zabezpieczenie ręki przed zamoczeniem otrzymałam od szpitala.

Czas rozpocząć krótki ale i nowy etap życia z unieruchomioną ręką.

Nawet włosy ułożyłam. To znaczy, że żyć będę. Nie, nie szaleję z żadnymi pracami. Prysznic i zmiana pościeli na dziś w zupełności wystarczy.

Pozdrawiam


Ugotowałam zacierkę. Zrobiłam sałatkę i……

wczesnym popołudniem, wsunęłam się w pachnącej pidżamie do również pachnącego łóżeczka. Jeszcze mnie ono przywołuje. Jeszcze jestem osłabiona, poczekam do jutra.

Jutro będę o wiele zdrowsza.


Jeszcze nie jest jutro. Jest sobota, 6:08pm

Mnie już nosi, już wypoczęłam, wyspałam się i mam strach w oczach. Jak ja przeżyję następne dni.

Będzie ciężko. 🥲

Po urodzinach

Nie było z hukiem i przytupem. Nie mogliśmy się wszyscy w jeden dzień zebrać. Zrobimy to w następną niedzielkę, już nie urodzinowo ale bardziej towarzysko.

Rodzina najważniejsza ale bez pracy nie ma kołaczy, więc zrozumiałe, nie rzuci się pracy aby drinka wypić.

Zdrowotnie to: będę miała przedoperacyjne spotkanie z doktorem. Jeśli ręki zbytnio nie obciążam i biorę przeciwbólowe, to żyć można. Tylko czas nagli, bo coraz gorzej. Mimo tego chodzę do pracy i roboty😁.

Skończyłam już łazienkę i garderobę. Zakupioną szafkę do łazienki skręciłam i reprezentuje się bardzo dobrze. Poprzednią szafkę córcia zabrała (oddałam) do siebie.

Teraz już czas na mój office. Wszystkie narzędzia i farby już czekają. Możliwe, że jutro zacznę malować sufit. Stary wiatrak sufitowy będę musiała odkręcić, wprawdzie nowego nie mam ale stary mi się nie podoba. Spadek po starych właścicielach.

Miłego niedzielnego poranka po mojej stronie, a pięknego popołudnia po drugiej stronie oceanu życzę. 😁

Deszcz z piorunami

Ulewa z piorunami zatrzymała mnie w pracy trochę dłużej. Nie chciałam jechać w takich warunkach. W Polsce żaden śnieg, deszcz czy grzmoty, nie przeszkadzały. Amerykanie są bardzo ostrożni podczas jazdy w zlych warunkach atmosferycznych. Powiem więcej, nie umieją jeździć w deszcz czy podczas padającego śniegu.

Dlaczego? Po pierwsze: śnieg pada raz na 5-7 lat, więc podczas opadów śniegu po prostu siedzą w domach. Mój stan nie ma też zaplecza maszynowego do walki ze śniegem. Ogłaszany jest regionalny alarm śniegowy, upominający o pozostanie mieszkańców w domach, do odwołania alarmu. W jednym roku byłam zuszona pojechać samochodem. Nie było łatwo wyjechać z osiedla, na głównych drogach było latwiej ale wiele dróg było zablokowanych przez urząd miejski. Po powrocie, zostawiłam samochód na dole ulicy.

Po drugie: istnieje oczywiście „nauka jazdy” ale niewiele osób wykupuje godziny jazdy. Nie jest obowiązkowe. Kandydat na kierowcę, zgłasza się do ośrodka DDS (Department of Drive Service), pobiera bezpłatnie książeczkę do nauki znaków. Uczy się tak długo ile potrzebuje do zapamiętana znaków. Podchodzi do egzaminu komutetowego i zakładam , że był wynik pomyślny. Otrzymuje tymczasowe prawo jazdy, upoważniające go do jazdy samochodem wraz z pasażerem mającym stałe prawo jazdy. Może jeździć samochodem rodziców, kolegów lub współmałżonka, jeśli ma swój to oczywiście może jeździć itp lecz zawsze na miejscu pasażera musi być osoba posiadająca stałe prawo jazdy. Teraz przyszły kierowca ma czas na naukę jazdy, jazdy samochodem. Jazdy samochodem uczy go osoba/pasażer mająca stałe prawo jazdy. Przyszły kierowca nauczy się tyle ile „nauczyciel” posiada wiedzy i doświadczenia. Egzamin z jazdy zdaje na „wlasnym” środku lokomocji, piżyczintm u rodziny, jeśl takiego nie posiada, za opłatą udostępniane jest tzw. polskie „L”

Później widać to na drogach. Jeśli dziadek uczył wnuka, wnuczek będzie jeździć wolno i często z włączonymi światłami awaryjnymi. Wyłączy gdy dostanie upomnienie od służb porządkowtch.

W deszcz dziadek nie uczył wnuka jazdy samochodem. Taki wnuczek jest potencjalnym zagrożeniem podczas ulewy.

Więc, zatrzymałam się w pracy czekając kiedy ulewa zamieni się w „kapuśniaczek”.

Jadąc przekroczyłam magiczną linię. Deszcz pada – deszcz nie pada. Za tą linią był inny, słoneczny piękny późno popołudniowy dzień. Wspaniałe uczucie przekroczenia deszczowego świata i znalezieniu się w prawie nierealnym świecie. Tak jak wszyscy depnęłam na pedał gazu. Jakbym chciała „tamto” zostawić jak najszybciej za sobą.

Kolację zjedliśmy w meksykańskuej restauracji. Podczas posiłku ciężkie chmury krążyły nad nami ale nie skryliśmy się od deszczu, wchodząc do środka.

Po zakup farby nie pojechaliśmy. Pomimo, że sklep czynny do 10pm, to mój zakupowy czas minął.

