Z duszą na ramieniu

Wzięłam dziś na wizytę lekarską ze sobą MMa do towarzystwa. Bardzo martwił się o mnie, należą mu się informacje o moim stanie zdrowia, w pierwszej kolejności. Za razem potrzebuję tłumacza określeń medycznych. Tłumaczył z angielskiego medycznego na angielski prosty.

Jako nowy pacjent dostałam ipada z wyświetlonymi formularzami do wypełnienia. Doszłam do numeru telefonu i …. blokada. W dół, górę ani na boki nie chciało to ruszyć.

Pani z recepcji wręczyła mi formularze w papierowej postaci. Na papierze doszłam do objawów wyszczególnionych w trzech kolumnach, napisanych minimalną trzcionką. Nie wiedziałam, że można aż tak bardzo chorować. Z ponad 60ciu objawów zaznaczyłam, kilka, chyba 5. Z czego nasuwa się jeden wniosek.

Nie jestem aż tak bardzo chora. Przynajmniej tak myślałam, kalkulowałam.

Po jakimś czasie oczekiwania przyszła lekarka. Opowiedziałam o mojej sytuacji zdrowotnej. Opuściła gabinet aby sięgnąć do wszystkich badań i zdjęć jakie mi zrobiono na pogotowiu.

Trwało to 5-8 minut. Nie byłam badana, dotykana, kładziona na kozetkę.

Klarownie przedstawiła moją sytuację, na podstawie wszystkich dostępnych i zrobionych testów, wyników badań i zdjęćRTG oraz USG

W ciągu ostatnich 2 tyg pobrano mi morze krwi ( tak na marginesie).

Specjalista stwierdził (kobieta), że nie ulega wątpliwości mam podrażnione dwa organy, żołądek i woreczek żółciowy. Wyniki badań laboratoryjnych jak też USG nie wskazują na istnienie cysts, guzów, kamieni lub piasku. Bóle jakie w tej chwili odczuwam są skutkiem podrażnienia. Nic po za tym. To co mi się przytrafiło przypisuje delikatności moich organów i mojej osobie, ponieważ ma także opinię rodzinnego lekarza. Moja recepta jest już w aptece. Lekarstwo przyjmować do momentu ustąpienia najmniejszego bólu. Za miesiąc przychodnia skontakuje się ze mną i jeśli będzie potrzebna pomoc specjalistyczna, wyznaczona będzie data wizyty. Jeśli coś złego by się działo mam dzwonić i ustalić wizytę lub po pogotowie.

To była wizyta lekarska przeprowadzona na najwyższym poziomie profesjonalizmu.


Dwa dni temu byłam u lekarza, wizyta mniej niż profesjonalna. Lekarz nie miał wglądu do moich zdjęć RTG oraz USG. Nie zadbał aby je pobrać z EMR. Miałam tylko wypisy papierowe z Urgent i EMR. Łypnął jednym okiem, pomacał i pougniatał mnie. Ugniatanie doprowadziło do tego, że zaczęło mnie boleć w ugniatanych miejscach.

Stwierdził, że trzeba wyciąć woreczek żółciowy. A tak wogóle stwierdzono …. że mam szczęście, że żyję.

To było pierwsza nieprofesjonalna informacja.

Druga – że matka lekarza zmarła mając tę samą przypadłość. Kamienie zablokowały coś tam….

Lekarz nie zastanowił się ani chwili, jak może zareagować pacjent po usłyszeniu….

Krystyna masz szczęście, że żyjesz.

Przekazanie takiej wiadomości pacjentowi, było extrymalnie nieodpowiedzialne. Jestem bardzo silną kobietą, a jednak mnie w pewnym stopniu załamało. A co by się stało gdyby tę wiadomość otrzymał inny pacjent. W najlepszym wypadku depresja, w najgorszym samobójstwo. Po co żyć, jeśli już odebrano w pewnym sensie, życie.

W tamtym dniu,

po powrocie od lekarza, przeleżałam w łóżku. Bałam się jeść, pić, a w ogóle oddychać. To nie o to chodziło, że umrę. Chodziło o to, że zostawię moje dzieci i MMa. Że oni będą bardzo cierpieć i tęsknić. I nie mogłabym im czegoś takiego, jak moja śmierć sprezentować. Jeszcze nie teraz. Podłoga na piętrze nie dokończona. Łazienka gościnna gotowa do malowania, a ja co? Umieram?.

