Zapachy …

Prawdopodobnie covid z 2019 roku już nie istnieje. Zapewne inne wirusy atakują ludność, o czym media nie piszą a ludzie nieświadomi zagrożenia wyrzucili maseczki do kosza. W niektórych sklepach kasjerki wprawdzie mająmaseczki lecz często opuszczone na brodę. Azjaci masowo chodzili w maseczkach przed covidem, i ten widok nikogo nie dziwił. Teraz też, uważamy, że to ich taka kultura. Nawet nie pamiętam kiedy zdjęłam maseczkę, do lekarza obowiązkowo się nakłada. Jeśli ktoś nie ma, przychodnie na to są przygorowane i podają zapominalskiemu pacjentowi jedną z nich. W samochodzie mam całe pudełko maseczek ale, nie zakładam jeśli nie ma takiego wymogu.

Od niedzieli zmienił mi się węch. Czuję zapach ropy+ulatniającego się gazu+zapach lekarstw. Nie jest to przyjemne uczucie, ponieważ bez względu gdzie przebywam, zapach jest ze mną. Mam bardzo bardzo czuły węch i teraz kuchenny pojemnik na śmieci, musi być PUSTY. Natomiast zapach szynki i chleba był mało wyczuwalny, podobnie ze smakiem, ale i chleb jakby nie chleb. Ale….chleb i szynka z molocha prodkcyjnego, to nie ma czego oczekiwać. Smak kawy czuję i zapach też, to musi być, coś innego. Przeszukałam cały dom. Nic nie znalazłam. Wczoraj wieczorkiem ten yciążliwy zapach przeszedł na piętro i pojawił się w sypiajni. Mimo 4C w nocy okno musiałam mieć otwarte.

Rano, zaparzyłam kawę. Kawa pachniała jak kawa i smak również prawidłowy. Usiadłam na sofie i zaczęłam zastanawiać się. Covida nie mam bo smak z węch jest, tylko skąd ten nieznośny, intensywny zapach, doprowadzał mnie do szaleństwa a ja doprowadzałam do szału domowników.

Z pachnącą kawusią przeszłam do salonu, gdzie w flakonie był bukiet kwiatów który MM kupił mi w niedzielkę. Rozmyślałam, co i gdzie wydziela zapach. Sięgnęłam po kubek z kawą, pochyliłam się nieznacznie do przodu aby sięgnąć po kubek. Nagle poczułam TEN zapach, aż mnie zemdliło.

Podeszłam do wazonu z kwiatami i powąchałam każdy kwiatek osobno. Nie wiem jak się nazywa, zielone kuleczki na łodyżce wydzielały ostry zapach jakiego szukałam. Bukiet wyniosłam do garażu. Potwierałam okna.

Ostatecznie bukiet wylądował w pojemniku na śmieci. Po wywietrzeniu domu, wyzwoliłam się od niezindentyfikowanego uciążliwego zapachu.

Sobotka na ukończeniu…

Od poniedziałku miałam wrażenie, że następny dzień to SOBOTA.

Wtorek po pracy-jutro sobota – wołałam.

Środa i tak do piątku – jutro sobota !!!!!

To był dla mnie bardzo ciężki tydzień. Każdego dnia czekałam na zakończenie dnia. Każdego dnia problemy zdrwotne. Bez przeciwbólowych, nie przetrwałabym.

Po powrocie z pracy, w ubraniu i obuwiu kładłam się na kanapie, owijałam się kocami i … zdychałam. No nie zdechłam, przetrwałam.

A dziś Sobotka wyczekiwana – bez znieczuleń. Nawet ciasto biszkoptowe z jabłkami upiekłam. Stół na Thanksgivng przygotowałam.

Dziś też zakończyłam ozdabianie domku na Boże Narodzenie. Na zewnątrz postaram się ozdobić frontowe drzwi, schody do nich prowadzące i kilka krzaczków. Jeśli się nie uda to tylko wianek świąteczny na drzwiach powieszę. Jeśli zdrowie dopisze to zrobię porządek z ozdobami, wyrzucając je do śmietnika.

Niestety, ale moje życie uległo drastycznej zmianie. Czy mnie to martwi? Oczywiście, ale takie jest życie, nieprzewidywalne. Planowaliśmy i planujemy bal sylwestrowy, tylko…. czy nam się to uda, czy zamiast przygotowywać się do wyjazdu w dzień sylwestrowy nie będziemy przygotowywać się do łóżka.

