Szósta rano to nie jest pora na wstawanie, jak najbardziej na chrapanie

Deszcz pada i pada, jeszcze słychać grzmoty w oddali a ja muszę wygrzebać się z łóżka.

Mam trudności z tym wygrzebywaniem. Gdy pomyślę, że muszę wychodzić na zawnątrz to bym chętnie schowała się pod kołdrę. Kto z domu wychodzi z domu w taką pogodę?

No nic. Mus to mus.

Popijając kawę w pustej i cichej kuchni, słychać jak ponowna fala ulewy nadchodzi. Robi głośnie szuuuu i ….leje jakby chmura się zerwała.

Mam dylemat. Jakie obuwie nałożyć. Kalosze? Bardzo często zakładam worki foliowe ze sklepu na obuwie. Tym razem ….eeee coś mi mówi żeby tego nie robić. Woreczki są dobre na pokonanie krótkiej odległości lecz nie są bezpieczne w użyciu do chodzenia. Z parkingu do sklepu to ok.

Woda dosłownie lała się z nieba. Wycieraczki w samochodzie były bezużyteczne, włączone ale przy takiej ilości wody, pracowały na zwolnionych obrotach. Do tego trzeba dodać mgłę. Kierowcy powłączali światła awaryjne, które i nie były widoczne z oddali. Co mi światła awaryjne mogły pomóc, jeśli można było jej ujrzeć?dojrzeć gdy samochód był dopiero przed nosem. Nie nie wypadku nie było, chociaż mijałam zatrzymane samochody na poboczach. Nie mogłam pozwolić sobie na taki luksus, byłam umówiona na spotkanie. Dojechałam szczęśliwie, naciągnęłam szare plastikowe woreczki na pantofle i …pierwszy mój krok trafił na strumień wody. Nogi mokre i woreczki szybciutko zdjęłam. Zimno w nogi, zimno było mi wszędzie i pomyślałam o chorobie jaka niebawem mnie ogarnie.

Deszcz lał cały dzień, aż do 6 pm. Po powrocie do domku, wsunęłam się do łóżeczka i nawet nie wiem kiedy zziębnięta usnęłam.


Chora nie jestem, i mam nadzieję, że nie będę. Jak na razie nie przyjmuję żadnych lekarstw i niczym się nie rozgrzewam. Może choróbstwo “bokiem” przejdzie. Trzeba mieć nadzieję.

Na jutro zapowiadają zachmurzenie.

Niedzielka tylko 15C

Ponownie wyszłam z kawusią na deck/taras, dziś na plecy narzuciłam bluzę z kapurem. Właściwie to MM napomknął. Bo faktycznie nie było ciepło. Prawa ręka w rękawie prawidłowo umiejscowiona. Lewa przez mankiet nie przeszła. Nawet palców nie było widać. Do podniesienia kubka z kawą, w zupełności wystarczyła mi tylko jedna ręka ze zdrową dłonią.

Jeszcze tylko 5 dni i aż pięć. Czerwonego bandaża uciskającego nie nakładam. Po ściśnięciu czuję kłcie. Przypomina mi to kłucie żyłki plastikowej. Scisk bandażem mocniejszy, kłucie bardziej bolesne. Przy pracach remontowych zabezpieczam regularnym bandażem.

Ogólnie nic nie boli i śmiało mogłabym zdjąć już ten gips. Prawdę mówiąc to on przy moich remontowych pracach sam odleci. 😁


Po południu temp. 31C, ale to już nie to słońce. Przesiedziałam na decku prawie cały dzień.

Z prac remontowych, uzupełniłam jedynie silikon w mniejscach gdzie było za mało.

Nic więcej nie robiłam. Właśnie dlatego nie lubię planować. Lubię jak życie się toczy po swojej drodze a ja za nim podążam. Wybieganie na przód nic nie przespieszy.

Przyjemny relaksujący dzień.

Ręka bardzo dobrze. Chwytam ucho kubka. Bez uczucia bólu mogę podnosić i dźwigać. Jednym słowem super.

Do miłego

Psi pokarm

Za oknami ciemno tylko błyskawice przez szparki w żaluzjach wdzierają się do sypialni. Przerażający błysk po kórym następuje ciemność, za chwilę łubudu‼️‼️‼️‼️łomot‼️‼️‼️ Bummmm, deszcz, dudni spadając obijając się o rynny. Przy takim akompaniamencie nie chce się z łóżka wychodzić. Groźnie pomrukiwania grzmotów rozchodzi się w oddali. No i jak wyjść z cieplutkiej sypialni. Ta, tak, już ustawiłam grzejnik elektryczny. AC chodzi na pełnych obrotach, a ja się podgrzewam.

Przywołana zapachami, Nakładam cieplutki puszysty szkafroczek i schodzę do kuchni. No czuję coś smaczniutkiego. Bliżej kuchni, smaczniej pachnie. Ohhhh‼️ To pieski w miseczkach mają żarełko. Toż nie będę wylizywać ich miseczek. Zadowoliłam się szyneczką.

Deszcz słabł w swojej intensywności. Do wyjazdu do pracy jakoś nic mnie nie popychało. A jednak jest ten obowiązek który wykonać trzeba i należy.

Komu w drogę, temu czas ☹️

Deszcz z piorunami

Ulewa z piorunami zatrzymała mnie w pracy trochę dłużej. Nie chciałam jechać w takich warunkach. W Polsce żaden śnieg, deszcz czy grzmoty, nie przeszkadzały. Amerykanie są bardzo ostrożni podczas jazdy w zlych warunkach atmosferycznych. Powiem więcej, nie umieją jeździć w deszcz czy podczas padającego śniegu.