Kupiłam wiele kłączy i cebulek kwiatów, trzeba posadzić/ zakopać w ziemię. Dom w Polsce sprzedać. A ja co? Szykuję się umierać. Nie mogę moich najbliższych zostawić z tym wszystkim!!!! Mojej córci ślub w maju następnego roku. Syn wychodzi na prostą. Nie być z nimi w tak pięknych dla nich dniach? A co z wnukami? Nigdy babci Krysi nie poznają? Snułam się po domu w pidżamie i szlafroku. Bałam się, że za chwilę może być znowu ten moment, który jelita chce wypluć. EMR na wypisie polecał specjalistę, MM zadzwonił, najbliższy termin kwiecień.

Do kwietnia to ja mogę się z tego świata zwinąć – myślałam. Wertowałam internet, nie poddawałam się, nie możliwym dla mnie było, że nie ma wcześniejszego niż w kwietniu wolnego terminu w żadnej przychodni.

Chyba tylko Boziunia mi pomogła, wszystkie terminy zajęte, a czwartek na 9am był wolny. Ten czwartek (to znaczy dziś) na 9am jakby czekał tylko na mnie. Przez internet zabookowałam.

W środę rano jeszcze przed wyjazdem do pracy poprosiłam MMa, aby potwierdził wizytę. Zawsze uważam, że jeśli coś jest bookowane przez internet, należy potwierdzić telefonicznie. Niby techologia gna do przodu, ale w tych sprawach nigdy nie wiadomo co może się przydażyć.

Tak, tak pojechałam do pracy. To był dzień bardziej towarzyski niż roboczy.

Dziś czwartek.

Po orzeczeniu lekarskim, że to jest podrażnienie moich dwóch organów, pojechałam na 2 godzinki do pracy.

W celach plotkarskich. 🤣


A teraz będzie wisienka na torcie.

Któregoś dnia, kupiłam marchewkę, taką zdrową i ogromną. Gotowałam kapuśniak.

Jedną marchewkę kroiłam, drugą chrupałam. A że marchewka była słodziutka i wiellka, zjadłam 3 sztuki na oko 1kg a może i więcej.

Po pierwszym rozstroju żołądka, MM zignorował moje informacje o marchewce. Po drugim rozstroju żołądka już w samochodzie, też zignorował. Mimo że widział dużo marchewki na obrzyganym żakiecie, leginsach i w samochodzie.

Lekarz z Urgenta zlekceważyła marchewkę. EMR zignorowali marchewkę. Następny lekarz ( środa) marchewka została zignorowana.

Dzisiejszy specjalista…możesz jeść marchewkę lecz w mniejszych ilościach…

Wiedziałam, że marchewka jest winowajcą, ale nie mogłam zrozumieć jak można od niej aż tak zachorować.

Ciśnienie krwi skakało z powodu uszkodzenia dwóch organów.


Wracając z pracy.

Głośniki na full.

Śpiewy na całe gardło

Na liczniku 130km/h


Będę stosować delikatną dietę, aby nie przeciążać żołądka i woreczka żółciowego.

Będę zdrowa tylko muszę mniej żreć jednego produktu w jednym i tym samym momencie.

Odstęp czasowy bardzo wskazany.

Samopoczucie dobre,

w zasadzie nic nie bolało przez cały dzień. Mam na siebie uważać.

Więc, uważam. Ustawiłam alarm SOS ( miałam wyłączony do tej pory) który uruchomiany jest poprzez (są opcje) naciśnięcie przycisku z boku iphona. Po zadzwonieniu/ naciśnieciu i zgłoszeniu operatora, EMR automatycznie widzi moje wszystkie niezbędne dane. Uzupełniłam też, moje przebyte choroby, obecne problemy medyczne, przyjmowane leki i kontakty w razie ….

Gdyby coś mi się działo EMR będzie posiadać także moją lokalizację.

Ustawienia zakończone i …. wskoczyłam pod prysznic, a po nim poczułam się jakoś źle.

Noc i jestem sama w domu, możliwe że to stan paniki.

Poodychałam głęboko, przeszło. Jak nigdy przedtem, nie lubię być sama.