Oczywiście, że mam w sercu energi tyle, że mogłabym obdzielić całą swoją dzielnicę. Tylko ciało robi mi psikusa. Czy jeszcze potańczę, poskaczę jak koza?

Smutno mi i powiem … jest bardzo ciężko z bólem żyć.

Kurwa mać!!!!!

A przecież, ja się nie wyrażam, nie używam takich słów. W mojej rodzinie najgorszym przekleństwem bylo …cholera. Moje dzieci nie używają również takich słów….. ale….

niech będzie moim usprawiedliwieniem, że jest mi bardzo ciężko.

Pogoda ducha

Cała prawda

Szukam kogoś, kogoś na stałe, na długą drogę w dal

Szukam kogoś, na życie całe na wspólny śmiech i żal

……

spiewała Urszula Sośnicka.

Ehhh

Nasze wyobrażenia o dalszym życiu. Nasze oczekiwania i marzenia, uleciały i pozostała proza życia. Wszystko co chciałm znaleźć u drugiego człowieka, znalazłam w sobie.

Mimo słoneczka zaglądającego przez szybę, dopadł mnie smutek porażki. A przecież wszystko przezwyciężam. Może to nie smutek porażki, jedynie zmęczenie, zmęczenie i wymordowanie psychiczne.

Moja znajoma ŚP. Sandra. Zostawiła swojego męża po 25 latach małżeństawa. Nie mogła znieść jego narzekania, braku choć jednego pozytywnego słowa, braku uśmiechu, po prostu braku życia w tym człowieku. Mimo wysportowanego ciała, wewnątrz ten mężczyzna każdego dnia ją dołował swoim pesymistycznym nastrojem, podejściem do świata. On zabierał jej radość aby samem żyć dalej. Ona była jego BATERIĄ. Odeszła. Wrócila jej radość i sens życia. Odkrywała każdy dzień na nowo a nie słysząc ….i jeszcze jeden następny dzień… wypowiedziany z niechęcią i nienawiścią do tego dnia że wogóle się rozpoczął, tak jakby on nie chciałby go przeżyć. Sandra była moją prawdziwą przyjaciółką, nie byłyśmy uzupełnieniem, byłyśmy jak jedność. Razem cieszyłyśmy się i płakałyśmy. Pocieszałyśmy się wzajemnie. Brak mi Sandry, brak jej uśmiechu, radości życia, chęci życia

Dzisiejszy dzień nie jest dla mnie, znienawidzonym dniem. To będzie piękny dzień i przeżyje z radością i uśmiechem. Wezmę z dzisiejszego życia co najlepsze i najpiekniejsze. Nie pozwolę aby ktokolwiek podpiął się i naładował, a na pewno nie pesymista.

Nikt mnie nie znalazł

bo nikt nawet poszukiwań nie rozpoczął.

Nie wiem co jest ważne a co mniej.

Wiem, że przetrwam, przeżyję.

Dla mnie też zaświeci jeszcze słoneczko.

Tylko….. ta góra za którą się skryło, jest bardzo wysoka. Nie mam już siły iść w stronę tych pagórków tam daleko, gdzie słońce zachodzi.

Zachód słońca również jest piękny, a jakże odległy.

Dynamit

Nic złego nie podejrzewam i nic grożnego ale….muszę udać się do lekarza. Wiadomo upadłam kiedyś tam, ale zaczął mi boleć oczodół. Mruganie jest już odczuwalne, przy dotyku powieki również czuję dyskomfort. No coś się dzieje. Córcia twierdzi że jest sinak ale ja go ujrzeć nie mogę. Narośl po upadku rozmasowywałam i się zmiejszyła ale, to ale mnie zaczyna trochę niepokoić. Tym bardziej małe dzieci mi się śnią. A to już bardzo źle. Dzisiejszego popołudnia było już za późno na ustalenie wizyty lekarskiej, tel. milczały lub … bla bla bla dzwonic po karetkę bla bla bla. Zanim jutro ja wstanę mąż sprobuje zadzwonić. Może się uda na jutro, byłoby dobrze. Z przychodni dzwonili w tygodniu, że mam przyjść na kontrolę ciśnienia krwi. W takim razie upiekłabym dwie pieczenie, oko i serce.

Od dzisiejszego popołudnia rozmawiamy z MM tak (90%z mojej strony) bardziej normalnie, nie przez zęby czy służbowo. Za wcześnie jest dla mnie na poufności i otwieranie się mentalne. No, zranił mnie i jeszcze to przeżywam, przeżuwam, memłam. A tak naprawdę, analizuję. Życie nie jest białe i czarne, ma jeszcze mnustwo innych kolorów i te kolory mi się zamieniły w różne oddcienie szarości. Jeszcze troszkę a odzyskam równowagę.