Dlaczego? Po pierwsze: śnieg pada raz na 5-7 lat, więc podczas opadów śniegu po prostu siedzą w domach. Mój stan nie ma też zaplecza maszynowego do walki ze śniegem. Ogłaszany jest regionalny alarm śniegowy, upominający o pozostanie mieszkańców w domach, do odwołania alarmu. W jednym roku byłam zuszona pojechać samochodem. Nie było łatwo wyjechać z osiedla, na głównych drogach było latwiej ale wiele dróg było zablokowanych przez urząd miejski. Po powrocie, zostawiłam samochód na dole ulicy.

Po drugie: istnieje oczywiście „nauka jazdy” ale niewiele osób wykupuje godziny jazdy. Nie jest obowiązkowe. Kandydat na kierowcę, zgłasza się do ośrodka DDS (Department of Drive Service), pobiera bezpłatnie książeczkę do nauki znaków. Uczy się tak długo ile potrzebuje do zapamiętana znaków. Podchodzi do egzaminu komutetowego i zakładam , że był wynik pomyślny. Otrzymuje tymczasowe prawo jazdy, upoważniające go do jazdy samochodem wraz z pasażerem mającym stałe prawo jazdy. Może jeździć samochodem rodziców, kolegów lub współmałżonka, jeśli ma swój to oczywiście może jeździć itp lecz zawsze na miejscu pasażera musi być osoba posiadająca stałe prawo jazdy. Teraz przyszły kierowca ma czas na naukę jazdy, jazdy samochodem. Jazdy samochodem uczy go osoba/pasażer mająca stałe prawo jazdy. Przyszły kierowca nauczy się tyle ile „nauczyciel” posiada wiedzy i doświadczenia. Egzamin z jazdy zdaje na „wlasnym” środku lokomocji, piżyczintm u rodziny, jeśl takiego nie posiada, za opłatą udostępniane jest tzw. polskie „L”

Później widać to na drogach. Jeśli dziadek uczył wnuka, wnuczek będzie jeździć wolno i często z włączonymi światłami awaryjnymi. Wyłączy gdy dostanie upomnienie od służb porządkowtch.

W deszcz dziadek nie uczył wnuka jazdy samochodem. Taki wnuczek jest potencjalnym zagrożeniem podczas ulewy.

Więc, zatrzymałam się w pracy czekając kiedy ulewa zamieni się w „kapuśniaczek”.

Jadąc przekroczyłam magiczną linię. Deszcz pada – deszcz nie pada. Za tą linią był inny, słoneczny piękny późno popołudniowy dzień. Wspaniałe uczucie przekroczenia deszczowego świata i znalezieniu się w prawie nierealnym świecie. Tak jak wszyscy depnęłam na pedał gazu. Jakbym chciała „tamto” zostawić jak najszybciej za sobą.

Kolację zjedliśmy w meksykańskuej restauracji. Podczas posiłku ciężkie chmury krążyły nad nami ale nie skryliśmy się od deszczu, wchodząc do środka.

Po zakup farby nie pojechaliśmy. Pomimo, że sklep czynny do 10pm, to mój zakupowy czas minął.

Gdyby nawet pojachalibyśmy po zakup farby, po nocach przecież bym nie malowała.

Miałam dość spokojny dzień, zakończony koktailem.

Niedziela, niedziela będzie dla nas 🎼🎼🎼🎼🎼🎹🎹

Ciemno jeszcze za oknami, kiedy otworzyłam oczy. Niedziela, a wczoraj miałam przez cały dzień wrażenie, że jest niedziela. Byłoby pięknie mieć dwie niedziele w tygodniu.

Pogodowe prognozy są bardzo dobre, będzie słonecznie. Planuję odpoczynek na tarasie. Tylko …tulipany już przekwitają i większość z nich straciła płatki. Posadziłam od frontu około +/-250. Tylko jeden zakwitł, reszta cebulek została zjedzona przez sarenki? wiewiórki? chipmunks? kojoty? Wiatr rozwiewał jedynie brązowe łupinki po cebulkach tulipanów. Zakwitł tylko jeden jedyny żółty tulipan.

Na back yardzie posadziłam 700 cebulek, minus z 20 szt, bo były suche. Wzeszło +/- 300? A może i mniej. Tutaj to wiewiórki cebulki wykopywały, ale nie jadły tylko wykopane cebulki zabierały.

Większość tulipanów była koloru żółtego, inne kolorowe były z innego gatunku, ponieważ łodyga była z 10 cm nad ziemią i … rozłożysty kolorowy kwiat.

Nie jestem i nie byłam zadowolona z nasadzeń. Nawet zdjęć nie robiłam wiele, nie mogłam dojrzeć uroku w moich tulipanach. To co wyrosło, zakwitło, było jedynie OK.

A więc, wyjdę na deck z kawcią i będę przyglądać się, bo nie podziwiać, resztkom co zostało z tulipanów.

Nie był to dobry rok na tulipany


Nie wyszłam na taras z kawcią. 5C to nie jest dobra temeratura na przebywanie na zewnątrz. Zrobiłam parę zdjęć tulipanom, a właściwie co z nich zostało. Patrząc na resztki kwiatów, zaczynam myśleć o wiośnie. Wiem, wiem, jeszcze ta się nie skończyła. Muszę obrać jakąś strategię, może nie jakąś, ale taką, żeby doprowadziła mnie do sukcesu i satysfakcji. Poprzednie tulipanowe wiosny były kolorowe i piękne. Ta wiosna….małe ok. Następna powinna być WOW!

Nie mogę opóźniać się z zakupem cebulek. Przyszykować odpowiednie skrzynie, piasek, trociny na ich przechowanie do wiosny, jeśli kupię cebulki jesienią. Najważniejsze, nie kupować od jednego producenta. Pierwszy raz tak zrobiłam i mam to co mam. No i na razie tyle o tulipanach. Temat „tulipany” zamykam do jesieni.