Normalnie się boję. Ja herod baba, nie zniszczalna, łamię się. A dlaczego? Boję się bólu. Normalnie boję się bólu. Już przeżywałam ból. Jeśli trochę boli to ok, ale są bóle, nie do wytrzymania.

Boję się ataku, z którego mogę już nie powrócić do żyjących. A jeszcze tyle mam do zrobienia.

Jutro mam wizytę u specjalisty.

wolno mijający czas

Do pracy chodziłam w kratkę. W domu nawet nie zaglądałam do laptopa. Nie miałam siły na pisanie nawet na blogu. Prace remontowe są wstrzymane. Czekam na lepsze dni.

To nie był dobry czas dla mnie. Powolutku wracam do zdrowia. Kiedy jestem w domku to nakładam cieplutkie ubranko lub nawet się nie przebieram tylko odpoczywam w łóżeczku. Nawet nie czytam, nie oglądam żadnych filmów na ipadzie, leżę i właściwie nie myślę. Nie mam żadnych myśli. Ale sny mam tragiczne, nawet nie straszne lecz tragiczne, smutne, bez zakończenia. Spadam w przepaść ale to spadanie nagle się urywa, uciekam nagle ucieczka się urywa, jadę pociągiem donikąd i też to się urywa.

Nasze życie też tak nagle się urywa.

Snów nawet nie analizuję, bo maja jakiś przekaz ale wolę o tym nie myśleć. Większość snów mam proroczych. Wstaję i wiem co będzie, względnie się domyślam. Dlatego staram się o tym nie myśleć, bo można zwariować.

co ma być to będzie…

Już w poniedziałek 6.02 czułam się nie najlepiej. Coś zapowiadało, że nie będzie dobrze. Jednak do pracy poszłam, bo nie byłam jeszcze na tyle chora aby leżeć w łóżku. W zasadzie i nic nie ciągnęło do tego łóżka. Ale po powrocie z pracy, położyłam się do łóżka, już nie wstałam. Wykonałam telefon, że mnie jutro nie będzie i nie wiem kiedy się pojawię. Ciśnienie skakało w górę i w dół. Powinnam wezwać pogotowie (z zalecenia lekarza) ale jeszcze ratowałam się słodyczami i kawą. Po dosłownie 2 minutach ciśnienie dolne i górne leciało niebezpiecznie w górę. Całe ciało bolało już nie mówię o bólu głowy, szyi, brzucha, kręgosłupa, nóg ….. Ciśnienie sobie, a bóle sobie, jakby były dwa osobne ciała. Piłam wodę. Usnęłam po silnej dawce przeciwbólowych. O godzinie 3 rano zerwałam się i biegiem do łazienki. Wymioty nie pozwoliły mi usnąć do godziny 6 rano.

7.02

Ciśnienie w dalszym ciągu nienormalne. Z łózka już nie wychodziłam. MM zadzwonił do lekarki rodzinnej, która kazała wzywać pogotowie albo wieźć mnie na pogotowie. Ale wiadomo MM przestraszony, więc chyba trochę więcej powiedział niż było faktycznie. Przespałam do południa. Zdecydowałam na wyjazd do lecznicy. Tylko już nie mogłam chodzić. Przestraszyłam się, zawroty głowy, a nogi nie chciały mnie utrzymać więc upadłam na kolana, a z kolan położyłam się na podłogę. Chyba nie było takiej części ciała aby mnie nie bolała. MM nie potrafił mi pomóc, po pierwsze był w panice, drugie nie pozwalałam się dotknąć bo wszystko bolało.

Jakoś zmobilizowałam się i chwiejnym krokiem przy pomocy MMa zeszliśmy do garażu. Jazda samochodem doprowadziła mnie do takich wymiotów, że nawet chyba z każdego zakamarka żołądka i jelita wszystko wydaliłam. Najgorsze było to, że organizm chciał wydalić i moje jelita. Brak jakiejkolwiek kontroli i świadomość, że dzieje się coś niedobrego, płakałam z bólu i bezradności. Obrzygana i mokra nie tylko z wymiotów, ale się zsikałam, dojechaliśmy do lekarza. No co pobadali, posłuchali. Jechać na pogotowie. Zanim na pogotowie poprosiłam MMa …do domu, do domu bo jestem cała mokra, zziębnięta…i…śmierdząca.

Gdy wróciliśmy do domu poczułam się na tyle dobrze, że mogłam wziąć prysznic. Po prysznicu wsunęłam się do łózka i tak usnęłam.