Kiedyś pisałam o pracy jaką wykonuję na podwórzu i w domu. Praca fizyczna to moje lekarstwo, pozwala mi zapomnieć o bólu, rozterkach, problemach które urastają w mojej głowie do tragedii. Nie, nie wybucham, zawsze tłumię w sobie i praca pomaga mi wyzwolić się z tego dynamitu jaki w sobie noszę. Bo co ludzie zawinili, że jestem jaka jestem. Teraz mamy ponownie więcej dni deszczowych i z przymusu po pracy, jestem zamknięta w domu.

Oooo mam pomysł. W następną sobotę muszę iść poskakać/potańczyć. No i zapisać się na GYM w końcu. Medytacje? Próbowałam, to nie dla mnie, ja muszę spalić ten dynamit a nie przez dziurki w nosie wypuszczać.

Jutro podobno nie będzie padać, będę kontynuować świąteczne ozdabianie. Plany planami a jak wyjdzie zobaczymy.

Przypomnienie o sobie

Uwieńczeniem (jeśli można to tak ująć) moich stresów, problemów, kłopotów, był mój poranny upadek, groźny z wyglądu ale (na szczęście )w skutkach już mniej groźny. Teraz obita z mniejszymi i większymi ranami leżę w łóżku. Oglądając filmy z przykrymi upadkami, zawsze zwracałam uwagę na odbicie się głowy od podłoża. No to przeżyłam odbicie się mojej głowy od betonu a padałam na twarz. No nic zagoi się, dojdę jakoś do siebie, wyleczę się, nic nie połamałam.

Zajmowałam się innymi, pomagałam i pomagałam. Głowa pełna trosk o innych. Zapomniałam o sobie. Zostawiłam siebie gdzieś daleko, jakbym nie istniała dla siebie. Zabiegana, zapracowana, bez odpoczynku biegłam przed siebie i tak przez całe życie w biegu. Przysiadałam jak już biec i pracować ze zmęczenia nie mogłam. Szkoda mi było czasu na odpoczynek. Odpoczywałam zmuszona do odpoczynku, przystopowania, zatrzymania się. Ostatni wyjazd był niewypałem, więc …

Wszystko było ważniejsze dla mnie odemnie samej. No taka moja natura.

Na raz wielkie bum o beton kością policzkową. Ułamek sekundy i uleciałam, straciłam przytomność? Krew polała się po oku, policzku na sweter. Na dłoni i kolanie zdarta skóra, krwi mniej ale też boli. Boli też druga dłoń i kolano. Szyja i kość policzkowa najbardziej ucierpiały. Teraz, dopiero teraz zrozumiałam, że ja mam być dla siebie najważniejsza a inni dadzą radę bezemnie.

Teraz oni martwią się o mnie, teraz ja obdzieliłam innych swoim kłopotem. Kurcze, nogi zaczynają boleć. Chyba teraz wszystko odchodzi. Przeciwbólowa tabletka.

Beznastrojowo

Wczoraj byle jak. Dziś nie lepiej. Zapowiadany barszcz ukraiński już ugotowany. MM nie może doczekać się kiedy wystygnie.

Myślałam, że dorosłam, dojrzałam, już przyszedł czas na oglądanie zdjęć w pudle. Jutro jakby nie było, będę starsza o cały rok. Rozłożyłam kilka zdjęć, otworzyłam album, nie jestem gotowa i chyba nigdy nie będę. Bo czego niby miałabym tam szukać? Siebie ładnej i powabnej? Ależ wciąż taka jestem tylko …. na inny sposób. Rodziny? Przeżywam zmęczenie starszą. Mamusię i tatusia pogłaskałam na zdjęciu a moje dzieci mam na codzień. Ex już nie żyje i ślubne zdjęcia nie aktualne. Obecny MM tak jak zgubił wagę, tak “fajnie” jemu jej przybywa. Pudło ze zdjęciami spakowałam i w closet wstawiłam. Nie ma potrzeby swojej głowy zamęczać wspomnieniami kiedy ciśnienie wysokie.

Zupka pyszności i humorek poprawiła. A może ja tylko głodna byłam. Wczoraj o suchej kanapeczce takiej 3×3 i nawet kawy nie wypiłam. Dziś kawy nie dopiłam i kanapeczka 2×2. Późne popołudnie zupkę wszamałam i góry mogę przenosić a doliny prostować.