Dziś już nie zadzwonie do Mamusi z nadzieją, że tel podłączony, że łaskawcy pozwolą na chwilę rozmowy. Mój (starszy wujek) ostatni raz odwiedził Mamusię około 10 stycznia. Było ok, jeszcze chodziła, siedziała ale mało rozmawiała. Tak zastanawiam się, że w ciagu około 3 miesiący, tak szybko organizm, mózg uległ dewastacji. Wiem, że nie ma bólów. To jest najważniejsze. Wiele rozmów przeprowadziłam z Mamusią, na temat, śmierci, umierania, nieba i piekła, samego pochówku. Wiem, że Mamusię odpowiednio psychicznie przygotowałam do tej Ostatniej Podróży.

Niech Bóg ma Ją w swojej opiece.


Ot, taka ta niedzielka. Myślę, wspominam, analizuję, przekonuję siebie, już nie płaczę.

Obwiniać? Tak robię to!

Człowiek powinien być człowiekiem.

Piękniusi dzień się budzi.

Prognozy nie wskazywały na słoneczko ale ono wzeszło i zaświeciło. Roztańczyłam się na powitanie słoneczka na parkingu siłowni. Rozśpiewałam się gdy je zobaczyłam.

Cudny dzień nadchodzi.


Słoneczko się skryło i zapowiadane zachmurzenie się spełni lecz moje serducho śpiewa. Z ogromną radością wychodzę na yard sadzić ostatnie 300 szt cebulek tulipanów.


Będzie pięknie, będzie kolorowo i wesoło.

Planowanie….

Zerknęłam dziś na mapę pogody i nie wiem, czy dziękować niebiosom za ten tygodniowy deszcz , który właśnie się rozpoczął, czy zasznurować usta żeby nie bluźnić. Oczywiście powinnam do tej wody lejącej się z chmur przyzwyczaić ale co za dużo to i koń nie pociągnie.

Wyszliśmy dziś z MM z domu. On zmęczony pracą przy komp nawet w niedzielkę pracuje. Wyskoczyliśmy do nowej kafejki. Było nawet przyjemnie. Na pewno tam wrócimy.

Na koncert bluesa nie trafiliśmy w piątek a w sobotkę też zrezygnowałam. Po sprzątaniu ozdób choinkowych już nie miałam chęci na żadne kulturalne rozrywki. Może w następny weekend wyskoczymy na jakiś koncert.

Już znalazłam!!! W piąteczek wypad, MM przyklasnął!!! Obejrzałam zespól na youtube. Podoba mi się.

Dziś nie zaliczyłam GYM, po wczorajszych lampkach wina zwlokłam się z łóżka dość późno, za późno na gimnastykę w tłumie ludzkiego zapachu potu.

Jutro rano przed pracą muszę się rozruszać. Zakwasy powstałe po ostatnim naprężaniu mięśni już nie bolą. Znak, że czas odwiedzić siłownie.

Tak więc jutro będę rzeźbić swoje ciało. A tak prawdę mówiąc, poćwiczę bezsiłowo, porozciągam się lecz z bierzni jeszcze nie będę korzystać. MM ma umówionego trenera CrossFit na 5am po przeciwnej stronie ulicy mego GYM. Ja natomiast planuję zacząć swoje zmagania 5:30-6am.

Zobaczymy czy plan mój zostanie wykonany czy tylko zostanie w fazie gadania. 🦾🤸🏋️

Butelkowa pogoda…

Drugi dzień leje deszcz. Żeby nóg nie zmoczyć przewidujący ludzie nakładali kalosze. Nie potrzebowałam kaloszy bo z samochodu do bydynku i z budynku do samochodu, to i nie potrzebowałam parasola. Chociaż parasol w samochodzie zawsze jest. Tylko ….. niespodziewanie dla mnie, postanowiłam zajechać do sklepu po pieczywo. MM w drodze powrotnej z GYM dzisiejszego poranka, nie zajeżdżał do sklepu bo była ulewa, ja ostatnio nie piekę chlebka, bułeczek, bagietek, mam piekarskiego lenia. Ale mówiąc szczerze, nie opłaca się, kiedy można w Walmart kupić świeżutką pulchniutką bagietkę za $1 plus tax to i tak $1.7. Mąka podrożała, nie będę wyliczać co jeszcze podrożało….bo wszystko ma wyższą cenę.

Nie mam też czasu na wypieki, zajmuję się sadzeniem, pieleniem, grabieniem, kopaniem i … tulipanów podziwianiem.

No tak, lało i to bardzo. Zaparkowałam i zaczęłam kombinować, co by tu zrobić aby stóp nie pomoczyć. Przefrunąć, to mi się nie uda. Przebiec też nie, nie było pod sklepem wolnego miejsca parkingowego. Samochód postawiłam dalej. Chcę czy nie, trzeba tę odległość jakoś pokonać. Porozglądałam się po wnętrzu samochodu. Zawsze biorę ze sklepu dodatkowe reklamówki. Pakowacz pakuje do reklamówek a później w wózku układa, a ja hyc i biorę sobie więcej.

Patrzę, leżą czyściutkie i jeszcze złożone piękniutko. Włożyłam nogi do reklamówek. Doszłam do sklepu, zdjęłam wrzuciłam do kosza. Po zrobieniu zakupów. Zapakowałam nogi do nowych reklamówek i tak bezpiecznie doszłam do samochodu. Stopki miałam suchiutkie. 😁

Nikogo tutaj nie interesuje, jakie masz ubranie, jak wyglądasz. Robotnicy do pracy jadą w strojach roboczych, pielęgniarki, lekarze, recepcjonistki, pracownicy sklepów już w założonych fartuchach, biurowi juz z przypiętymi indentyfikatorami itd. Za dużo ludzi aby głowę sobie zawracać.

Nikt i na mnie uwagi nie zwracał, gdybym szła na bosaka to jestem pewna, że zwrócono by uwagę, abym uważała na ewentualne szkło i kapsle. Inny świat i inni ludzie.

Gdy dojechałam do domu, już padał kapuśniaczek.


Rozpogadza się. Od jutra ma myć słonecznie.