Gdyby nawet pojachalibyśmy po zakup farby, po nocach przecież bym nie malowała.

Miałam dość spokojny dzień, zakończony koktailem.

Bongo la, bongo la…..

Człowiek („ bongo” ) ma dwie drogi, w przepaść i pod górę. Kiedy jest maciutkim człowieczkiem, kochający rodzice zdmuchną każdy pyłek z jego dróżki. Oj oj bo pupcie ubrudzi, oj oj bo kolanko skaleczy, oj oj rączki skaleczy. Zanim maleńki człowieczek postawi pierwszy kroczek, nie zazna nawet jak kloc w pieluszce parzy w dupcie, siusiu wypudrowane, dupka wykremowana. a wszystkie szafki i szuflady zawiązane na supły. Nie wiązałam nie blokowałam, nic z dolnej półki nie chowałam. Nie, było NIE. Moje dzieci nigdy nie były poparzone. Pijesz matko jedna z drugą kawę, czy herbatę, stawiaj daleko aby twoje siusiumajtek nie mogło sięgnąć. Zabierz ze stołu, stolika serwetę, serwetkę, ceratę, aby siusiumajtek nie ściągnął całej zastawy stołowej wraz z jej zawartością oraz gorących napojów.

Maleństwo ma się dobrze, rośnie, rozwija i poznaje siebie i swoje możliwości. Skacze z kanapy, sofy, tapczanu, folela, a ty rodzicu asekurujesz jego, podrzucając poduszki pod główkę, plecki i całą kołdrę ciągniesz, żeby jemu nie daj Boże zabolało. A żeby siusiumajtek walnął się łbem o podłogę, to by przestał skajać i wykorzystywać ten ochronny parasol.

Miłość do własnego dziecka nie ma granic, jest bezwarunkowa. „Rozkładamy parasol” kiedy wsiada na pierwszy rower i wsiada do pierwszego samochodu…. jako kierowaca. Trzymamy „ parasol” kiedy laweta ściąga grata, a nie samochód, do kasacji. Mówimy …. moj po wypadku to był prawdziwy złom, nie martw się. Aby pocieszyć siusiumajtka, skrobią ostatnie zaskórniaki i fundują następne cztery koła. Siusiumajtek mając już 20+ wciąż zachowuje się jak 13-14latek. Mamusia tatuś, wszystko załatwią. Przecież szkołę wybrali, pracę też znają. Siusiumajtek bez pampersa, bryluje sobie przez życie bezproblemowo a wiadomo, że bezproblemowo dla pampersa bez pampersa, ale problemowo dla jego starych. Życie nie jest bezproblemowe.

Pampers bez pampersa, starając się uniknąć nadgryzionego zębem czasu „parasola”, próbuje swojej drogi życia. Stare zerdzewiałe rodzicielstwo już mu nie pasuje. Jego kompani są na czasie, dragi, szlugi i dziary to jest to czego chce doświadczyć. To jest prawdziwy odlot/ekstaza. Pampers bez pampersa ale z garścią prezerwatyw rusza na podbój świata.

No co? Jest już po szkołach i edukacja zakończona, praca satysfakcjonująca, teraz …. czadddddd!!!! Starzy patrzą na siusiumajtka jak dawniej. Nasze ukochane dziecie. Dziecie emeryturkę podkrada.

– będzie dobrze, musimy poczekać, wyszumi się – po cichaczu rozmawiają

A guzik, a to dziecie/pamers wyrzucił już papmersa i zakupił beonga/ bongo i …. puszcza dymka na całą dzielnicę. Nowy awans zawodowy i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przed domem stanąl nowoutki samochód, bieluśki jak śnieg bez opadów węglowych z kominów.

Bongo bryluje między oparami a rzeczywistością, mając zwykłych śmiertelników za śmieci. Starzy emeryci pytają….co dalej? co jeszcze?

Ze strachu ryglują się w sypialni, bo po takim jednym wdechu beonga/bongo świat widziany jest zupełnie inaczej. „Bongo” może być agresywne, kochające aż za brardzo, uległe lub śpiące, w zależności co wdychało, chemie czy „zioło”.

Emeryci jak głuptaski cieszą się, że „bongo” jeszcze samochodu nie skasowało i stołuje się za swoją kasę. Ale …. „bongo” nie płaci za mieszkanie i używanie mediów. Nieśmiało napomknęli

– aj tam, aj tam – tyle im „bongo” odpowiedziało

Teraz emeryci zastanawiają się, czy powinni oddać sprawę do sądu jak to uczynili emeryci w ameryce aby wyeksmitować 43 letniego syna. Tylko tutaj jest inny kraj inne prawo, czy się uda. Przyszłości dalekiej już nie mają, chcieli by tylko spać w swojej sypialni bez ryglowania drzwi.

Co myśli o tym wszystkim „bongo” ?

Ma to wszystko w dupie. Będzie korzystać doputy dopóki się da. Żadnych dróg wybierać nie będzie. To dla idiotów … w przepaść i pod górę.

On pójdzie swoją własną drogą, a jeśli jej nie ma, to sobie utoruje. Można? No kuźwa można!!!!

What do you see?

www.facebook.com/reel/1325287041635319

Widzę ludzi ukształtowanych w ruchomą, przetaczającą się masę w kierunku otwartych drzwi wagonów. Popychających się wzajemnie, egoistycznych, niemyślących o drugim człowieku – człowieku obok, zdolnych do zadeptania innego człowieka aby tylko dostać się do środka wagonu, który przemieści ich z punktu A do punktu B.

Jakże łatwo taką masą kierować.

Przypuśćmy, że podjedzie pociąg który będzie podążać do punktu Z. Zamknięci jak sardynki w puszce, nie będą mieli żadnego wyboru. Oni już w momencie kształtowania się tej masy stracili wybór, własne zdanie, jedynie nadzieja im pozostała. Że dojadą do celu.