Eh …..

Czas na położenie maseczki na twarzyczkę. Roczek przybędzie kalendarzowo a ubędzie maseczkowo. 🤣

Jutro mam być boska i nie tylko urodą i powabnością tryskać, humorkiem również. 🤣 Wiem, już się nakręcam.

Dlaczego mnie wczoraj nikt nie nakarmił ? zamęczałam rodzinkę i siebie samą.

Maseczka pomogła, bo to leżenia prawie 40 minut. Warto było.

W takim razie do jutra. 😊

Zaszczepiona

po raz drugi. Za pierwszym razem do szczepienia dałam prawe ramię, które bolało i nosiłam w nosidełku. Teraz podałam lewe. Wiadomo, prawa ręka jest nam bardziej potrzebna, chociaż i bez lewej pomocniczej byłoby bardzo trudno.

Pierwsza godzina minęła, żadnych złych objawów. Nic się nie działo. Na śniadanko – kanapka z jajkiem i avocado zakupiona w Einstein. Kawę zrobiłam już w domu. Z uwagi, że znów u mnie leje, mam przerwę od prac “polowych”.

Druga godzina. Żadnych zmian ze zdrowiem. Ogólnie nastrój minorowym. Nic się nie działo do nocy. Nie wiem kiedy gorączka mnie schwyciła, kiedy złapały mnie halucynacje, ciągłe przewracanie się z boku na bok, klękanie, kucanie na łóżku, kładłam sie wzdłuż w poprzek ze zwisem głowy i nóg. Te przewrotniki, przewalanki nie były całkiem kontrolowane. Halucynacje z jęczeniem i niemiłosiernym bólem nóg. Niewiele pamiętam z tego wszystkiego. Pamiętam ,że wykonałam telefon do córci, czy coś mówiłam nie pamiętam.

Zmęczona przewrotkami i dziwnymi halucybacjami nad ramen padłam.

Moje ciśnienie krwi było na pograniczu życia i śmierci. Temperatura ciała nie przekroczyła 39C a ja byłam i tu i tam. Dziwne? Na prawdę dziwne. Powinnam sie pocić ale mi tak było zimno, że elektryczny koc i grzejnik elektryczny nie pomógł. Odchorowałam cały tydzień. Zmęczona i wymęczona dużo spałam, mało piłam i jadłam. Córcia pilnowała mnie w dzień i w nocy. 6 kwietnia zadzwoniła pielęgniarka z zapytaniem o moje samopoczucie, po rozmowie 7 kwietnia byłam już u mojej doktorki. A co ona może powiedzieć na moje dziwne objawy? Wszystko jest dla nas zwykłych zjadaczy chleba jak i lekarzy nowością. Cenię sobie życie na taj planecie i zdaję sobie sprawę, że za kilka lat mogą objawić się jakieś powikłania poszczepienne. Wolę mieć powikłania poszczepienne za kilka lat, niż powiększyć grono aniołków, TERAZ. Nie ryzykowałam niepotrzebnie, ale i w zamknięciu nie siedziałam, więźniem z własnej woli być nie chcę.

Piątek, 9 kwietnia. Samopoczucie dobre i czuję, że energia powolutku powraca. Gór to ja przenosić nie będę, ale przynajmniej nie kładę się do łóżka co chwilę. Nic nie gotuję, piekę i ogródka kwiatowego nie pielę. Na to przyjdzie jeszcze czas. Rabatki kwiatowe nie potrzebują pielęgnacji. Przed szczepieniem wypielęgnowałam, teraz tylko mogę swoje oczy cieszyć kolorami i pachnącym kwieciem bzu korańskiego, a pachnie jak dziki polski.

Sobota powitała nas zachmurzeniem i oczekiwaniem na chociaż jedną kropelkę deszczu, była kropelka i więcej niż kropelka. Popadało solidnie, podlało rabatki a tulipanom pozbijało listki kwiatowe. Padający deszcz spowodował, że schowałam się pod kołderką i usnęłam. Jak długo spałam, nie wiem ale około 4pm pojawiło się słońce. Było pięknie na moim niebie. Cudnie w ogródku i ciepło na serduszku.

Niedziela , 11 kwietnia. Poranek powitał nas pięknym wschodzącym słońcem. Nareszcie dzisiaj poczułam prawdziwą energię jak to wsześniej bywało. Już w głowie mam dużo planów, których zrealizować jeszcze nie mogę. Możliwe że za kilka tygodni ponownie zajmę się malowaniem, tym razem całego piętra. Łazienka na parterze jeszcze musi poczekać – nastąpiła zmiana planów.

