Wzięłam dziś na wizytę lekarską ze sobą MMa do towarzystwa. Bardzo martwił się o mnie, należą mu się informacje o moim stanie zdrowia, w pierwszej kolejności. Za razem potrzebuję tłumacza określeń medycznych. Tłumaczył z angielskiego medycznego na angielski prosty.
Jako nowy pacjent dostałam ipada z wyświetlonymi formularzami do wypełnienia. Doszłam do numeru telefonu i …. blokada. W dół, górę ani na boki nie chciało to ruszyć.
Pani z recepcji wręczyła mi formularze w papierowej postaci. Na papierze doszłam do objawów wyszczególnionych w trzech kolumnach, napisanych minimalną trzcionką. Nie wiedziałam, że można aż tak bardzo chorować. Z ponad 60ciu objawów zaznaczyłam, kilka, chyba 5. Z czego nasuwa się jeden wniosek.
Nie jestem aż tak bardzo chora. Przynajmniej tak myślałam, kalkulowałam.
Po jakimś czasie oczekiwania przyszła lekarka. Opowiedziałam o mojej sytuacji zdrowotnej. Opuściła gabinet aby sięgnąć do wszystkich badań i zdjęć jakie mi zrobiono na pogotowiu.
Trwało to 5-8 minut. Nie byłam badana, dotykana, kładziona na kozetkę.
Klarownie przedstawiła moją sytuację, na podstawie wszystkich dostępnych i zrobionych testów, wyników badań i zdjęćRTG oraz USG
W ciągu ostatnich 2 tyg pobrano mi morze krwi ( tak na marginesie).
Specjalista stwierdził (kobieta), że nie ulega wątpliwości mam podrażnione dwa organy, żołądek i woreczek żółciowy. Wyniki badań laboratoryjnych jak też USG nie wskazują na istnienie cysts, guzów, kamieni lub piasku. Bóle jakie w tej chwili odczuwam są skutkiem podrażnienia. Nic po za tym. To co mi się przytrafiło przypisuje delikatności moich organów i mojej osobie, ponieważ ma także opinię rodzinnego lekarza. Moja recepta jest już w aptece. Lekarstwo przyjmować do momentu ustąpienia najmniejszego bólu. Za miesiąc przychodnia skontakuje się ze mną i jeśli będzie potrzebna pomoc specjalistyczna, wyznaczona będzie data wizyty. Jeśli coś złego by się działo mam dzwonić i ustalić wizytę lub po pogotowie.
To była wizyta lekarska przeprowadzona na najwyższym poziomie profesjonalizmu.
Dwa dni temu byłam u lekarza, wizyta mniej niż profesjonalna. Lekarz nie miał wglądu do moich zdjęć RTG oraz USG. Nie zadbał aby je pobrać z EMR. Miałam tylko wypisy papierowe z Urgent i EMR. Łypnął jednym okiem, pomacał i pougniatał mnie. Ugniatanie doprowadziło do tego, że zaczęło mnie boleć w ugniatanych miejscach.
Stwierdził, że trzeba wyciąć woreczek żółciowy. A tak wogóle stwierdzono …. że mam szczęście, że żyję.
To było pierwsza nieprofesjonalna informacja.
Druga – że matka lekarza zmarła mając tę samą przypadłość. Kamienie zablokowały coś tam….
Lekarz nie zastanowił się ani chwili, jak może zareagować pacjent po usłyszeniu….
Krystyna masz szczęście, że żyjesz.
Przekazanie takiej wiadomości pacjentowi, było extrymalnie nieodpowiedzialne. Jestem bardzo silną kobietą, a jednak mnie w pewnym stopniu załamało. A co by się stało gdyby tę wiadomość otrzymał inny pacjent. W najlepszym wypadku depresja, w najgorszym samobójstwo. Po co żyć, jeśli już odebrano w pewnym sensie, życie.
W tamtym dniu,
po powrocie od lekarza, przeleżałam w łóżku. Bałam się jeść, pić, a w ogóle oddychać. To nie o to chodziło, że umrę. Chodziło o to, że zostawię moje dzieci i MMa. Że oni będą bardzo cierpieć i tęsknić. I nie mogłabym im czegoś takiego, jak moja śmierć sprezentować. Jeszcze nie teraz. Podłoga na piętrze nie dokończona. Łazienka gościnna gotowa do malowania, a ja co? Umieram?.
Kupiłam wiele kłączy i cebulek kwiatów, trzeba posadzić/ zakopać w ziemię. Dom w Polsce sprzedać. A ja co? Szykuję się umierać. Nie mogę moich najbliższych zostawić z tym wszystkim!!!! Mojej córci ślub w maju następnego roku. Syn wychodzi na prostą. Nie być z nimi w tak pięknych dla nich dniach? A co z wnukami? Nigdy babci Krysi nie poznają? Snułam się po domu w pidżamie i szlafroku. Bałam się, że za chwilę może być znowu ten moment, który jelita chce wypluć. EMR na wypisie polecał specjalistę, MM zadzwonił, najbliższy termin kwiecień.
Do kwietnia to ja mogę się z tego świata zwinąć – myślałam. Wertowałam internet, nie poddawałam się, nie możliwym dla mnie było, że nie ma wcześniejszego niż w kwietniu wolnego terminu w żadnej przychodni.
Chyba tylko Boziunia mi pomogła, wszystkie terminy zajęte, a czwartek na 9am był wolny. Ten czwartek (to znaczy dziś) na 9am jakby czekał tylko na mnie. Przez internet zabookowałam.
W środę rano jeszcze przed wyjazdem do pracy poprosiłam MMa, aby potwierdził wizytę. Zawsze uważam, że jeśli coś jest bookowane przez internet, należy potwierdzić telefonicznie. Niby techologia gna do przodu, ale w tych sprawach nigdy nie wiadomo co może się przydażyć.
Tak, tak pojechałam do pracy. To był dzień bardziej towarzyski niż roboczy.
Dziś czwartek.
Po orzeczeniu lekarskim, że to jest podrażnienie moich dwóch organów, pojechałam na 2 godzinki do pracy.
W celach plotkarskich. 🤣
A teraz będzie wisienka na torcie.
Któregoś dnia, kupiłam marchewkę, taką zdrową i ogromną. Gotowałam kapuśniak.
Jedną marchewkę kroiłam, drugą chrupałam. A że marchewka była słodziutka i wiellka, zjadłam 3 sztuki na oko 1kg a może i więcej.
Po pierwszym rozstroju żołądka, MM zignorował moje informacje o marchewce. Po drugim rozstroju żołądka już w samochodzie, też zignorował. Mimo że widział dużo marchewki na obrzyganym żakiecie, leginsach i w samochodzie.
Lekarz z Urgenta zlekceważyła marchewkę. EMR zignorowali marchewkę. Następny lekarz ( środa) marchewka została zignorowana.
Dzisiejszy specjalista…możesz jeść marchewkę lecz w mniejszych ilościach…
Wiedziałam, że marchewka jest winowajcą, ale nie mogłam zrozumieć jak można od niej aż tak zachorować.
Ciśnienie krwi skakało z powodu uszkodzenia dwóch organów.
Wracając z pracy.
Głośniki na full.
Śpiewy na całe gardło
Na liczniku 130km/h
Będę stosować delikatną dietę, aby nie przeciążać żołądka i woreczka żółciowego.
Będę zdrowa tylko muszę mniej żreć jednego produktu w jednym i tym samym momencie.
Odstęp czasowy bardzo wskazany.