Bezsenna noc

Przebudziłam się dość wcześnie, za wcześnie. Trzecia nad ranem, nie jest godziną do brykania. Ale cóż, w głowie myśli się tłuką, mam o czym myśleć, bo życie takie jest, nieodgadniona jest nadstępna godzina i dzień. Chciałabym wszystko mieć pod kontrolą, niestety to jest niemożliwe. Coś lub ktoś jak zawsze i zwykle, stanie na przeszkodzie. Więc, myśli spokoju nie dają. A powinno być już dobrze. Powinnam być wypoczęta, bo ….

dziś druga dawka szczepionki. Pewnie, że mam obawy, po ludzku tak po prostu boję się poszczepiennych objawów. Boję się też covida, który zabija coraz więcej istnień ludzkich. Nie widać aby trupy walały się po ulicach, nigdy ich nie było widać. Ludzie jak zawsze umierali w domach i szpitalach. Nie mogę jeszcze umierać, jeszcze wiele spraw mam do załatwienia. Jeszcze jestem w biegu i na biegu.

Druga dawka szczepionki – naczytałam się, nasłuchałam i nie chcę mieć gorączki, bólu mięśni i coś tam jeszcze. Dochodzi 4:30am, siedzę na brzegu łóżka i piszę czego to ja nie chcę, czego się boję. Życie to wszystko skoryguje, a może szczepionka wyprostuje. Przecież, można umrzeć i po drugiej dawce szczepionki. Nikt nie przewidzi.

W każdym bądź razie. Wczoraj skończyłam ciśnieniowe mycie podjazdu. Najgorzej było myć i stać na stromych zboczach. Dałam radę. Jeszcze został mi 3 metrowy kawałek chodnika i schodki na back yardzie i będę na ten rok ukończona i wymęczona. Wiem, że jeszcze będę używać ciśnieniówki do dmuchania liści. Łatwiej się dmucha i się nie kurzy tak jak przy użyciu dmuchawy.

Po zakończeniu wczorajszych prac miałam ochotę na pizze. W ciągu dnia nie jadłam za wiele. Po pierwsze, szkoda mi było czasu, po drugie – zdejmowanie mokrych sznurowanych butów zniechęcało do wejścia do mieszkania. Gdy MM wrócił z pracy ja jeszcze walczyłam z ciśnieniówką. Po 7pm zamówił pizze. Po godzinie 9:30pm poprosiłam MM o rezygnację z pizzy i głodna poszłam spatku. Nie przepadam za późnym jedzeniem. 8pm w wyjątkowych przypadkach ale 10pm to za późno. No cóż, burczenie w brzuchu towarzyszyło mi do momentu, kiedy już usnęłam i nie słyszałam.

Dochodzi 5am. Czas na kawę.

Gwieździste niebo🙃

Z ogromną przyjemnością i w towarzystwie MM spędziłam miły wieczór, przy lampce wina. Pogodę mamy cudowną, szkoda marnować wieczór na siedzenie przed tv.

Deck już wymyty, back yard wyczyszczony, ścieżki, chodniki prawie. Czego więcej można chcieć???

Jeszcze jednej lampki wina!!!

Więc MM z uśmiechem mi nalewa, stukamy się kieliszkami i życzymy sobie, aby wszystko nam się dobrze układało.

Układa się jako tako, tak jak wszystkim w czasie covida. Już nie pamiętam który to był piątek. Wyjechał wcześnie do biura. Miałam właśnie wolne. Stojąc pod prysznicem poczułam się jakoś nieswojo. Szybciej zakonczyłam mycie się. Zakręciłam wodę i zaczęłam nasłuchiwać. Dochodzące odgłosy z parteru, a właściwie odgłosy kroków zastanowiły mnie. Nie było to obuwie sportowe, kapcie, tylko biurowe. Owinęłam się ręcznikiem, jeszcze woda z włosów mi po plecach ściekała, po cichutku na bosaka i na paluszkach, zeszłam po schodach.

I co ja widze?! MM maszeruje w te i tamte. Zerknęłam na zegar, przed 11am. A przecież wychodząc powiedzial, że zostanie do 6pm. Jak ten czas szybko leci?😁🙃

Stracił pracę! Zmniejszenie etatów. Dostanie jakieś tam wyrównanie i coś tam jeszcze.

Dali oczywiście jakieś $ ale to nie o to chodzi. Liczy się kontakt z ludźmi bo inaczej zamienimy się w zwierzaki dzikie zwierzaki. Syn zmienia w tej chwili swoje dyżury w pracy z nocnych na dzienne. Zamienił się w zwierzaka. Już na nocnych zmianach nie wyrabia. Zamienił dzień na noc i odwrotnie. Deprecha murowana. Nie jest łatwo się przestawić. Budzi się w nocy i jedzie, jedzie gdziekolwiek. Ostatnio był w MacDonald. O 1am kolejka jakiej nie widział nigdy, na 1h. A że spać się nie chciało, ustawił się samochodem w tej kolejce. 😁

Wrócił i poszedł spać. Na zmianę, nocy na dzień wziął urlop. Inaczej by się nie udało.