Za bardzo wszystko w życiu planujemy. I to zbyt szczegółowo, bo kiedy tylko jakiś drobiazg pierdyknie, to nie wiemy, co z tym zrobić. Natasza Socha

Drugi dzień 2021

Nie wiem co odsypiam, ale śpię bardzo długo. Nie wyskakiwałam z łóżka, postawiłam równiuśko obie stopy na podłodze i…. bardzo zabolało w zgięciu stopy z nogą. To nie jest kosta, zabolało z wierzchu, tak bardziej 2 cm od zgięcia. Google poszły w ruch, ale tak naprawdę, to nie wiem dokładnie gdzie i co boli w tej nodze/stopie. Chodzenie utrudnione, zaczęłam kuśtykać. Posmarowałam maścią, poczekam aż trochę przestanie. Za chwilę południe a ja dopiero ścielę łóżko i doprowadzam się do porządku. Dziwne, ból po nasmarowaniu maścią przestaje, widocznie składnik przeciwbólowy zawarty w maści zaczął działać ale prawdziwy powód bólu nie został przeze mnie zdiagnozowany.

No i mój poranny dobry chumor prysł, stałam się bardziej drażliwa. Nie pojechałam z MM na pocztę oraz do sklepu. Nie chcę kuśtykać z obawy, że zaboli.

Do mamusi dziś również nie dodzwoniłam się. Wiem, że ipad jest naładowany bo dzwoni, u mnie, u niej niestety nie, może tylko zobaczyć, jeśli zobaczy, zielone małe kółeczko na które musi nacisnąć. A więc, jak zobaczy to kółeczko to naciśnie, najpierw będzie musiała wziąć swoją małą lupkę. To cały proces u starszej osoby. Jeśli za 200setnym razem nie spostrzeże zielonego kółeczka po prostu, zaniecham dzwonienia. Przyjmując 1 dzwonienie to około 1 minuta +/-3 godziny dzwonienia. Nikt jej nie pomoże, tak jak nikt nie ma życzenia wgrać jej nowego skypa.

Nie szkodzi, jakoś dam sobie radę.

U mnie pogoda śliczniutka, 17ºC. Spacerowa pogoda 😷🌞.

Życie to piękny teatr, niestety repertuar marny – Oskar Wilde

Dziś zmobilizowałam się, choć lekarstwa mnie osłabiają. Nie będę podawać cyferek jakie wyskakują na czytniku aparatu do mierzenia ciśnienia, staje się nudne dla mnie również. Myślałam, że wymycie lodówki zajmie mi około godziny. Nie trzeba było szorować, nikt nie pozalewał, kilkanaście kropek, nieznaczne ślady od buteleczek, butelek, kartonów i słoików.

Musiałam, przynajmniej mi się tak wydawało, że czas coś zrobić a nie, leżeć, odpoczywać od leżenia i po leżeniu, spaniu.

Powyjmowałam zawartość lodówki. No i … zmęczyłam się – odpoczynek. Mycie lodówki zajęło mi, nie wiele bo, 6 (sześć!) godzin. To się napracowałam. 😁 Jak tak to ma wyglądać, to malowania ja nigdy nie skończę szybciej się wykończę. Nie jest tak źle, bo dziś sześć a jutro może być pięć godzin. W końcu nabiorę wprawy i lodóweczkę, machnę w godzinę jak to kiedyś bywało. Najważniejsze nie poddawać się. Wyjęłam z lodówki zakwas żeby go dokarmić, to może chlebek jutro upiekę. Jeśli nie, to dokarmiony zakwas powędruje na swoje zimne miejsce. Będzie czekać na mój lepszy dzień.

Wiem, że będzie lepiej, bo łapię się na tym, że rozmyślam …co by tu zrobić, czym się zająć. Wprawdzie brak sił, ale….

to jest DOBRY znak!!!

Jajeczny problem😁

Od jakiegoś czasu tak mam. Każdy dzień to sobota, a dziś u mnie jest poniedziałek. Jeśli wczoraj u mnie była sobota powinien dziś być… jaki dzień? niedziela. Nawet w tym odczuciu nie ma u mnie jakiegoś porządku…jest poniedziałek tak to czuję. A dziś podobno jest piątek. A wogóle czy to ważne, jaki jest dziś dzień tygodnia?