Planuję prace polowe.

Idą mrozy? ☃️☃️❄️❄️❄️

Z zapowiadanych -2C było 0C. To jest już zima!!! Wniosłam do domu donice z alpejskimi fiołkami i gerberami. Te pierwsze kwitną, drugie mają pąki. Szkoda mi było zostawiać na przymrozki, a nadchodzącej nocy ma być -1C. Azalia pogubiła już kwiat, uroczo zakwitła tej jesieni.

Liście z drzew spadają już hurtowo, chociaż na gałęziach jeszcze ich miliardy. MM w domu, mimo że nienawidzi prac podwórkowych ( chyba nie ma takiej pracy fizycznej którą by lubił ) wychodzi każdego dnia na podwórze i pakuje liście do wora. Jego limit jest 6 worków. I to jest wielkie osiągnięcie, cieszę się, nie komentuję.

Sobotkę poświęciłam na ozdabianie domu wewnątrz. Prawie na ukończeniu są moje prace ozdobnicze. Możliwe, że dziś ukończę, jeśli ochota nie przejdzie na niedzielne prace. Wiem wiem. Niedziela jest siódmym dniem, w którym powinniśmy odpoczywać. Na zewnątrz jeszcze nie ukończyłam wszystkiego z tą piłam jedynie schody zewnętrzne Poręcze kolumny narazie to tylko tyle. Wiele ozdób jeszcze leży w garażu czeka, ja też czekam teraz przychodzę jakieś przymrozki które nie powinny wyskoczyć w listopadzie. Dobrze, że przynajmniej deszcz przestał padać.

W każdym roku MM powtarzał, że nie trzeba ozdabiać christmasowo domu jeśli Thanksgiving nie minął. W tym roku zapowiedziałam, ozdabiać będę wcześnie bo chcę się nacieszyć świętami. Wczoraj i dziś, mimo niedzieli ozdabiałam dom wewnątrz. Robiłam przerwy, na kawę, pogaduszki, rozmowy na komunikatorach.

Nic mnie nie goni, nie muszę się spieszyć, więc wszystko ma swój rytm.

Jesienne kroczki🍁🍂🍄

Wprawdzie powolutku ale nadchodzi. Drugi dzień mgliście. W ciągu dnia dochodzi do 33C.

Mgliście o poranku

Czekam na ochłodzenie i wtedy dopiero będę mogła cieszyć się kubkiem kawy na decku. To lato było inne od poprzednich. Zamęczyło deszczami. Wszystkie dróżki, patia, podjazdy, fundamenty i deck, pozieleniały. Kupiona nowa maszyna do ciśnieniowego mycia, czeka na użycie. W planach mam co innego, a że planować nie lubię bo żyję spontanicznie, moje plany związane są z wyjazdem. Bilety kupione i polecę na zwiedzanie i barłożenie w pokoju hotelowym.

Będę zwiedzać chłodniejsze miejsca gdzie temperatura w nocy spada do +7C. U mnie w nocy +26C. Ogromna różnica.

Będę łazić po górach i patrzeć na gwieździste niebo nocą. To tylko plany co będę robić na wyjeździe. Co zostanie zrealizowane, zobaczymy na miejscu.

Oczywiście, że jestem podekscytowana. Dlaczego nie? Ubiegłoroczny wyjazd do Savannah był udany i jednocześnie nudny. Wypoczęłam ale …. nie było uniosłości.

Wracając do jesieni.

Nie ma jeszcze żótych liści ale żołędzie już spadają.

Jeszcze nie jesień ale i nie lato. Słońce bardzo parzy parzy 33C mimo że jest już nisko.

Moja jesień to dmuchanie liści, nie tęsknię za ich pakowaniem do worów. Jak trzeba to trzeba.

Ulewnie

Od 11pm przez całą noc ulewa. Ogłoszony stan powodziowy, a padać będzie cały dzień.

Po 2pm trochę mniej tej wody ale wciąż, pada. Około 4pm ma przestać ale …. zapowiadali ptzecież do póżnych godzin nocnych.

Meteorolog (ten od prognoz pogody) ma dobrze, za nic nie odpowiada, przecież tylko prognozuje. W więc wróży, nie hak wróżka z kart lecz z chmurek. Żadnej odpowiedzialności. Jak pozwać do sądu za brak precyzji? Co ja mówię o precyzji, ja mogę postawić prognozę na te kilka minut w przód.

Pokazują na mapce, że nie pada u mnie, jak nie pada? jak pada!

Ogólnie to cieszę się z deszczu. Krzaczek potrzebował wody ale był taki upał, że nie wychodziłam ba pole. Dzięki opadom deszczu, krzaczek dostał picie i podniósł listeczki do góry.

Jednym słowem: cieszmy się z tego co mamy. 😁😁😁

bułeczki drożdżowe z pogodynkiem w tle

Zapowiadany deszcz jeszcze nie padał, 5 minutowe pokropienie nie można zaliczyć do opadów. Zapowiadane opady na 4pm mogą też ulec zmianie. Deszcz jak deszcz ale wolgotność jest bardzo nieprzyjemna, poranną kawę wypiliśmy przy kuchennym stole.

Na tyle z ciekawszych zdażeń z dzisiejszego poranka.

3:39pm grzmot (był tylko jeden) i ulewa. Pogodynek nie zapowiadał grzmotów‼️

Dziś również wypieki. Tym razem słodkie bułeczki z nadzieniem. Nie męczyłam się z ugniataniem ciasta, robot był pomocny. Teraz ciasto rośnie w piekarniku, który wcześniej leciutko podgrzałam. Nie mam stałego przepisu na ciasto drożdżowe, szukam i szukam i znaleźć nie mogę. Chciałabym znaleźć przepis z którego wyjdą mojej mamusi bułeczki. Mamusia już nie pamięta. Może z dzisiejszego przepisu wyjdą chociaż podobne – łyżka octu jabłkowego została dodana.