Większy wybór mają ci stojący po lewej stronie. przy barierkach na piętrze.

Masa robotnicza, którą KTOŚ ukierunkował na pomnażanie majątku dla siebie a znikomy % zostanie podzielony pomiędzy składową masy.

My ludziki, planujemy, staramy się dla szefa, rodziny, dzieci, ale to nie ma istotnego znaczenia patrząc na ludzką masę, bo tam jesteśmy bezimienni.

Patrząc na ludzi stłoczonych na peronie, odczuwam głęboki smutek, że jest nas (ludzi) tak dużo a jesteśmy bezradni w obliczu kataklizmów.

Będzie legalna czy nie!?😁

„Mistrz drugiego planu w trakcie ważnych obchodów na Westerplatte. Wystarczyło, że wyjął parasolkę

Gdy na Westerplatte zaczęło padać, politycy sięgnęli po parasole. Tuż za nimi pojawiła się niezwykła parasolka.

Nawet tak poważna uroczystość, jak obchody wybuchu II wojny światowej, może mieć niezaplanowany i zaskakujący przebieg. Tym razem zadbał o to pewien starszy pan, który, podobnie jak reszta obecnych VIP-ów, chciał ochronić się przed padającym na Westerplatte deszczem. I wyciągnął charakterystyczną parasolkę. W sieci rozpoczęły się poszukiwania odważnego mężczyzny.” https://www.fakt.pl/polityka/obchody-wybuchu-ii-wojny-swiatowej-za-politykami-tle-parasolka-z-marihuana/mzdjhtj.amp


Zgadzam się: bardzo trudno, w takim „tłumie” znaleźć odważnego inaczej.

Jakie miał dla nas przesłanie właściciel parasolki, z artykułu się nie dowiedziałam. Chyba że update zrobią.

22.02.2022

U mnie 2.22.2022. Dwójki powtórzą się za 200 lat. To będzie data 2. 22. 2222 za 4 generacje. Nie ważne czy wojny będą, krachy na giełdach, trzęsienia ziemi i inne kataklizmy, czas będzie mijać podobnie jak minęło 2.20.2020. Nas już nie będzie a nasze blogi coś innego zamieni.

Czas tylko będzie niezmienny. Możliwe że inne zegary będą go odmierzać ale CZAS zostanie i będzie tykać.

Od roku 1822 a więc 200 minęło, nie zmieniło się tak wiele

Warszawa-Belweder 1822 (zdjęcie z internetu: mapio.net)

Wydawany był także Kurier Warszawski. W 1822 roku uruchomiono w Warszawie pierwsze konne omnibusy.

Nie sądzę aby nastąpiły znaczne zmiany lecz kto to wie. Może być więcej sztucznej inteligencji i tak jak to chinczycy przewidują algorytmy zastąpią pracę prokuratorów i sędziów. Sztuczna niania popilnuje dziecko, a sztuczna macica to dziecko urodzi. Wszystko możliwe. Przecież nie tak dawno wynaleziono telefon bo w 1876 roku (146 lat temu) jest wciąż udoskonalany. W 1822 – urodził się nasz rodak który wynalaz lampę naftową. Oczywiście nasze życie jest skomputeryzowane i w zasadzie nie ma wiele rzeczy do odkrycia, więc postęp techniczny może również spowolnieć.

Nie wiemy i już się nie dowiemy w jakich warunkach będą żyć ludzie w 2222 roku.

Wiosna panie sierżancie….

Od kilku dni już deszcz nie pada. Nareszcie!!! Słoneczko świeci, a wiewióry wykopują cebulki tulipanów. Nie mogę cały dzień w oknie siedzić, czy też wybiegać na zewnątrz i klaskać. One i tak są sprytniejsze. Czekają, aż wejdę do wewnątrz i ruszają na “oranie” ziemi. Z tych 600 cebulek na pewno coś zostanie. Może wyklują się pąki i będzie ładnie na polu. Zresztą to nie jest aż takie wielkie zmartwienie. Zakwitną czy nie, będzie ładnie i bez tulipanów,  inne kwiatki posadzę.

W poniedziałek MM miał wizytę u lekarza. Zmienić tabletki lub zwiększyć ich dawkę. Nie lubimy biegać do lekarza z niczym. Jak trzeba iść, to trzeba. Dostał zwiększoną dawkę. Nic by mnie nie dziwiło, ale kiedy poprosił abym usiadła, byłam poddenerwowana. Bo, jeszcze nigdy nie przekazywał mi żadnych wiadomości….najpierw usiądź, trzeba porozmawiać…

Usiadłam, mózg pracowł na szybkich obrotach i analizował. Mózg nie znalazł zagrożenia. Zrelaksowałam się, bo co to może być? MM zdrowy, no ma to co ja, nadciśnienie. Tego nie operują.

“Wiem jakie masz zdanie i ja to podzielam, ale nasza lekarka, powiedziała, że to nie podlega dyskusji, trzeba się zaszczepić. Możemy tego nie robić, ale uważam, że ona ma rację. Co o tym myślisz. Ja jako były wojskowy oraz nadciśnienie kwalifikuje mnie do zaszczepienia,  a ty moja żona bez względu na wiek, również.”

Moja odpowiedź, TAK.