8.02

Samopoczucie było dobre ale do pracy nie pojechałam. Ciśnienie skakało, ale niebezpieczeństwa nie było, wszelkie bóle ustały. Ale w zasadzie to w nocy nie spałam, kontrolowałam ciśnienie bo zaczęło ponownie skakać no i ból z tyłu głowy się nasilił. W sumie przespałam 3 godzinki a z rana postanowiłam, że pojadę do pracy.

9.02

W pracy kilka razy mierzyłam ciśnienie i nie było tak źle. Zajęta sprawami nie miałam czasu myśleć o samopoczuciu. Po powrocie do domu, poczułam dziwny ucisk w klatce piersiowej. Jeden czy dwa razy to i za chwilę zapomniałam. Momentami był zawrót głowy. Bagatelizowałam, bo przecież mógł to być nerwoból, tylko wciąż mnie coś niepokoiło. Ciśnienie skoczyło już do sufitu, zawroty głowy i ogólnie samopoczucie tragiczne, no i osłabienie. Klatkę piersiową uciskał wielki kamień.

Wiem przecież jak wzywać pomocy. Wystukujesz numer i czekasz, aż ktoś po drugiej stronie się odezwie. Syn już był przy mnie, kontrolował co robię i co mówię. Powolutku mówiłam bo jakoś tak nie udawało mi się szybko mówić, jakoś język spowolniał. Zanim skończyłam udzielanie informacji i przyjęciu 4 Aspiryn, które przed połknięciem musiałam pogryźć, już na podjeździe było pogotowie. Na ulicy straż pożarna. Kto był bliżej ten jechał. Przyjechali omalże jednocześnie.

Anioły w kitlach medycznych

Obsługa medyczna w ilości 3 przystojniaków z karetki pogotowia i 2 strażaków w mundurach strażacki i hełmach na głowie. Panowie delikatni w rozmowie i przy badaniu, nikt nie popędzał nikt nie zmuszał do niczego. Zostałam podpięta do masy kabli. 4 aspiryny zaczęły bardzo szybko działać i poczułam się na tyle dobrze, że zaczęłam zastanawiać się czy w ogóle warto mnie gdziekolwiek zabierać. Ciśnienie było jeszcze bardzo wysokie i nie opadło jeszcze na bezpieczny poziom. Spytałam najwyższego wzrostem ratownika, przystojnego jak diabli co mi radzi. Radziłbym jechać.. powiedział…..na pogotowiu zrobią wszelkie prześwietlenia i badania…wykluczą lub coś znajdą ale to będzie zrobione w jednym miejscu, bezpiecznym miejscu gdyby coś ponownie się zaczęło dziać. Bo przecież ta sytuacja jest od kilku dni i to nie znaczy, że nie będzie nawrotu.

Powiem Ci…lubię Ciebie i pojadę z Tobą ..odpowiedziałam a On pokazał rząd pięknych zębów w uśmiechu od ucha do ucha.

Chcieli mnie najpierw położyć na nosze, później na specjalne krzesło ale zdecydowałam, że z ich pomocą zejdę o własnych siłach po schodach do karetki. W asyście pięciu przystojniaków ożywiłam się. Tacy przystojni, że zakołysałam się na swoich nogach, musieli mnie mocniej podtrzymać. W karetce pożartowałam jeszcze z najprzystojniejszym z zespołu. Mało, że przystojny to głos niebiańsko delikatny i usposobienie delikatne. Pozostali również byli cudowni.

Podczas jazdy, miałam uzgodniony pokój do którego mają mnie dostarczyć.

W pokoju 26 czekały na mnie 3 pielęgniarki. Zostałam przeniesiona z jednego łózka na drugie i przypięta zostałam do innych szpitalnych kabli.

Pielęgniarki sympatyczne, każda miała swoje zadanie do wykonania. Wszelkie prześwietlenia i USG zostały zrobione bez przetransportowywania mnie. Maszyny do mnie przyjeżdżały. A pielęgniarki je obsługujące to prawdziwe anioły w kitlach. Pani doktor również sympatyczna. Wyjaśniła mój stan zdrowia. Czekając na badania usnęłam, a nade mną czuwała moja córcia, która przyjechała, porzucając spotkanie w restauracji. Synek został w domu, MM został poinformowany ale nie mógł porzucić stanowiska pracy.