Wracając do MM. W najbliższy poniedziałek idzie do pracy. Oby nie była to praca na 5 minut. Zobaczymy.

A ja pracuję hybrydowo. Córcia z łóżka, niezięć normalnie.

Jak na razie ciesze się piękną pogodą.

W życiu można wiele zmienić, pogody i naszego końca niestety nie sposób.

Wiosna panie sierżancie….

Od kilku dni już deszcz nie pada. Nareszcie!!! Słoneczko świeci, a wiewióry wykopują cebulki tulipanów. Nie mogę cały dzień w oknie siedzić, czy też wybiegać na zewnątrz i klaskać. One i tak są sprytniejsze. Czekają, aż wejdę do wewnątrz i ruszają na “oranie” ziemi. Z tych 600 cebulek na pewno coś zostanie. Może wyklują się pąki i będzie ładnie na polu. Zresztą to nie jest aż takie wielkie zmartwienie. Zakwitną czy nie, będzie ładnie i bez tulipanów,  inne kwiatki posadzę.

W poniedziałek MM miał wizytę u lekarza. Zmienić tabletki lub zwiększyć ich dawkę. Nie lubimy biegać do lekarza z niczym. Jak trzeba iść, to trzeba. Dostał zwiększoną dawkę. Nic by mnie nie dziwiło, ale kiedy poprosił abym usiadła, byłam poddenerwowana. Bo, jeszcze nigdy nie przekazywał mi żadnych wiadomości….najpierw usiądź, trzeba porozmawiać…

Usiadłam, mózg pracowł na szybkich obrotach i analizował. Mózg nie znalazł zagrożenia. Zrelaksowałam się, bo co to może być? MM zdrowy, no ma to co ja, nadciśnienie. Tego nie operują.

“Wiem jakie masz zdanie i ja to podzielam, ale nasza lekarka, powiedziała, że to nie podlega dyskusji, trzeba się zaszczepić. Możemy tego nie robić, ale uważam, że ona ma rację. Co o tym myślisz. Ja jako były wojskowy oraz nadciśnienie kwalifikuje mnie do zaszczepienia,  a ty moja żona bez względu na wiek, również.”

Moja odpowiedź, TAK.

Jeszcze nie dawno, mówiłam że poczekam, nie teraz. To TERAZ nastąpiło. Coraz więcej chorych, znajomi ludzie już umierają. Aktor którego wprost uwielbiałam, zmarł na covid. Zaczęłam mieć obawy, czy mój organizm da radę. Jeśli nie, to jaki będzie przebieg choroby. Czasami nakładam dwie maski, ale te maski podobno chronią innych przed “moim” wirusem. A kto i co mnie ochroni przed wirusem od obcych ludzi? MM jest wciąż oporny jeśli chodzi o mycie rąk. Gdy tłumaczyłam, że on może nie zachorować ale przywlec wirusa do domu, to lekceważy. Wsadzi palce pod bieżącą wodę i czym prędzej zabiera jakby z kranu leciał żrący kwas. No taki jest. Nie ma ludzi doskonałych. Muszę w tym przypadku o siebie zadbać.

Wtorek rano, zadzwoniła lekarka. MM przekazał naszą decyzję. Po niespełna 2 godzinach zadzwoniła pielęgniarka z ustaleniem terminu.

Środa, 3 marca 2021, zostaliśmy zaszczepieni pierwszą szczepionką Moderna z samego rana.

Aby wejść do poczekalni w przychodni lekarskiej musieliśmy, zdezynfekować dłonie i zmierzono nam temperatutę. Przy okienku otrzymaliśmy papiery do wypełnienia. W poczekalni było 2 osoby a jedna wychodziła z gabinetu zabiegowego. Nie było tłoku, kolejek i żadnych przepychanek. Fotelików było z 14 i 3 małe sofy. Po oddaniu wypełnionych papierów zostaliśmy poproszeni do gabinetu lekarskiego.

Razem czy osobno? Oczywiście że razem i ja pierwsza. Komar bardziej boli jak wgryza się w skórę. Podałam prawe ramię, dalej od serca. Tak mi szybko przez myśl przemknęło. Igła cieniuteńka, nic nie czułam. Plastrem zaklejono i kolej na MM. 15 minut oczekiwania na nieoczekiwane reakcje. Wszystko odbyło się sprawnie i bezboleśnie.

Przy okienku na nasze karty szczepienne wpisano datę następnego szczepienia. W poczekalni były już inne 2 osoby.

Nie czułam się jakbym komuś szczepionkę zabrała. W poczekali widziałam młodsze osoby niż ja. Szczepionek wszystkim wystarczy w końcu ameryka dla swoich obywateli na pewno wyprodukuje.

Po czterech godzinach zaczęło boleć przedramię i to nie tak, że tylko troszkę. Dosłownie, MM musiał mi gacie zdejmować i nakładać przed i po korzystaniu z wc. Uffff, ohhhh, brrrr.

Przez resztę dnia rękę nosiłam w nosidełku lub kieszeni spodni. Zadzwoniłam do pracy, że jestem bezużyteczna i w czwartek muszą sami dać radę.