Jeszcze nie dawno, mówiłam że poczekam, nie teraz. To TERAZ nastąpiło. Coraz więcej chorych, znajomi ludzie już umierają. Aktor którego wprost uwielbiałam, zmarł na covid. Zaczęłam mieć obawy, czy mój organizm da radę. Jeśli nie, to jaki będzie przebieg choroby. Czasami nakładam dwie maski, ale te maski podobno chronią innych przed “moim” wirusem. A kto i co mnie ochroni przed wirusem od obcych ludzi? MM jest wciąż oporny jeśli chodzi o mycie rąk. Gdy tłumaczyłam, że on może nie zachorować ale przywlec wirusa do domu, to lekceważy. Wsadzi palce pod bieżącą wodę i czym prędzej zabiera jakby z kranu leciał żrący kwas. No taki jest. Nie ma ludzi doskonałych. Muszę w tym przypadku o siebie zadbać.

Wtorek rano, zadzwoniła lekarka. MM przekazał naszą decyzję. Po niespełna 2 godzinach zadzwoniła pielęgniarka z ustaleniem terminu.

Środa, 3 marca 2021, zostaliśmy zaszczepieni pierwszą szczepionką Moderna z samego rana.

Aby wejść do poczekalni w przychodni lekarskiej musieliśmy, zdezynfekować dłonie i zmierzono nam temperatutę. Przy okienku otrzymaliśmy papiery do wypełnienia. W poczekalni było 2 osoby a jedna wychodziła z gabinetu zabiegowego. Nie było tłoku, kolejek i żadnych przepychanek. Fotelików było z 14 i 3 małe sofy. Po oddaniu wypełnionych papierów zostaliśmy poproszeni do gabinetu lekarskiego.

Razem czy osobno? Oczywiście że razem i ja pierwsza. Komar bardziej boli jak wgryza się w skórę. Podałam prawe ramię, dalej od serca. Tak mi szybko przez myśl przemknęło. Igła cieniuteńka, nic nie czułam. Plastrem zaklejono i kolej na MM. 15 minut oczekiwania na nieoczekiwane reakcje. Wszystko odbyło się sprawnie i bezboleśnie.

Przy okienku na nasze karty szczepienne wpisano datę następnego szczepienia. W poczekalni były już inne 2 osoby.

Nie czułam się jakbym komuś szczepionkę zabrała. W poczekali widziałam młodsze osoby niż ja. Szczepionek wszystkim wystarczy w końcu ameryka dla swoich obywateli na pewno wyprodukuje.

Po czterech godzinach zaczęło boleć przedramię i to nie tak, że tylko troszkę. Dosłownie, MM musiał mi gacie zdejmować i nakładać przed i po korzystaniu z wc. Uffff, ohhhh, brrrr.

Przez resztę dnia rękę nosiłam w nosidełku lub kieszeni spodni. Zadzwoniłam do pracy, że jestem bezużyteczna i w czwartek muszą sami dać radę.

No i nadeszła!!!! Nasza 16-ta rocznica ślubu. Co to się działo, co to się działo 16 lat temu. W gazecie nie opisali, w tv nie pokazali tych nowożeńców. Co to się na weselu wyprawiało, tańce, hulanki,  swawole, które to po raz pierwszy w swoim życiu MM ujrzał na własne oczy. W czwartek za bardzo nic nie ujrzał. Ręka bolała, łaziłam po domu jak śnięta ryba. Mieliśmy wiele planów w związku z naszą rocznicą ślubu, plany planami. Zostaliśmy w domu, zamówiliśmy kolację, po kieliszku winka wypiliśmy, film zaliczyliśmy i do spanka poczłapaliśmy. Co tam 16-ta ona bez żadnej nazwy, trzeba czekać do 20-tej – będzie porcelanowa. A dalej zobaczymy jak nam pójdzie. Aby zdrowie dopisało, aby covida już nie było i żeby inny wirus nas wszystkich nie wykończył.

Spałam na lewym boku lub plecach inne pozycje były niemożliwe.

Przedłużyłam sobie wolne na cały weekend. W piątek poczułam się na tyle zdrowa, że wyciągnęłam pressure washer i rozpoczęłam mycie chodników. Jak mi ślicznie to wychodziło, sama nie mogłam się nadziwić. Wychodziło do momentu kiedy ciśnieniówka zrobiłe głośne buuuurrr i uff i siadła. Kryzczę do MM który siedzi w swoim office, aby przyszeł szybko na ratunek. MM zajrzał tam i tu i ówdzie. Dolał oleju i zapalił maszynę. Szybko mi znikł z pola widzenia bo miał pilną sprawę do zrobienia w swoim office. Zostałam ja i maszyna, która zaczęła wydalać kłęby biało-niebieskiego dymu a przy tym wydawała dźwięki jak stary traktor. Przestraszyłam się, nie wiedziałam co robić, trzymać ją na rozruchu, rzucić i uciekać bo wybuchnie, trzecia opcja – wyłączyć. Nie wiedziałam, po prostu nie wiedziałam bo spalinówką to pracował MM a ja mam elektryczną, może mniej  powera ale bezieczniejsza. Kiedy ujrzałam MM wychodzącego z domu, szybko wyłaczyłam machinę. MM krzyczał abym tego nie robiła ale w tym huku wydobywającym się z machiny i kłębów dymu,  niestety ale go nie dosłyszałam. Jedynie odskoczyłam od maszyny. “Dobrze że nie wybuchła”- powiedział.

No dobrze, że nie wybuchła. Tylko gdzie był problem? Chwycił za telefon i zadzwonił do service. MM nalał innego oleju silnikowego niż maszyna potrzebuje. Jednym słowem maszyna musiała się brzydko mówiąc wyrzygać. Bardzo długo miała niestrawności, już rzadziej burczała i “wymiotowała”. Pracowałam,  aż do zmroku. Ciśnieniówka MM ma ciśnienie na prawdę silne, no i oczywistym jest, że szybciej praca mi szła.  Po pracy wyskoczyliśmy do naszej restauracji na coś mocniejszego.