Sobota, niedziela i poniedziałek 10,11,12 luty odpoczywałam i leczyłam się przepisanymi lekarstwami.

Mam na siebie uważać, zero stresu, tabletki na ciśnienie przyjmować każdego dnia rano i wieczorem, dieta bez cukrowa, bez tłuszczowa. Kardiolog ponownie się kłania.

Z dietą się zgadam ale .. ta bez cukrowa mnie bardzo niepokoi.

Do domu wróciłam 10.02 w sobotę po 1 w nocy. MM czekał zmartwiony przepraszając, że nie mógł być przy mnie. Syn też jeszcze był.

Żyć jeszcze będę

Co zrobić aby jeździć dobrym samochodem

Dziś pracowałam z domu i w domu.

W dalszym ciągu szpachlowałam łazienkę. Częste przerwy nie sprzyjały pracy szpachlarza. Szpachlówka wysychała i trzeba było od nowa myć szpachelki i rynienkę. A mycie odbywało się w wielkim wiadrze, ponieważ w zlewie lub wannie nie można. Szpachla może zatkać rury. Amerykańskie rury kanalizacyjne są małe. Gdy pierwszy raz zobaczyłam grubasa na ulicy i pierwszy raz zobaczyłam rury kanalizacyjne, to moje zdziwienie było ogromne. Gdzie się to wszystko pomieści??!!!! Teraz nie dziwię się, że hydraulicy w USA jeżdżą Porsche i Maserati. Za wymianę zwykłego kranu żądają 200-300$ w zależności pod jaki dom podjeżdżają i kto drzwi otwiera. Ile to ja razy musiałam MMa ukrywać i zgrywać samotną emigrantkę. Nie wiele mogłam wskórać ale i 50$ to pieniądz. Teraz sama wszystkie krany wymieniam i prysznice również. Tak jak wspominałam nie tknę sedesów bo mały przeciek może mnie kosztować więcej niż praca hydraulika w tym jedynym przypadku. Zawód hydraulika jest bardzo dobrze opłacany ale… to nie jest tak, że ktoś z ulicy zostanie hydraulikiem. Właściwie i tak można ale najlepiej zdobyć licencjat a to 2 lata nauki zakończone egzaminem licencjackim. Ubezpieczenie bardzo drogo kosztuje a to jest w tej pracy konieczne. To nie tylko krany ale montowanie specjalistycznych wanien, masaży, bidetów i wiele wiele innych urządzeń. Daje tylko pomysł.

Jednym słowem nic nie ma za darmo , bo nauka na hydraulika nie jest darmowa i nie kosztuje 100$. Ale jeśli ktoś myśli przyszłościowo to czemu nie, w tym zawodzie pracy jest bardzo dużo, chociażby biorąc pod uwagę wielkość rur kanalizacyjnych, które nie były wymieniane w miastach od dziesiątków lat.

Będę miała do wymiany prysznic z kranem w łazience którą remontuję. Starocie trzeba będzie odkręcić, więc nie będę nawet próbować. Kran pociąga się do siebie aby woda zaczęła lecieć/płynąć. Któregoś razu myślałam, że wyrwę razem z kawałkiem ściany. Stare, to stare. Z tej łazienki mało kto korzystał bo to jest łazienka tzw. gościnna.

Wracając do moich dzisiejszych szpachlowych prac. Nabiera to wszystko wyglądu. Aby MM nie czuł się pominięty w pracach remontowych, pozwoliłam jemu użyć pianki budowlanej i posprejować dziurę.

Jutro po pracy czeka mnie robota. Poobcinać piankę, założyć specjalną taśmę i wszystko zaszpachlować. Mam jeszcze do założenia taśmę wokół wszystkich ścian na złączeniu z sufitem. Po założeniu zaszpachlować. Planuję zakończyć szpachlowanie w sobotę. W następnym tygodniu w poniedziałek będę w domu, więc zacznę szlifowanie. Po szlifowaniu jeszcze będę musiała pouzupełniać szpachlą, a także silikonem wokół płytek ceramicznych. Planuję również rozpocząć malowanie łazienki w tym miesiącu.

Plany planami, a wyjdzie jak wyjdzie.

Co dziś się wydaży?

Nakładając bluzkę

nałożyłam ją tyłem na przód.

