Pada deszcz i pada…

Wygoniłam MM do biura. W planach miałam wymianę puszek i kontaktów elektrycznych. Bo….miałam wyłączyć elektrykę w całym domu a nie tylko na jednej kondygnacji. Tak dla bezpieczeństawa.

Pogoda szaro-bura i deszczowa to i z ciepłego łóżka nie chciało się wstawać. Prawie południe, w domu cichutko, bez pośpiechu wysunęłam z pod kołdry jedną stopę… no i jakoś poszło…. i poszłam do kuchni zrobić kawę i pieskom dać coś smakowitego. Oczywiście, że przewitały mnie z radością, jakże by inaczej. Pani w kuchni to wiadomo, że żarełko będzie. I kto to jest czyim właścicielem, kto kogo trenuje?

Nie ważne, jeśli obie strony są szczęśliwe.

Elektryki nie robiłam, dochodzi 3pm. Za późno na poważne prace.

O tej porze, można jedynie ułożyć papier kartonowy na podłodze. Szykuję gościnną jadalnię do malowania. Telewizyjny pokój odmalowany, wypoczynkowy również. Pozostała jadalnia i całkowity remont łazienki. Do indyka zdążę odmalować tylko jadalnię ale łazienkę zacznę po indyku i skończę już w nowym roku. Całkowity remont to znaczy całkowity z położeniem przewodów elektrycznych do lamp ściennych, nowe rury wodociągowe. Nad sedesem się zastanawiam, możliwe że spłuczkę zrobię ukrytą w ścianie. Podłogę drewnianą zamienię na płytki itd….MM jest w wielkim szoku, wyjścia i głosu to on wogóle nie ma. Postanowiłam i robię projekt. Tym razem projekt na papierze, a nie w głowie, wszystko musi być wymierzone i odpowiednio dopasowane.

A dziś, dziś w dalszym ciągu układam papier kartonowy a podłodze. Leniwie ta praca mi idzie.

Jaka pogoda taka praca.

Każda depresja jest inna…

Podobno stałam na parapecie z 3 miesięczną córeczką na ręku. PRL nie rozumiał co to jest depresja poporodowa. Podobno chciałam się wieszać. Pamiętam supeł na grubym budowlanym sznuże. Pamiętam … moje oczy nie widziały kolorów, jedynie szary i brudny-biały. Nie słyszałam szumu wiatru i śpiewu ptaków. Każdego dni była walka ze sobą o przetrwanie. Chodziłam z bakiem benzyny wokół domu. Dziś rozumiem, nie łatwo o tak spalić murowany dom. Wtedy, nic nie rozumiałam.

Szybki telefon do Tatusia aby szybko, bardzo szybko przyjeżdżał, bo już, za chwilę skoczę z poddasza. Szybki telefon do Tatusia aby szybko, najszybciej jak może przyjeżdżał, bo potnę się i ….

– Tatuś, tatuś!!!! Szybko, szybko!!!!! Tatuś przyjeżdżał, tulił mnie i moją córcie. Bo znów chciałam skrzywdzić moją córunię. A córcia nigdy nie płakała, nigdy nic nie potrzebowała, była cichutka, spokojniutka. Znów mózg podpowiadał, utopić się, spalić, udusić.

Wiele pamiętam, wiele nie pamiętam.

Medycyna była bezsilna. 33 lata temu, co PRL mógł zrobić? Nic. Zamknąć do psychiatryka lub tabletki. Po których idąc, szukałam stopą ziemi. Ziemia zapadała, rozjeżdżała, stawała się niewidzialna. Gdy opowiedziałam Tatusiowi jak czuję się po tabletkach. Zdecydowanie kazał odstawić.

Często wyjeżdżalam na działkę do tatusia. Spacerowałam po lesie. Szukałam odpowiedzi na moje pytania. Odpowiedzi nie otrzymałam.

Poddałam się hipnozie. Po pierwszym seansie, mimo że nie byłam w hipnozie. Wyszłam z gabinetu spokojniejsza. Chyba po trzecim seancie ( nie byłam w hipnozie, wciąż czuwałam) ujrzałam kolory. Ludzie czy wiecie co to znaczy!? Widzieć kolory!!!!?????. Przechodziłam przez największy park w moim wojewódzkim mieście. Gotowa byłam całować każdy kwiatek. Później …. usłyszałam śpiewające ptaki i szum wiatru. To był cud nad cuda. Kolory i odgłosy na które byłam ślepa i głucha, napełniły moje serce nadzieją. Wiedziałam, że jest dla mnie nadzieja.