Przed spaniem jak zwykle wyprowadzamy pieski. Słyszałam jak pieski przeraźliwie szczekały ale jak usłyszałam MM krzyczącego do mnie, to dla mnie był to alarm, że coś strasznego się na zewnątrz dzieje. Otworzyłam okno, MM krzyczał i coś wymachiwał. To była już ciemna noc,  11pm.  Zbiegam na dół i ile mocy w nogach pobiegłam  na back yard. I co? MM podświetla mi zwierzaka siedzącego na płocie. OPOS!!!!! Biedny,  przestraszony. Nie raz widzieliśmy na kamerach, że przechodzą rodzinnie przez nasze “pole”. Ale żeby na płocie siedział?opos

Wczorajszy dzień – sobota,  był chłodny i nie zdecydowałam sie na mycie chodników. Mimo,  że mam spodnie waterproof, ale zimna woda to zimna woda, kiedy do tego dodać zimne powietrze to zrobi sie lodowato. Planowałam, że wyjdę na kilka godzin w niedziele bo zapowiadali ciepłą podogę.

Niedziela, 

piękne słoneczko zaglądało od wczesnego poranka do sypialni. Oj, oj powyciągałam kosteczki i zeszłam do kuchni gdzie MM już smażył bekonik na śniadanko. Kubek kawy postawił mnie na nogi i wybiegłam na “pole”, jeszcze w szlafroczu, na obchód. Trzeba wiedziec co wyrosło, co wschodzi, co zjedzone a co wykopane. Tulipany posadzonye w tym roku już powolutku rozchylają ziemie i to dobry znak, cś sie dzieje. Te które nie wykopałam jesienią, pieknie kwitną,  cieszą oczy nie tylko na rabatkach ale i w flakonie.

Nic nie wyjdzie z mego mycia chodzników, nie chcę zakłócać spokoju naturze. Niedziela jest do odpoczynku. Zdążę sie napracować.

Jutro też jest dzień.

Będzie jeszcze piękniejszy niż minione.

skseualny pączek

 

Dziś polskie portale internetowe protestują. Pomimo czarnego ekranu i braku najnowszych wiadomości z Polski popieram formę protestu. Podobno (nie posiadam polskiej tv) nadaje tylko rządowa tv.

Żeby nie było tak tragicznie se.pl działa i na pocieszenie reklamują pączki p.Gessler za 11zł/sztuka.

Było pocieszenie a teraz, POŻĄDANIE.

Kto w życiu nie zaznał ORGAZMU, a takiego na pewno nie przeżył, ten jak najszybciej powinien skierować : kroki, kierownicę, nawigację do cukierni p. Gessler.

Po ugryzieniu pączka przeżywa się…..

ORGAZM w USTACH.

Przynajmnie taki orgazm przeżył reporter “SE” Adam Feder.

Nie trzeba teraz korzystać z usług seksualnych które zapewne są o wiele droższe niż …. pączek p.Gessler.

https://www.se.pl/warszawa/paczki-od-magdy-gessler-jak-smakuja-100221-test-wideo-aa-pFGG-HiBc-oT61.html

Wzięłam również udział w poniższej sondzie. Zaznaczyłam kółeczko TAK, bo dlaczego nie. Jeden lub dwa orgazmy więcej nie zaszkodzi a na pewno poprawi humorek.

A to rezultat sondy

Z tego by wynikało,

że 16% społeczeństwa biorącego udział w sondzie jest nienasyconych.

82% ma wyżej uszu te orgazmy

2% to są ci niezdecywowani, chcą  ale nie mogą lub mogą ale nie chcą. 

Jutro piekę pączusie swoje domowe i nie dbam o mączne orgazmy.

 

W kuchni wydają rosołek….

Choineczka stoi. Tak, tak stoi i ma się wspaniale. Odkurzałam przed sylwestrem. Aż trudno uwierzyć, że się nie osypuje. Ozdoby jeszcze moje oczy cieszą i to wszystko zatrzymam do 20 stycznia. Pierwszy raz tak długo. Zacznę porządkować po córci urodzinach.

W ubiegłym roku choinkę wyniosłam około 10 stycznia. Sypała się i wyglądała tragicznie. Chyba to był pierwszy odbior choinek przez śmieciarki.

Tą popiłuję sama i zapakuję do worów, problemu nie widzę, mam też w domu trzech facetów. Któryś będzie musiał znaleźć czas,

Dziś dodzwoniłam się do mamusi. Tylko 30 razy próbowłam, tak jednym ciągiem. Ponieważ kilka razy, po kilka razy było, ale tego nie liczę.

Rozweseliłam, uspokoiłam, wytłumaczyłam i po godzinie się rozstałam. Od jakiegoś czasu wyjątkowo pięknie mi dziękuje, że o niej nie zapominam, bo z nią nikt nie rozmawia, że ma mnie tylko jedną. Życzy mi dużo zdrowia i ogólnie…

Wiem, że się boi, jak by coś się stało ze mną, zostanie sama samiusieńka wśród ludzi. To jest jej koszmar a za razem i mój. To nie jest tak, że mamusię uzależniłam od siebie. Nie! Jeśli ktoś nie ma nikogo to chociaż trzyma psa lub kota do ktorego mówi i wierzy, że to zwierze rozumie każde słowo. Nikt zwierzęciem nie był i nie może powiedzieć, co zwierze czuje, słyszy i jak odbiera nasze słowa. Naukowcy mogą pisać a ja powtórzę, żaden człowiek nie był zwierzęciem i niech snuje swoje teorie ale to jest: tak albo siak.

Mamusia nie może mieć kota ani psa. Mieszkanie mamusi było odkurzane w sierpniu i to był ostatni raz. Łazienka z toaletą wymyta w sierpniu i to był ostatni raz. No cóż, pieniądze jak to się mówi nie śmierdzą a sedes mamusi już tak. No cóż, młodszej siostry córka, już zapowiedziała ….. ja wami opiekować się nie będę …..skierowała te słowa do swojej matki i mego szwagra i wyprowadziła się do bloku.