Upiekłam i nie mogę powiedzieć czy takie same bo…zapomniałam smak mamusi bułeczek. Mamusia nigdy nie piekła z dżemem czy marmoladą, zawsze z twarogiem. Bułeczki wyśmienite, ciasto idealne a dżemy które nałożyłam obficie prawie ciekły po rękach. No nikt łokci nie oblizywał ale usta tak wkoło to jak najbardziej.

Po ulewie słoneczko kika razy pojawiało się i chowało za chmury. Lilie już przekwitają, czerwone scięłam i wstawiłam do flakonu. Białe za klika dni pogubią płatki.

Bułeczki w trybie przyspieszonym znikają z krateczki i blaszki. Zapach bułeczek skusił MM do zjedzenia jednej bułeczki, pomimo diety. Już przepis zapisałam i takie ciasto teraz będę robić, z octem jabłkowym. Wprawdzie dodaje się tylko jedną łyżkę ale coś w tym jest.

Tak mija mi następny dzień domowych wakacji.

Drugi dzień świąt

Pogoda o jakiej można tylko marzyć. Miło, przyjemnie i kawowo na moim tarasie w dzisiejszy poranek.

A tak prezentowały się moje skarpy wczorajszego wieczorku.

Od piątku do piątku mam urlop. Będę odpoczywać i leniuchować. Pogoda podobno od jutra deszczowa, więc czas będę spędzać na praniu, organizowaniu, przestawianiu i przekładaniu z jednego miejsca na drugie. Schowam się w łóżeczku z książką aby nie stukać, pukać, śpiewać i głośno ziewać, przeszkadzając MM podczas konferencji. Może lunch zrobie pracusiowi a może wyskoczymy na południowe jedzonko. To nawet nie plany to jest moja układanka. Może wszystko wydarzyć się inaczej i wyskoczę na front z farbą i pędzlem, bo pogodynnek znów był w błędzie. Dokończę malowanie to co MM nie zdążył, nie miał czasu a może chęci.

Z ostatniej chwili. Świat jest okrutny. Pszczoła zjadła pyszczek ważki. Zanim podeszłam niestety, ale dragon już się nie ruszał. Pszczoła odleciała.

Dragonfly

Słońce jest już wyżej 8:16am. Od 4 am już nie śpię. Było warto wcześnie wstać dla tego wschodu słońca.

8:17am

Ktoś powie … wielkie coś, nic takiego, za drzewami. Radziłabym się zastanowić, co powiedziałaby osoba niewidząca.

Mój wujek od 83 lat nic nie słyszy ( obecnie ma ukończone 93 lata) dałby wszystko aby szym wiatru usłyszeć. Czasami popatrzmy na życie z innej perespektywy.

Mnie cieszy moje słoneczko, poranek, kubek kawy i wszystko co jest wokół mnie.

Miłego dnia‼️😁🌷

smogowe chrypienie

Pogoda  – jeden dzień deszczowy, reszta dni ładnych lub pochmurnych. Dało się przeżyć pierwszy tydzień. Każdego dnia miałam 2-3 kursy Coolkulturą (taxi). W czwartek miałam trzy kursy, strasznie padało. Wszędzie pomuro, mokro i nieprzyjemnie. Drugi kurs – młody chłopak za kierownicą, a że jestem gadulska, to i z każdym gadam i opowiadam. Rozbawiłam młodego czlowieka, a na pożegnanie i umilenie ponurego, mokrego dnia dałam 100% napiwek. Młody mężczyzna, odwrócił się do mnie, pokazał swoje śliczne zęb, urocze oczy i na prawde piękną twarzyczkę. Dziękował i dziękował…. Chociaż, moi wszyscy kierowcy, nawet ci starsi dają się wciągnąć  w moje gadulstwo. Polityka jak sie okazało, nie jest moim tematem tabu.

Wracając do młodego mężczyzny. Wieczorkiem zdaję relację z moich rejsów, mojej córci.

Od słowa do słowa. Okazało się że to jest jej kolega ze studiów w Polsce. Kończyli socjologię. Wysłała zdjęcie i….. to on, to on się rozkrzyczałam ubawiona. No, żebym wiedziała wcześniej, to dałabym napiwku i 200%. Jak na razie wszyscy wszędzie są mili i sympatyczni.

Ale....jeśli jesteś, miły, sympatyczny i uśmiechnięty, otrzymujesz to samo.

Jeśli jesteś wredny, niedostępny i gderliwy, otrzymujesz to samo.

Jestem….MIŁA, SYMPATYCZNA, SZCZĘŚLIWA, ŻYCZĄCA PANI W OKIENKU NA POCZCIE MIŁEGO WEEKENDU (zrobiła oczy jak u żaby w ciąży, lecz uśmiechnęła się i życzyła mi również miłego weekendu) TO…..OTRZYMUJĘ KAŻDEGO DNIA, RADOŚĆ I SYMPATIĘ OD INNYCH.

Nie ma czarów, a może jestem czarodziejką?????

Teraz o smogu i żabie.

Mój region jest płucami Polski.

Płuca Polski chorują i niedługo, nie będzie co leczyć. Smog który nie jest wyczuwalny mieszkańcom miasta, mnie zatruwa. Każdego dnia chrypie i mój glos jest jak skrzeczącej żaby. Nie jestem przeziębiona, gardło nie boli, ogólnie nic mi nie jest.

Tylko drapie w gardle i wcale nie od lodów lecz od smogu. MM nie poznał mego głosu,ale na video poznał swoją ukochana żoneczkę. Spytał…czy zamieniam się w żabkę i czy będzie musiał mnie chrypiącą całować, bo to może byc zaraźliwe, a nie prowadzące do przemienienia się w księżniczkę.

Osoby którym mówię o smogu, są zszokowane, bo przecież u nas smogu nie ma.