To znak, że coś znów się przekręci.

Tylko czekać. Długo nie czekałam. Ale to z innego życia.

Pomimo niedzieli będę szpachlować sedesroom. Niech będzie to i godzina spędzona na szpachlowaniu ale ta godzina przybliży mnie do zakończenia robót remontowych.

Wymyłam szpachlówki i rynienkę. Od tego jak są czyste zależy moja praca. Nie trzeba machać szpachelką kilka razy bo jakaś grudka lub paproch przeszkadza na uzyskanie idealnie płaskiej powierzchni, a tylko raz a ewentualnie dwa pociągnięcia.

Nie było tych pociągnięć dużo bo mi się szybko znudziło. Bo jak? niedziela, i co z tego że pochmurno, ale niedziela. Nic mnie jak na razie nie goni. To i zostawiłam tę pracę.

MM otwierał drzwi lodówki co jakiś czas, chyba miał nadzieję, że znajdzie pół świniaka upieczonego na ognisku. A tam nawet kurczaczka maciutkiego nie było.

Jak ta co czaruje, zaproponowałam makaron z gulaszem. No nie do wiary, mój amarykaniec, który jadł ryż (a chińczykiem nie jest), makaron (a włochem nie był i nie jest) tylko słodkiego ziemniaka w koszulce ze śmietaną, poprosił o ziemniaki. No patrzcie go po ponad 20-tu latach zmnienił upodobania/preferencje kulinarno/jedzeniowe😀.

Zrobiłam ziemniaki puree z dodatkiem żółtego meksykańskiego sera.

A po ….. godzinie zrobiłam biszkop.

Krem budyniowy. Mleko jeszcze zostało z wczoraj.

Przełożyłam kremem i marmoladą.

I co jeszcze można chcieć?

Gwiazdki z nieba?

A co ja bym z nią robiła?

Przy mnie straciła by swój urok, w tym domu gwiada jest tylko jedna.

JA!!!!😆😆😆😆

Muszę to jakoś ogarnąć

Sobotni poranek tak cudowny, że nie da się siedzieć nawet przy kuchennym stole i spożywać śniadanko. Wyszłam na taras. Słoneczko i powietrze, to czego ludziom trzeba. A że jestem ludź, to i ja potrzebuję. Jedno spojrzenie na wzniesienie i … chwyciłam grabie i poszłam liście odgarniać. Liśćmi przykryte są kwiatuszki i za chwilę będą wychodzić z ziemi. Uwielbiam je, kolor lawendowo-fioletowy jak dzwoneczki ale nie dzwoneczki. Nigdy nie zastanawiałam się jaką mają nazwę. Lubie i pielęgnuję, a nazwa do niczego mi nie jest potrzebna.

Żonkile już łebki pokazują. A ja? a ja zajęta szpachlowaniem i szlifowaniem.

Muszę coś wymyślić, bo przecież tak nie można, przesiedzieć wiosnę w łazience. Może 3 godziny w łazience i 3 w ogrodzie? Ale czasu mi zabraknie bo jeszcze praca zawodowa. A gdzie posiaducha z lampką wina? A gdzie czas spędzony z MM? Na wypieki czasu nie będzie a przecież to też lubię. Nie mam pomysłu na wyciągnięcie czasu, na zrezygnowanie z jakiejś przyjemności kosztem nie dokończenia łazienki też mi nie pasuje.

Mam dylemat.

Zanim dylemat nie rozwiązany, przebieram się w odzież roboczą i idę do sedespokoju.


No pewnie, że biegałam na moje rabatki i do szpachlowania.

MM dmuchał liście aż zgłodniał. Pojechał do sklepu po chlebek ale za hotdogami kolejka była długa to zrezygnował. Podwójnie zgłodniał.

Zrobił mi niespodziankę.

No i jak nie zrobić obiadu w tempie expressowym.

A po obiedzie już z pełnym brzuchem nie chciało mi się wracać do szpachlowania.

Z lekkim zażenowaniem MM spytał o budyń. Więc lecę do lodówki a tam….. mleka brak. Nie musiałam mówić, gdyby było to bym ugotowała…już go nie było.

A więc, będzie budyń na deser.

Teraz lecę zdejmować ciuchy robocze. Z dalszej pracy szpachlowej, dziś nici.

Nieodgadnione są nasze nie tylko dni, ale i godziny.