Więc już nie pamiętam kiedy to było wtorek czy środa. Postanowiłam na kolację zrobić omlet. “Chodził” za mną od kilku dni. Wiadomo jak się robi omlet. Jajka, sól, pieprz, mleko, mąka i się bełta. No nie wiem gdzie zrobiłam błąd. No widziałam w miseczce, że za mało mąki a za dużo mleka, ale zamiast dosypać mąki wylałam ciasto na patelnię. Posypałam żółtym serem. Smażyło się, wyszła mamałyga. No dobrze, jajecznica ale kurcze nie chodziło mi o jajecznicę!!!!! ja chciałam OMLET, OMLET i jeszcze raz omlet. Pierdyknęłam patelnię do zlewu i wybiegłam na podwórze. Płaczę w niebogłosy aby nie przestraszyć sąsiadów zakrywam dłońmi usta. Płaczę bo szkoda mi jajek które są teraz, może nie na wagę złota ale w niektórych sklepach brakuje. Mleko można dostać ale z mąką są problemy. Płaczę bo jak MM jedzie do sklepu to się naraża a ja, ja zmarnowałam TRZY jajka!!! On narażając się, bardziej mnie naraża… płaczę bo jak wraca ze sklepu to maseczkę zdejmuje byle jak i rzuca w samochodzie na siedzenia. Płaczę bo jak zdejmuje rękawiczki którymi dotykał nie tylko rzeczy które kupował ale i wózek sklepowy, zdejmuje w kuchni i rzuca na blat kuchenny. Płaczę bo myje ręce jak już wszystkie zakupy pownosi i zdejmnie okrycie. Płaczę że, mam całą kuchnię w wirusach. Płaczę bo widzę je oczami wyobraźni i wtedy lecę do kuchni myć ręcę pod bardzo gorącą wodą. Rozpaczam i chcę do domu do Polski. Do domu tam byłabym bezpieczna, tam jest moje życie. Później ryczę że, tam nie ma moich dzieci one są tutaj i w Polsce tęsniłabym do dzieci. No i łzy leją się jak deszcz w rynnach. Kiedy mój mąż mnie ujrzał się przestraszył. Odpowiedziałam, żeby zostawił mnie w spokoju.

Powolutku doszłam do siebie i już nie było kolacji. MM nie dopytywał ( mnie nie trzeba ruszać w takich sytuacja). Rozmawialiśmy wieczorkiem o wszystkim ale nie o powód mojego płaczu.

Na drugi dzień zrobiłam na śniadanie wyśmienite dwa omlety i opowiedziałam mężowi powód mojej rozpaczy. W lodówce mam jajek barrrrdzo dużo. Masła dwa gatunki, 2kg mąki i wiele wiele smakołyków. Mogę teraz robić mamałygi i wywalać do zlewu😁😁😁 MM zaopatrzył mnie w jajka hahaha i nie tylko.

Nie musi być prawdziwy powód do płaczu, żalu i rozpaczy. Czasami trzy kurze jajka ( i wcale nie złote) mogą doprowadzić do rozstroju nerwowego. Moja córcia zaśmiewała się do łez kiedy jej opowiadałm, zna mego męża, nawet żebym wywaliła i 12 jajek to on nie widzi problemu. Kupi następne. Bo dla MM moje samopoczucie jest najważniejsze.

Wiem że, wirus też miał wpływ na moje zachowanie. Siedzę zamknięta już prawie 2 miesiące, bombardowana wiadomościami o zmarłych i zakażonych przez media. Martwię się o męża, swoje i męża dzieci i całą rodzinę. Martwię się o moich zaprzjaźnionych fachowców w Polsce. Na propozycję pomocy finansowej, odpowiedzieli podziękowaniem, za pamięć również.

Będzie dobrze, bo być musi.

Będę chora

Pierwszy objaw – coś mi rośnie na usteczkach.

Drugi objaw – mimo wielu warstw ubrania jest mi zimno.

Trzeci objaw – chce mi się płakać, już się nie chce, tylko płaczę.

Czwarty objaw i ostatni – jeśli podczas chlipania mówię … nikt mnie nie kocha, jestem taka samotna … 99,9% będę chora.

Czym jest 0,1% ?

Przemęczeniem.

Stresem.

Bezsilnością.


Po powrocie do domku przebrałam się w pidżamkę, wskoczyłam do łóżeczka.

Po spanku. Humorek wrócił. I po marudzeniu śladu nie zostało.


Dobrze, że to tylko marudzenie a nie chiński wirus.