Pogoda pod psem, raczej parasolem. Od wczoraj pada i leje. Moje zielone potrzebuje wody. Ale w dzisiejszym dniu, słoneczko mile byłoby widziane. Z łóżka wyskakiwać się nie chce, za oknem mokro, szaro, buro, nieprzyjemnie. Wilgotność sięga 96%.
Mieliśmy zobić grilla.
Zrobimy, tylko komsumpcja mięsiwa nastąpi w domu.
Serwować będziemy: szaszłyki, karkowinkę i steki. Sałatki oraz kukurydza, nie wyobrażamy grilla bez gotowanych kolb kukurydzy.
Na deser Tiramisu krem.
Kupiony, sama jeszcze nie próbowałam zrobić i próbować nie będę.
Deszcz padać nie ustawał, więc MM wciągnął grilla do garażu.
Po godzinie 3pm przyjechała MCD z Ivankiem, MSJ przybył sam. Valeria w pierwszej kolejności pojechała do swojej mamy, i prawidłowo.
Zawsze gdy urządzamy grilla a pogoda nie sprzyjająca, zasiadamy przy kuchennym stole. Stół duży i jadalnia również. Wygodnie donosić jadełko i drzwi jadalni wychodzą na taras. Tym razem gości przyjęłam w gościnnej jadalni.
Jeśli grill w domu to i nakrycie świąteczne, nie plastikowe. Nakrycie stołu przygotowałam z samego rana.
Grillowaniem mięska zajął się MM.
Wszystko smakowało dosłownie wyśmienicie. I mimo pogody humory nam dopisywały.
Jak zwykle – uwieńczeniem wieczoru – spotkania, podaję cappuccino. Nawet jeśli jesteśmy w restauracji, zamawiamy cappucciono. To taka nasza (nie koniecznie tylko nasza) tradycja.
Przy stole nie poruszamy tematów związanych z polityką. Dziś był temat grillowanie, jakie sosy, marynaty oraz co z czym podawać. Na krótką chwilę poruszony został temat zawodowych obowiązków, każdego z nas.
Czas szybciutko przeleciał i MM musiał zamawiać ubera … na lotnisko. Moje dzieci się rozeszły.
Wieczorkiem wskoczyła Valeria z życzeniami.
Dzień Matki upłynął mi bardzo przyjemnie.