Nie daleko pada jabłko od jabłoni.

Czym skorupka za młodu nasiąknie.

Nie zawsze te przysłowia się sprawdzają, bo w pełnych kochających się rodzinach urodzić się może “gen” nie z tego świata, który “umili” życie rodzinie. A z genami nie podyskutujesz. Taki brzdąc jeszcze nie chodzi, jeszcze nie mówi, a swoje zdanie na każdy temat już ma. A to mleko za zimne – pić nie będzie, soczku marchewkowego też nie. Pielucha mokra da znać, a jakże i jak donośnie. Umie ten brzdąc rodzinę postawić na nogi i rozstawić po kątach. Normalny terorysta. 😁

Nie spostrzeże się ojciec jak mu srajdun fajki będzie podkradać.

…. jak ty ojciec stówy nie dasz, to powiem mamusi że fajkami mnie częstowałeś hahaha


Czekając na moment wrzucania marcheweczki do garka, stukam w literki.

Dziś będzie rosołek!!!!

Mięsko kurczacze ugotowałam, wyjęłam i dwoma widelcami poszarpałam i z powrotem do gara wrzuciłam. To dopiero zupa będzie!!!!

W zupach z makaronem lubie dwa gatunki makaronu. Dziś nitki i pastina. Pachnie rosołek, pachnie.

Musi wszystkim wystarczyć!!!!

A tych ludziów jest u mnie jak na przystanku kolejowym tylko… w zawieje śnieżną. Dam radę z nakarmieniem tego orszaku. 😁

Pole  nasze, wasze i niczyje

Nie ma co ukrywać, z MM śpimy oddzielnie. Jego chrapanie jest za głośne aby zastawić otwarte drzwi do jego sypialni, nie mówię o spaniu w jednym łóżku. Wiele razy przenosiłam się w ciągu nocy do sypialni na wprost lub na dół do gościnnej. Mam tak, że nie zasnę na nowym miejscu. Kiedy gdzieś wyjeżdżamy, mam ogromne kłopoty z zaśnięciem. Kiedy jestem w swoim  domu w Polsce wałkuję książki do 3 na ranem. Wiele razy wyłączam lampkę myśląc, że jest pora na Morfeusza, tylko że on gdzieś odchodzi w ciemnościach, zapalam lampkę powracam do lektury.

Słyszałam jak MM zszedł na parter i za chwilę słyszę tup, tup takie drobniutkie. W sypialni ciemno ale wiem że to Zima przyszła mnie odwiedzić. Zatrzymała się na holu bo tup tup ustało. Powolutku zbilżyła się do łóżka, nie widzę lecz słyszę. Odezwałam się do niej, oparła przednie łapki o mój materac, pogłaskałam i kazałam zejść do kuchni. Pobiegła. Usnęłam ponownie.

Podmuchałam paprochy i przygotowałam kącik na śniadanie. Kawcia i becon z MM przy akompaniamencie świergotu ptaszków. Niekończący się repertuar, niezmordowane struny głosowe.

Dziś wykopię wyschłe i wymarzłe krzewy. Muszę się sprężać od poniedziałku do pracy. Nie narzekam, zawsze cieszę się na powrót do pracy. Coś się dzieje no i przypływ gotówki. Bez pieniędzy jest ubogo, chociaż w zasadzie to ja nic nie potrzebuję. Jedyne to jakiś prezent siostrze na jej 60te urodziny. Myślę o bransolecie z diamentami, jeszcze nie sprawdzałam w jakich cenach. Możliwe że nastąpi zmiana prezentu. Mamusia dostanie kwiaty cięte na 88 urodziny.

Skrzynkę na listy z obu stron przyozdobiłam większymi odblaskowymi numerkami domu. Na razie będą świecić, z biegiem czasu literki czarne na białym tle blakną i nie świecą już tak intensywnie jak nowiuśkie.

Przyjechała pani z firmy szafek kuchennych. Wymierzyła, naniosła szkice w swoich papierach, pogadała, dała wizytówkę, uścisnęła rękę i pojechała. Zaproponowala zostawić moją witrynę włocławkową w takim stanie jak jest, rzekomo to jest już antyk. Nie są spotykane a to się ceni. OK. Zostawię. Nie znam się na amerykańskich antykach, zaufam fachowcom.

Poprzednia firma z HumeDepot zaśpiewała za zrobienie kuchni 50 na wstępie ze wszystkim byłoby tak do 80k. Za taką kwotę można kupić domek z piękną kuchnią, w gorszej dzielnicy bo z multikulti, ale zawsze alternatywa.

Przyjęłam Zyrtec, tabletki antyalergiczne, leci z nosa, kaszlę i kicham. Wiadomo chemia, bez niej jednak nie da się normalnie funkcjonować na podwórzu. Komarów nie ma, muszki latają też sporadycznie, chemia je wytruła. Wszędzie chemia, jedzenie, powietrze, ziemia, woda i żeby było do rymu, pogoda też.

Dwa uschnięte lub zmarznięte krzewy puściły zawiązki listeczków, tylko na jednej gałązce co oznacza że część korzeni jest jeszcze do uratowania. Obcięłam gałązki suche krócej i włożyłam do wiaderka z wodą, zamiast do pojemnika na śmieci. Krzew był śliczny. Może da się uratować, muszę zastanowić się gdzie posadzić i pamiętać aby na zimę okryć. Jaka u nas zima, śmiech😀😀😀😀🙃, widocznie i taka zima im nie odpowiada.