Palenie w piecach na osiedlach domów jednorodzinnych, samochody śmierdzące spalinami (bez katalizatorów), wyyyysokie kominy elektrociepłowni.

Dziś mieliśmy piękny słoneczny dzień. Otworzyłam wszystkie okna w domu. Z nastaniem zmroku trzeba było szybko i szczelnie zamykać. Kto i gdzie smrodzi nie wiem, ale nie dało się oddychać. I pomyśleć, kiedyś tutaj żyłam, w większym smogu.

Tylko teraz wiem, jakie jest powietrze bez smoga i jak pachnie deszcz.

Mieszanka spalin z deszczem mi nie odpowiada.

Cementowanie

Cudna, no cudna pogoda. Wiaterek powiewa, słoneczko dziś nie piecze, tylko pracować. MM kładzie 2 warstwę farby na taras a ja ostatnie 2 metry ścieżki męczę.

W przerwie ugotowałam wyśmienitą zupę pomidorową. Gdybym nie rozrobiła cementu to zakończyła bym prace budowlane. Talerzyk zupki rozleniwił, chętnie położyła bym się, chociaż na kanapę i z buciorami. Cement wzywa i na godzinę to mogę zapomnieć o wylegiwaniu się.

Anomalia

Od miesiąca czekam na rozwinięcie się kwiata lilii. Kwitnienie lilii przypadało na początek czerwca, po 20-tym czerwca kwiat rozpoczynał proces więdnięcia i wysychania.

Ten rok nie sprzyja lilii. Pąki pojawiły się w maju. Wszystko wskazywało, że kwitnienie odbędzie się terminie lecz coś opóźnia ten proces.

Nie zauważyłam większych zmian pogody do lat minionych. Wiosna i jesień charakteryzuje się nasilonymi opadami deszczu, więc … nie powinien zaszkodzić lilii. Zimą śniegu, większego mrozu, marznącego deszczu nie było.

Meszkę, wczesną wiosną spryskałam. Ziemię nawoziłam ustałą wodą ze skorupkami jajek.

Pielęgnacja jak każdego roku.

Pąki lilii się nie otwierają.

Nie pomaga przewożenie donicy w bardziej oświetlone miejsca.

A może promienie słoneczne nie posiadają już odpowiedniego pierwiasta dla rozwoju roślin?

Bo czym taki stan tłumaczyć?

Pąki od miesiąca w stanie szczelnego zamknięcia.

Możliwym jest, że … wyschną przed pokazaniem swojego piękna.

Słoneczny czwartek

Po ponad tygodniowym i ostatniej nocy deszczu i ulewie, wyszło słońce. Słońce będzie świecić przez weekend lecz od poniedziałku, ponowne deszcze i ulewy. Upałów nie będzie 26C.

Dziś mam wolne od pracy zawodowej, więc szybciutko śniadanko i do roboty, budować ścieżkę. Muszę wykorzystać tych kilka dni bezdeszczowych.


Każdy ma inne hobby. Moje podzielone są na pory roku.

Zimą uwielbiam, normalnie pasjami uwielbiam oglądać christmasowe filmy. Mam takich kilka, że mogę, (często to nawet robię) oglądać każdego dnia. Co dzień ten sam film. Od kilku lat robię serwetę iglicą. Zimą wyciągam sprzęt i dłubię.

Wiosną lubię zabawę w ogrodnika, budowlańca, sprzątacza. Lubię też wiosenną kawę na decku, może to nie hobby ale tak to traktuję.

Latem? Moje hobby niknie i zdaję się na spontan. Co dzień przyniesie.

Jesień!! Och piękna jesień. Pasjami lubię jesienne liście ale ich nie kolekcionuję. Mam ich tak dużo, że bez sensu byłoby takie zbieractwo. Ponad 200 wielkich worów muszę zapełnić moimi liśćmi! Hobby? A dlaczego nie? Każdej jesieni to robię i z tak ogromnym zapałem, można by powiedzieć, że więcej niż hobby. 😁

Wiosna w pełnej krasie, raczej już lato o moje hobby jakim jest moja ścieżka nie ukończone.

Dziś zrobiłam 1m może 2 ścieżki i …. cieszyłam się jak dzieciak. Bo jakże się nie cieszyć?

Pogoda dopisała, zdrowie też, humorek wyśmienity i ja taka radosna przy mojej pracy/hobby.

Na jutro zapowiadają wspaniałą pogodę, więc takie prognozy jeszcze bardziej mnie cieszą.

Martwi mnie jedno. 4 lipca biegnę w maratonie 10k a nie jestem, całkiem, ani troszkę przygotowana. Chociaż … dziewczyna z pracy też biegnie ale … powiedziała że biec nie będzie, przejdzie tą trasę. To może i ja tym razem przejdę?

Zobaczymy.

Nie ważne z jakim czasem ukończę, ważne aby nie rezygnować.

I tego będę się trzymać.

Pterodaktyle w ataku😂🦟🦟

Zarzuciłam szlafroczek na plecki, na nóżki leciutkie kapciuszki i zbiegłam jak młoda sarenka po schodach na parter. Podniosłam żaluzje w jednych oknach a inne okna otworzyłam. Zanim włączyłam czajnik z wodą na kawcię, wyskoczyłam na taras, patrzę przez mokre liście w niebo.

Słoneczko bardzo niezdarnie, ślamazarnie podnosi się do góry. Takie mokre, obolałe i jeszcze śpiące. Chciało mi się do tego słońca krzyknąć …WSTAWAJ !!!!! DO ROBOTY SIĘ BIERZ!!!!☀️☀️☀️☀️

Ale … słoneczko jest mokre od tego tygodniowego deszczu, ulewy. Po co ma się brać do pracy? Jeśli do południa ma padać.