Tylko, wciąż nie byłam sobą. Lekarz ( przy akademii medycznej), powiedział , że nie miał takiego opornego pacjenta. Nie wiem, czy to był komplement na plus czy minus. Ostatecznie poddałam się…. obudziłam się przestraszona. I całkowicie obudzona i gotowa na życie. Nigdy nie wróciłam na żaden więcej seans.

Teraz, teraz walczę o swojego syna. O jego życie. Walczę o każde słowo skierowane w moją stronę, świadome słowo. Walczę, a moje serce cierpi. Nie da się tego opisać.

W nocy płaczę, w dzień uśmiecham. MM jest moim drugim mężem, więc nie jest łatwym, ukrywać przed nim moje troski i zmartwienia. Nie mogę podzielić się z nim moim problemem. MM oprócz mnie, nie kocha i nie lubi nikogo. Nawet śmiem wątpić czy kocha swoje córki. MM jest wyjątkowy, wychował się sam, nikt nic jemu nie tłumaczył. To jest człowiek po traumatycznych przeżyciach.

Nie mam żadnego wsparcia. ZERO!!!! Czasami potrzebuję durnego….nie martw się, wszystko będzie dobrze….. Mamusia moja, ale ona jest daleko i sama potrzebuje pomocy. Nie mogę obarczać jej swoimi problemami.

Wiem, że nikt mi nie pomoże i muszę być silna.

Prawdę mówiąc jestem po części winna stanu mojego syna.

Uparłam się, że nie może opuścić klasy. Musi jechać do szkoły. Nie powiedział mi o swoich przeczuciach, może nie byłabym taka uparta. Pojechał. Pod wieczór zaczął padać deszcz, a później już lało. Zaczęłam się martwić. Spojrzałam w okno, widziałam tylko kontur samochodu, było już ciemno i lało… wrócił…. i odetchnęłam z ulgą, żeby z rana dowiedzieć się, że miał wypadek. Najechał na tracka.

Po oględzinach…kasacja. To był ulubiony samochód mojego syna. Kupił następny. Nie upłynął miesiąc i następny wypadek. Tym razem na niego najechano.

Decyzja ubezpieczyciela, kasacja. A tak prosiłam wszystkich świętych, żeby kasacji nie było. Coś z moim synem się zaczęło dziać. Smutny to nic nie powiedzieć. Po dwóch tygodniach od wypadku, napad na sklep ( protesty). Poważne zagrożenie życia. Powybijane szyby wystawowe, zniszczone towary, komputery. Pierwsza rozwścieczona grupa około 12 osób jeszcze nie odjechała. Przyjechała następna i następna. Zauważono mego syna, zdołał uciec do pokoiku z materiałami biurowymi. Powiem w skrócie, walczył o życie, bo nikomu naoczny świadek nie potrzebny. Przez pierwszy tydzień było wszystko dobrze i na raz …… dziwne zachowanie, uciekanie, spanie na okrągło. Wykorzystał wszystkie wolne dni i urlop. Bez poprawy. Nie obyło się bez wizyty u lekarza. Ponad 2 miesiące na zwolnieniu i moja walka o jego zdrowie fizyczne i psychiczne. PTSD dokonało, że wszystkie wcześniejsze wydarzenia skumulowały się w jedno. I muszę z tym walczyć.

Każda depresja jest inna, jak każdy człowiek jest inny.

Lekarstwa nie są dostosowane indywidualnie dla każdego pacjenta. Medycyna nie widzi jednostki, a niby jest stwożona do pomocy. Tabletki jakie syn przyjmuje ( minimalizuje stawki i chce rzucić to badziewie) to osobiście nie wiem czy wogóle człowiek powinien przyjmować. Jak się syn czuje? Chodzi po ścianach – dosłownie. Na następny dzień nic nie pamięta. Ja to widzę! łapię, kładę do łóżka, tulę tak jak kiedyś Tatuś mnie tulił, kołyszę.

Tabletki odstawia powolutku bo skutki uboczne również są tragiczne.

Przez to wszystko przechodzę sama, samiuteńka. Jest mi bardzo, bardzo ciężko.

Oczywiście widzę w tej mgle, maciutkie maciuteńie światełko.


Update: Jan 4, 2023

Jak się czuję? Jest lepiej. Daję sobie radę. Syn? Jest lepiej.

Czy może zabraknąć łez

Zdarza się, że wszystko co mogliśmy zrobić, zostało zrobione.