Wykopując suche tuje i krzewy, odkryłam, że one wyschły z jakiejś innej przyczyny niż pogodowych. Ukorzenione bardzo dobrze, trudno było ke wykopać, nasłonecznienie odpowiednie, nie za dużo i nie za mało słońca. Nawadniałam wystarczająco, muszę poszukać przyczyny.

Póki żyjemy

Usnęłam po 2am, obudziłam się 9:20am – prawidłowo, 7 godzin snu, wystarczająco. Nie mogę zmarnować dzisiejszego dnia, muszę zrobić coś pożytecznego, dla siebie i domu. Pogoda słoneczna, słoneczko wpada przez okno i cieplutko, sprawdziłam na internecie. W pierwszej kolejności zrobię terapię bo zaniedbałam, takiego lenia dostałam. Oj nie dobrze.

A może tak długo siły regeneruję?  Ciało domaga się odpoczynku, spowolnienia.

Psince wpóściłam krople do uszka, jest na tyle dobrze, że nie mogłam rozpoznać które uszko chore. Muszę zrobić się na “bóstwo”, położyłam na twarz i szyję, jeden i drugi kremik, poklepałam. Włoski ułożyłam, kolczyki założyłam, naciągnęłam sportowe odzienie i jestem gotowa na kawcię, ćwiczenia i prace na “polu”. Nastąpiła zmiana planów, przed kawcią podmuchałam paprochy, ćwiczenia będą przed pracami “polowymi” i przed ukropem lejącym się z nieba.

Zmierzyłam spodnie, te które były moją miarką, czuję się komfortowo!!!! Myślę, że dokończę te 11 dni diety i zastopuję. MM zadzwonił jak zawsze i….chyżby już nie jest na dziecie? Mam wyjąć udko kurczaka z zamrażarki, oj oj, tego nie zrobię raczej sałatkę jakąś wykombinuję. O godzinie 9pm jeść mięso jest nie zdrowo. A przecież rozmawiałam z nim, no rozmawiałam, musi zrzucić nie parę a kilkanaście kilo. Zapomniał. Nie szkodzi, ja dziś jemu wieczorkiem przypomnę, kiedy dam sałatkę do zjedzenia. Przyzwyczajenia amerykanów są nie zdrowe, restauracje oblegane od 7-10:30pm, jedzą kolację. Pytam, jaką kolację? 10:30pm to czas wyciszenia a starszym ludziom spania. Tak też uczą małe dzieci, które są z nimi w restauracjach, jedzenia prawie do północy. Więc MM żreć nie będzie, chrupać marcheweczki, pomidorki i inne warzywka przez ten weekend będzie i wcale nie dlatego, że ja jestem na diecie, dlatego, że za chwilę będę miała 2xMM.

Zrobiłam porządek na rabatce, wycięłam wszystkie liście tulipanów, w tym roku cebulki zostawiam w ziemi, jesienią dosadzę więcej.  Zbieram suche gałęzie i wyrywam zielsko, rozpleniło się chyba wszędzie, podlewam, przesadzam. Gorczyca polska rośnie i niedługo będzie kwitła. Niezapominajki jedne kwitną inne za kilka dni zakwitną. Kupionym liliom trzeba znaleźć miejsce na mojej rabatce, od soboty cierpią w plastikowej doniczce. W innych donicach widać wschodzące piwonie. Ptaszki świergocą w oddali szum samochodów, pieski burczą, obwąchują i biegają od jednej strony płotu do drugiej. Gdzieś w oddali słychać przesuwaną drabinę, to u sąsiada na przeciw, firma reperuje dach.

Synuś na mój sms odpowiedział natychmiastowo i z zapytaniem o moje samopoczucie. Czuję się wyśmienicie, pracowicie, radośnie i szczęśliwie. Szkoda, że jak człowiek umrze, nie usłyszy świergotu ptaków, nie zobaczy kolorów kwiatów i słoneczka, bo jeśli jak nie wypalą oczu i uszu to robaki to wszystko wyjedzą. Brrr

Jednym słowem: cieszyć się wszystkim póki żyjemy.

Znajomości fejsbukowe…

Prawie każdy próbował z NK i na pewno wciąż są wierne osoby tej społeczności internetowej. Wzajemne odnajdywanie się po latach, wiele emocji z tym związanych, lecz po kilku miesiącach następowało wypalenie. Drogi i dróżki życiowe, szły w przeciwnych kierunkach, zabrakło wspólnych tematów, żarty z przed wielu lat już nie śmieszyły i znajomość została jedynie w kontaktach. W sercu i myślach całkowita pustka. Zmieniliśmy się wszyscy i nie tylko wizualnie i nie chcę być porównywana do kogoś w ilości posiadanych zmarszczek lub narośli na palcach. Jeden ma naroślą, inny przygarbiony, trzeci już chodzi o lasce lub…

Potrzeba jedynie większego zrozumienia wśród „znajomych z klasy”. Już nie trzeba się licytować kto jaką szkołę skończył, wszyscy jesteśmy jacy jesteśmy i mamy już tylko jedną drogę do przebycia. Można mieć marzenia, nikt nie zabrania, można mieć również i plany, możemy startować w maratonie, lecz teraz trzeba brać pod uwagę, czy nam sił wystarczy i czy aby serce nie wykorkuje przy większej radości ze zdobytego „szczytu”.

Nie jestem zwolenniczką siedzenia w oknie z przyklejonym do szyby nosem, jeśli ktoś tak lubi spędzać dzień i jest jemu tak dobrze, to oczywiście niech tak czyni i tego szczęścia nikt nie powinien tej osobie odbierać.