Tylko komary krążą jak prehistoryczne pterodaktyle szukające swojej ofiary.🦟🦟

A moje nożki bez osłony, szyjka jeszcze pachnąca snem i rączki gołe, a jak któryś zajrzy przez rozchylony szlafroczek i dziabnie mnie? Więc czym prędzej uciekłam do mieszkania, omal nie gubiąc kapciuszków. 😁😁😁😱

Prac polowych dziś i jutro nie będzie.

Nie ma obawy. Znajdę zajęcie.

☕️Popijając kawcię, spojrzałam na moje psiaczki. No i …jest zajęcie! 🐩🐩Psiaczki będę kąpać, prać psiaczkowe poduchy, dom odkurzać, 🍞upiekę chlebek turecki i jutro córci podrzucę ( oj nie podrzucę – jest na diecie). Chlebka piec nie będę. 🚘To samochód ciśnieniówką wymyję – nie, nie wymyję – komary.

Nie ma problemu. Coś wymyślę.

Miało padać o 11 am i PADA!!!! 🌧🌧nawet 6 minut wcześniej. Lać będzie do 7pm. Słońce skryło się za chmury i nastała ciemność. Tylko dinozaurów maszerujących, sapiących, ociekających potem i ziejących ogniem brakuje. Gdzieś w oddali słychać groźne grzmoty.⚡️

Oczywiście, jeśli nic w appce nie zmienią i się chmury nie rozejdą.

Dosłownie kilka minutek przed deszczem, kiedy to jeszcze chore od deszczu słońce świeciło, wyskoczyłam na “pole” w poszukiwaniu kropel deszczu. 🦟🦟🦟Komary nad głową krążyły. Dziwne, bo te komary są chyba również chore, nie uprzedzają swoim dźwiękiem, że się zbliżają i jak odrzutowce spadają, gryzą i nawet nie wiem, umierają czy żyją dalej.


📞Córcia zadzwoniła. Prosi o poradę. Analizuję w głos, ostatecznie mówię…dasz radę, składaj aplikację… pobiegła do głównego menagera. Powtórzył moje słowa.

Córcia będzie starać w swojej firmie o 2 szczeble wyżej. 😱

Może się uda, nic przecież nie traci.

Znów mamy nadzieję.

Program MBA rozpoczyna w tym tygodniu.


Pieski wykąpane pachnące i czyściuteńkie.

Czas na odkurzanie domku.

Przed sprzątankiem, położyłam się na chwilkę odpocząć. Tak się wydaje ale cały dzień na nogach. Ciągle coś nieplanowanego robię.

Udeptałam się – jak moja babcia mówiła.


Przez to udeptanie zasnąć nie mogłam.

Dobry pomysł ale….

Kiedyś gdzieś czytałam , że kobieta w pewnych dniach nie powinna piec ciasta. Od kiedy się nauczyłam, piekłam i bez znaczenia był dzień, wychodziło i zajadaliśmy się wszyscy w rodzinie.

Dziś, aby czymś się zająć, postanowiłam upiec bułeczki drożdzowe z nadzieniem. Nadzienie to dżem z pomarańczy. Słodziutki i o dobrej konsystencji.

Najpierw składniki przyszykowałam i powolutku je łączyłam ze sobą. Wygniatanie w maszynie na wolniutkich obrotach. Nic innego, wszystko jak zawsze. No może te obroty trochę przyspieszyłam. Później wydawało mi się,  że są za wolne,  ponownie podkręciłam.

Ciasto jak ciasto. Nie było zbyt puszyste jak zwykle ale i nie kamienne. Pozostawiłam na godzinkę do wyrośnięcia. Zajrzałam ani drgnęło. Zostawiłam na następną i następną godzinę. Podrosło. Nie było wysokie ale podrosło.

Bułeczki podeszły, również. Z tym, że ciasto wciąż, nie nabrało puszystości.

Upiekłam piękne bułeczki. Tylko jest jedno ale… to nie zakalce nawet, to ciasto jakieś takie jakby zaparzone zostało. No nic, syn przyjechał, to mu dałam, bo samkowały. MM też pochwalił, że dobre. Osobiście zjadłam jedną całą bułeczkę i połowę. Nie mogłam upchnąć całej drugiej. To nie moje smaki.

Jednym słowem, w stersie nie warto nic piec, gotować, może sprzątanie wyjdzie. Chociaż to też nie jest pewne, można coś pobić, połamać.

Po wieczór wyszło słoneczko, aby za godzinę zacząć chować się za drzewami. Cieplutko się zrobiło i tulipany wysunęły dłuższe łodyżki, a na ich końcach kolorowe główki. Jeszcze dzień, jeszcze dwa i tulipany się rozwiną. Będzie pięknie, kolorowo, wiosennie i radośnie.

 

 

nie przewidzisz z której strony zawieje

W nocy wiało, padało i grzmiało. Trochę gałęzi tez połamało. Dziś też bardzo ale to bardzo wietrznie. Do 1pm padało lecz wiać nie przestało. Patrząc na czubki drzew, miało się wrażenie, że za chwilę drzewo przełamie się w pół. Nic takiego się nie stało.

MM powinien już zajmowac miejsce w samolocie lecz nic takiego się nie wydarzyło. Wszystkie loty w moja stronę zostały odwołane do jutra rano. Jednym słowem koszmar.

Dogadał się z jakimś podróżnym, który mieszka w sąsiednim county, że wynajmą samochód i będą jechać. Podróż będzie trwc 6-7 godzin, lepsze to niż czekać do jutra co nikt nie daje gwarancji, że pogoda się ustabilizuje i samoloty jutro rano wystartują.

Nic nie ma pewnego, nic nie można przewidzieć.


Nie było tak późno, kiedy MM podjechał pod garaż. Podróż trwała 5 godzin. Mężczyzni podjęli słuszną decyzję. Loty zostały odwołane do piątkowego popłudnia. Najbliższy lot miał się odbyć w piątek o 4pm.

To są uroki pracy na wyjazdach.