No i nadeszła!!!! Nasza 16-ta rocznica ślubu. Co to się działo, co to się działo 16 lat temu. W gazecie nie opisali, w tv nie pokazali tych nowożeńców. Co to się na weselu wyprawiało, tańce, hulanki,  swawole, które to po raz pierwszy w swoim życiu MM ujrzał na własne oczy. W czwartek za bardzo nic nie ujrzał. Ręka bolała, łaziłam po domu jak śnięta ryba. Mieliśmy wiele planów w związku z naszą rocznicą ślubu, plany planami. Zostaliśmy w domu, zamówiliśmy kolację, po kieliszku winka wypiliśmy, film zaliczyliśmy i do spanka poczłapaliśmy. Co tam 16-ta ona bez żadnej nazwy, trzeba czekać do 20-tej – będzie porcelanowa. A dalej zobaczymy jak nam pójdzie. Aby zdrowie dopisało, aby covida już nie było i żeby inny wirus nas wszystkich nie wykończył.

Spałam na lewym boku lub plecach inne pozycje były niemożliwe.

Przedłużyłam sobie wolne na cały weekend. W piątek poczułam się na tyle zdrowa, że wyciągnęłam pressure washer i rozpoczęłam mycie chodników. Jak mi ślicznie to wychodziło, sama nie mogłam się nadziwić. Wychodziło do momentu kiedy ciśnieniówka zrobiłe głośne buuuurrr i uff i siadła. Kryzczę do MM który siedzi w swoim office, aby przyszeł szybko na ratunek. MM zajrzał tam i tu i ówdzie. Dolał oleju i zapalił maszynę. Szybko mi znikł z pola widzenia bo miał pilną sprawę do zrobienia w swoim office. Zostałam ja i maszyna, która zaczęła wydalać kłęby biało-niebieskiego dymu a przy tym wydawała dźwięki jak stary traktor. Przestraszyłam się, nie wiedziałam co robić, trzymać ją na rozruchu, rzucić i uciekać bo wybuchnie, trzecia opcja – wyłączyć. Nie wiedziałam, po prostu nie wiedziałam bo spalinówką to pracował MM a ja mam elektryczną, może mniej  powera ale bezieczniejsza. Kiedy ujrzałam MM wychodzącego z domu, szybko wyłaczyłam machinę. MM krzyczał abym tego nie robiła ale w tym huku wydobywającym się z machiny i kłębów dymu,  niestety ale go nie dosłyszałam. Jedynie odskoczyłam od maszyny. “Dobrze że nie wybuchła”- powiedział.

No dobrze, że nie wybuchła. Tylko gdzie był problem? Chwycił za telefon i zadzwonił do service. MM nalał innego oleju silnikowego niż maszyna potrzebuje. Jednym słowem maszyna musiała się brzydko mówiąc wyrzygać. Bardzo długo miała niestrawności, już rzadziej burczała i “wymiotowała”. Pracowałam,  aż do zmroku. Ciśnieniówka MM ma ciśnienie na prawdę silne, no i oczywistym jest, że szybciej praca mi szła.  Po pracy wyskoczyliśmy do naszej restauracji na coś mocniejszego.

Przed spaniem jak zwykle wyprowadzamy pieski. Słyszałam jak pieski przeraźliwie szczekały ale jak usłyszałam MM krzyczącego do mnie, to dla mnie był to alarm, że coś strasznego się na zewnątrz dzieje. Otworzyłam okno, MM krzyczał i coś wymachiwał. To była już ciemna noc,  11pm.  Zbiegam na dół i ile mocy w nogach pobiegłam  na back yard. I co? MM podświetla mi zwierzaka siedzącego na płocie. OPOS!!!!! Biedny,  przestraszony. Nie raz widzieliśmy na kamerach, że przechodzą rodzinnie przez nasze “pole”. Ale żeby na płocie siedział?opos

Wczorajszy dzień – sobota,  był chłodny i nie zdecydowałam sie na mycie chodników. Mimo,  że mam spodnie waterproof, ale zimna woda to zimna woda, kiedy do tego dodać zimne powietrze to zrobi sie lodowato. Planowałam, że wyjdę na kilka godzin w niedziele bo zapowiadali ciepłą podogę.

Niedziela, 

piękne słoneczko zaglądało od wczesnego poranka do sypialni. Oj, oj powyciągałam kosteczki i zeszłam do kuchni gdzie MM już smażył bekonik na śniadanko. Kubek kawy postawił mnie na nogi i wybiegłam na “pole”, jeszcze w szlafroczu, na obchód. Trzeba wiedziec co wyrosło, co wschodzi, co zjedzone a co wykopane. Tulipany posadzonye w tym roku już powolutku rozchylają ziemie i to dobry znak, cś sie dzieje. Te które nie wykopałam jesienią, pieknie kwitną,  cieszą oczy nie tylko na rabatkach ale i w flakonie.

Nic nie wyjdzie z mego mycia chodzników, nie chcę zakłócać spokoju naturze. Niedziela jest do odpoczynku. Zdążę sie napracować.

Jutro też jest dzień.

Będzie jeszcze piękniejszy niż minione.