Facebook to jest następna o szerszych rozmiarach społeczność internetowa. Można przyjąć do grupy „friendów”  z Afryki lub Australii. Tylko pytanie czy na pewno będzie przyjacielem. Nigdy nie stawiałam na ilość lecz jakość. Przez lata szkolne przeszłam bez przyjaciółki, może za młoda byłam na takie relacje, chociaż nie sądzę. Były koleżanki, nieduże ich grono, nigdy o to nie zabiegałam. Nastał szał fejsbukowy,  i ja założyłam konto. Inni mogą to i ja też. Tylko nie mając friendów jak funkcjonować? Najpierw mąż…i tak powolutku poszło. Nie mam wielu, bo w ilości 26 osób.

Kuzynka mojej koleżanki została przyjęta w poczet moich znajomych. Przyjemnie nam się rozmawiało, można powiedzieć, że podążałyśmy w kierunku przyjaźni. Tylko…zaczęła narzekać, że jest jej tak ciężko, nie wiąże końca z końcem. Zdegradowali ją i z kierownika spadła na stołek referenta. Za jakiś czas już nawet nie pracowała, była na etapie poszukiwania pracy. Mąż tyran pieniędzy jej nie daje a palić się chce jak diabli. Sukienkę też by sobie kupiła,  a nie ma za co. Autentycznie płakała mi w słuchawkę, aż tu nagle widzę na fejsie zdjęcia z Emiratów, później Australii, wykasowała mnie ze swoich znajomych, mimo, że nie komentowałam zdjęć. Czyżbym za dużo zobaczyła?

Dwa lata temu, pewna kobieta zaprosiła mnie do grona swoich znajomych. Nie zareagowałam, nie lubię takich znajomych. Po kilku miesiącach ponowiła zaproszenie, mimo że mój profil nie jest upubliczniony. Z ciekawości zajrzałam na jej profil, spodobały mi się jej posty i zdjęcia jej miejscowości. Wydawała mi się na miłą, ciepłą osobą-emerytką. Polska szykowała się do wyborów a moja ”znajoma” z ciepłej osoby zamieniała się w drapieżnego zwierza. Nastał prezydent Duda, a ”znajoma”, nienawidziła wszystkich i tej nienawiści wcale nie ukrywała, kto miał inne zdanie niż jej ulubiona partia beretów. Ziajała nienawiścią, zwróciłam jej uwagę, na tydzień zawiesiła swoją ”działalność ” na fejsie, żeby wrócić i nikomu już nie popuścić. Uprzedziłam, że nie akceptuję jej zachowania, czy zrozumiała? Wykasowałam z facebookowych znajomych i zablokowałam. Ta pani nie chciała odpuścić, napisała do MM, w j.polskim. Nie czytałam, kazałam mężowi wykasować. Szok.

Ostatnie zdarzenie z przed kilku dni. Jak to na fejsie, są propozycje grup i osób, które możemy przyjąć do grona znajomych. Grupa zamknięta, z mojego miasta. Proszę o przyjęcie do grupy. Spodobało mi się, ludzie zamieszczają zdjęcia miasta lat 60tych, wcześniejszych i późniejszych. Komentujemy. Rozpoznajemy ulice lat wojennych. Zabawa trwa, jest przyjemnie, do grupy dołączają nowe osoby. Ktoś zamieścił zdjęcie mojej ulicy z lat dziecięcych. Rozpoczęła się dyskusja, w wyniku której zostałam ja i p.T. mój sąsiad. Zaczęliśmy wspominać, i żeby nie pisać na stronie grupy, przeszliśmy na messangera. Nie było to nic złego. Już nie pamiętam kto ja czy P.T zaproponował przyjęcie w poczet znajomych fejsbukowych. Od tej chwili p.T mógł obejrzeć moje udostępnione posty na fejsie, jak również ja jego. Nie mam nic szczególnego, jakieś zdjęcia z wyjazdów, jakiś quiz, polubienia postów znajomych. Po prostu zabawa. Rozmowa na messangerze – z której wynika, że p.T oczekuje, abym pomogła jemu rzucić palenie, właściwie nalega abym kazała jemu rzucić. To był pierwszy sygnał – ktoś nakłania mnie do czegoś, czego nie tyle nie chcę zrobić, ale mnie to nie interesuje. W krótkiej rozmowie, wyłapuję, że jakoby ja jestem tą osobą, która MA zmienić jego życie. Pan T. Zaczyna zwracać się do mnie zdrobniale i stwierdza, że ….uczy się mnie….

Jeszcze nie wiedziałam co to oznacza i nie zadawałam żadnych pytań. Moja czerwona lampka już bardzo szybko miga. Wchodzę na facebooka i …widzę, p.T ściągnął niektóre moje zdjęcia na swój komputer, na swoim profilu fejsbukowym ich nie ma. Zagotowałam się. Stwierdziłam, że jest złodziejem, bo nie spytał o pozwolenie. Nie rozumie. Wytłumaczyłam najdokładniej jak potrafiłam…jeśli zostawię drzwi od swego domu otwarte, to znaczy, że każdy może wejść do mego domu i wziąć sobie to co się podoba? Czy jeśli zostawię samochód z kluczykami wewnątrz, czy to oznacza, że ktoś może samochodem moim odjechać?

Jesteś złodziejem!!!!! Stwierdziłam po raz drugi.

Nie odzywał się jeden dzień. Zapytał …czy uważasz, że użyłem twoje zdjęcia do niecnych celów?

Dlaczego pyta? gdyby nie robił, to by nie pytał.

Zastanawiałam się przez chwilę i widziałam oczami wyobraźni, tego faceta nad moimi zdjęciami. Bo w takim razie po jaką cholerę je ściągał na swój komputer, jeśli miał zawsze możliwość obejrzenia na moim profilu?

Odpowiedziałam…szczerze? TAK

Dziś wykasowałam „sąsiada” i zablokowałam. Nie ma dostępu do mojego facebooka.

Następna nauczka dla mnie.?

Przesłanie dla złodziei:

Nie sięgaj po cudze, cudze nie tuczy.

————————-