Przerażona ale ocalała

Posted August 2, 2016

W oddali grzmiało kiedy kończyłam malować paznokcie. Nie czekałam aż wyschną, grzmoty szybko się zbliżały, to nie były pojedyńcze grzmoty, odgłosy zwiastowały coś groźnego. Kilka grzmotów na raz … nie liczyłam sekund. Pakowałam się. Zdjęcia rozłożone na biurku – od kilku dni skanowałam, szybko zsunęłam do walizki. Dokumenty te ważniejsze do drugiej walizy. Grzmoty co raz bliżej a ja jeszcze pakuję i biegając, mam już plan działania. Jak uderzy w dom, szybko wszystko do samochodu i wyjeżdzać w dół na ulicę. Walizy i torby ciężkie ale dam radę. Nie zapomnieć baniaka z benzyną wynieść z garażu i gaz zakręcić. Pieski wrzucić do samochodu, nie zapomnieć! Wyłączyć elektrykę. Znów walnęło trzykrotnie, tu nie daleko.  Torba z komputerami, aparatami itp . Wciąż biegam i pakuję.  O czym zapomniałam? Co jeszcze będzie potrzebne i co bardziej kosztowne, czego nie da się po stracie odtworzyć. Myślę szybko i szybciej pakuję. Myślę o MM – co zabrać, co zostawić.

Jestem nad wyraz skoncentrowana lecz przerażona odgłosami, zdaję sprawę z powagi sytuacji. Bo jeśli uderzy będę miała bardzo mało czasu, bo pali się bardzo szybko. Spojrzałam w biegu na pieski, leżą skulone w bezruchu  na swoich poduchach.

Grzmoty odchodzą, powoli ale odchodzą. Siadam na krzesełku.

Już spokojnie oddycham, patrzę na pomalowane paznokcie. Lakier zdrapany. Jutro pomaluję jeszcze raz.

Widziałam w życiu płonące domy. Pierszy był doszczętnie spalony. Dom drewnaiany na mojej starej dzielinicy (tam gdzie się urodziłam i wychowałam). Miałam około 7 lat, tatus biegł do pomocy w gaszeniu pożaru, a ja za nim. W oddali słyszałam glos mamusi abym w domu została. Nie zostałam. Pobiegłam. Zanim dobiegliśmy a nie było tak daleko, z domu zostały tylko zgliszcza. Dom drewniany i malutki to i szybko spłonął. Straszny widok. czułam wtedy ogromne przerażenie ismutek. Ludzie ocaleli ale zostali jak wybiegli z domku. Płakali. To było dla mnie ogromne przeżycie. Wciąż mam przed oczyma zgliszcza a nad nimi syczące płomienie.

Boję się grzmotów i błyskawic. Młodsza siostra miała z 4 latka to ja jeśli dobrze licząc 9. Nie pamiętam z jakiego powody byłam w domu z młodszą, gdzie była mamusia ze starszą nie wiem. Wiadomo, tatuś był w pracy. Na podwórzu szalała burza z piorunami i błyskawicami.  Jako starsza nie mogłam pokaza młodszej siostrze, że się boję. Wprawdzie nic nam nie groziło, dom murowany ale w tamtym czasie dach pokryty był czarną papą. A że byłam z tych córek co swemu tacie wciąż pomagała i krązyła wkoło niego, mogłam wiedzieć co może sie wydażyć w razie pioruna który ewentualnie uderzy w komin. Piorunochrony jeszcze nie były instalowane. Byłam z siostrą na piętrze i prosiłam o pomoc w pakowaniu pościeli, ubrań i co w razie straty/spalenia się domu,  może się przydać do dalszego życia. W tamtym okresie nie było tv ale mieliśmy duże radio.Bardzo często sąsiedzi przychodzili do nas i gromadzili się przy radiu, oczywiście byłu i rozmowy. Widocznie usłyszałam, co należy robić w razie pożaru. Poduszki pierzyny związywałam prześcieradłem i znosiłam na parter na korytarz. Obuwie i kalosze ustawiałam bliżej drzwi aby w razie czego można było wyrzycić na zewnątrz. Wydarzyło się to przy trzecim schodzeniu po schodach na parter, kiedy byłam na podeście a licznik elektryczny był na wysokości moich oczu piorun – ogień w postaci grybego postrzępionego sznurka wyskoczył z tego licznika zrobił kuko w odległości 1 1/2 metra i paląc korki elektryczne na czarny węgiel zniknął wewnątrz licznika. Stałam jak zamurowana. Większość pościeli była już niesiona z piętra (tam były nasze sypialnie). Po tym zdarzeniu nie myślałam o niczym, jedynie krzyknęłam do siostry żeby zeszła na dół i siedziałyśmy w pokoju na parterze,  oczekując mamusi.

Dwa razy palił się mój nowo pobudowany dom.

Teraz pada deszcz a ja nie mogę zasnąć.

 

zimowo i lodowo

Zasypało i zamroziło. W tej chwili już odtajamy. Dziś trzeci dzień siedzenia w domu. Wczorajszego wieczorka byłam tak bardzo umordowana siedzeniem, że poszłam spać wczesniej niż zwykle. Sklepy przemysłowe, urzędy, banki i mniejsze ośrodki medyczne zamknięte. Niektóre sklepy spożywcze również są zamknięte. Przed wyjściem na spacer do sklepu, nakazują sprawdzić w internecie godziny pracy sklepu lub przychodni zdrowia. Kilkanaście tysięcy ludzi pozbawionych jest elektryczności. U mnie na szczęście wszystko jest dobrze, wszystkie drzewa stoją.

Dzisiejszego poranka wybrałam sie na spacerek. Oczywiście znów wzięłam kijek od szczotki tak jak dwa tygodnie temu. A oto moje fotograficzne polowania.

 


UPGRADE 01/03/2023

 

Nie ma śniegu i jak narazie to mamy ulewę z grzmotami w dniu dzisiejszym.

Pogoda butelkowa lub jak kto woli łóżkowa.