W piersiach ściska, łez nie ma. Powinny lecieć jak błyskawica, szybko najszybciej. Płynąć jak bystra woda. Spadać jak wodospad po skałach.

Serce nie wytrzymuje i zamiast łez, ciśnienie krwi poszybowało do góry.

napiszę o (nie marzeniu) pragnieniu

normalnej rodziny. Dorastałam w szczęśliwej (można powiedzieć) rodzinie. Mamusia niepracująca, zajmująca się na co dzień domem. Tatuś pracujący lecz często wyjeżdzający w delegacje, mimo to zawsze znalazł czas dla swoich trzech córek. Czas płynął, aż stałyśmy się dorosłymi panienkami. Już wtedy zauważałam, że nie jesteśmy ze sobą blisko. Zabrakło między nami tego czegoś, co łączy i wiąże. Jako druga (średnia) siostra, krążyłam między starszą i młodszą. Starsza błąkająca się i gubiąca w swoich marzeniach, młodsza rozpieszczona do granic możliwości, uważała że jej się wszystko należy o tak. Pstryknąć palcami i się stanie niebo złociste. Rodzice mieli ogród przydomowy, pieliłam, sadziłam i cieszyłam się, że mamusi pomagam. Kiedyś wspominałam, że mamusia moja była i jest egocentrycznką, co nie przeszkadzało i nie przeszkadza mi, w okazywaniu miłości.

Żeby, nie mąż który pracuje po przeciwnej stronie korytarza w swoim biurze, płakałabym jak bóbr.

To Tatuś był tą osobą scalającą rodzinę, to on pochylał się nad zranionym kolanem i szorowaniem pleców. Często wyjeżdzaliśmy na wycieczki do lasów i nad jeziora.

Z chwilą kiedy Tatuś zmarł (bo nie odszedł, odszedł to znaczy że może wrócić)wszystko wywróciło się do góry nogami. Zmarł “dzięki” starszej i młodszej. Starsza spowodowała, że spadł ze strychu. Zabrała drabinę po której tam wszedł. Młodsza wykończyła Tatusia wyzywając od h… aż przepisał na nią swój dom (mój rodzinny), zostawiając sobie tylko minimalną część. Po otrzymaniu tego co chciała, młodsza czekała na śmierć swego ojca. Czy zaprzestała używać okropnych słów, nie.

Zasłużył na szacunek, zasłużył na miłość, której od dwóch córek nie otrzymał.  Trzeba znać historię rodziny, a tego nie da się poznać jedynie z literek, to trzeba przeżyć jak ja to przeżywam,  to jest mój ogromny ból, żal i tragedia.

Moja mamusia,  też nie zasłużyła sobie na takie traktowanie jakie w tej chwili otrzymuje. Młodszą z córek kochała bardzo, pyłki zdmuchiwała, nie powiem ja też … w szkole podstawowej na przerwach, biegałam i sprawdzałam czy nie dzieje się jej, żadna krzywda. Stałam na pół piętrze, na schodach i obserwowałam.

Nikt nie zauważył że rośnie samolób, człowiek bez serca, któremu będzie wszystkiego mało. Mieszkania, samochody, działki, dom już ma, zatraciła się w swoich majątkach. Jeszcze ja darowałam jej 25% domu piętrowego letniskowego,  po Tatusiu. MAŁO !!!!

Teraz za mało mamusinej emerytury. Z mamusią rozmawiam obecnie 2-3 razy w tygodniu. Poprzednio każdego dnia, stwierdziłyśmy, że potrzebuję ciszy i spokoju.

Chciałabym (pragnę)…..

aby moja starsza siostra, potrafiła rozmawiać, a nie krzyczeć. Przestała liczyć pieniądze które chciałaby wyszarpać od mamusi. Zeby zadzwoniła chociaż jeden raz na pół roku do mamusi. Nie zadzwoni. Mająteczku się chce.

aby moja młodsza siostra, przestała mamusię okradać, żeby dała mamusi trochę spokoju i chociaż raz na miesiąc normalnie spytała jak się czuje. Takie coś, nie nastąpi. Według niej, mamusia za długo żyje. Mamusia 13 września skończyła 91 lat i w dalszym ciągu dzwoni do mnie używając skypa, zainstalowanego w ipadzie.

A czego chcę dla siebie?

To co mam w zupełności mi wystarczy.

Jedynie chciałabym (pragnę) aby mój syn wyzdrowiał.

 

 

Żadne pieniądze świata, żaden majątek nie zrobi człowieka szczęśliwym, jeśli w sercu szczęścia brak.